Córka Piotra Jaconia musiała pozwać rodziców. Dziennikarz o absurdach polskiego prawa
„Nie była w stanie nic mówić. Stała i się trzęsła”
Na początku czerwca Piotr Jacoń wyznał publicznie, że ma transpłciową córkę. Odpowiedzialny ojciec wspiera swoje dziecko w trudnym procesie zmiany płci i związanych z tym wszystkich dokumentów. Żeby jednak Wiktoria mogła cieszyć się wolnością i życiem w zgodzie z samą sobą, musiała między innymi… pozwać rodziców. Dlaczego?
Piotr Jacoń o procesie sądowym z córką
Jak wyjaśnił w rozmowie z Wirtualną Polską Piotr Jacoń, osoba transseksualna w Polsce musi pozwać opiekunów prawnych, by dokończyć wszystkie formalności związane ze zmianą płci. Dziecko – nawet rodziców, którzy je rozumieją i wspierają – ma obowiązek oskarżyć mamę i tatę o złe oznaczenie płci przy urodzeniu. „Lata temu wymyślono procedurę metrykalnego ustalenia płci i nic się od tego czasu nie zmieniło. […] Proces można przejść tylko na drodze pozwu przeciw własnym rodzicom. Dziecko musi mnie pozwać, oskarżyć o to, że wraz z żoną źle określiliśmy jego płeć przy narodzinach […] Nasze dziecko nie ma jeszcze nowego dowodu. Jesteśmy właśnie na etapie rozpraw sądowych. Absurd tej sytuacji demaskuje się na każdym kroku. Córka mieszka w Warszawie, ja tam pracuję, ale dom jest w Trójmieście, więc wziąłem od niej pozew przeciwko nam i samodzielnie złożyłem go w sądzie w Gdańsku. Żeby było szybciej”, wyjaśniał dziennikarzom Piotr Jacoń.
Dziennikarz i autor książki My Trans ze smutkiem wspomina, jak wyglądała wspomniana rozprawa. Choć on, żona i Wiktoria wchodzili na salę trzymając się za ręce, urzędnicy kazali się im rozdzielić i usiąść po obu stronach sali – z jednej strona oskarżona, z drugiej oskarżająca. „Na dzień dobry państwo rozdzieliło polską rodzinę. Sztucznie to zrobiło, ale bezkompromisowo. W imię czego? Zwyczaju? Cholera wie. Sędzia podkreślała, że ma świadomość złożoności sprawy, ale i tam nie umiała wyjść poza gorset nieprzystających do niej norm”, mówił tata Wiktorii.
Jak wygląda proces osoby transseksualnej przeciw rodzicom?
W kolejnych zdaniach prezenter TVN24 wyjaśnił, co działo się potem. Okazuje się, że Wiktoria, która całe życie źle czuła się w ciele mężczyzny i która stara się poukładać swoją codzienność od nowa, musiała przed sądem przedstawić się swoim starym imieniem. Imieniem, o którym wolałaby zapomnieć. „Zrobiła to szeptem. Sąd poprosił, aby powiedziała głośniej. I w tym momencie się rozpadła. Zaczęła płakać, wyć właściwie. I cały ten sztuczny koncept podzielenia nas - dziecka i rodziców - wziął w łeb. Bo widząc, jak Wiktoria płacze, poleciałem do niej i ją objąłem. Nie była w stanie nic mówić. Stała i się trzęsła. Tak się zaczęło, a potem było tylko gorzej”, opowiadał WP tata Wiktorii.
Piotr Jacoń ma za złe sądowi także decyzję o tym, by nie zakończyć sprawy podczas pierwszego spotkania. Zadecydowano bowiem o powołaniu biegłego, który ma pytać Wiktorię o całe jej życie, mimo że ona i rodzice dostarczyli wśród dokumentów opinie prywatnie zatrudnionych i opłaconych wcześniej ekspertów. „Kolejny absurd tej sytuacji polega na tym, że nie da się inaczej. W Polsce nie ma żadnego państwowego ośrodka zajmującego się transpłciowością. Paranoja. Zapłaciliśmy za tamte opinie, które pozwoliły na podawanie hormonów, ale żeby na kawałku plastiku (na dowodzie osobistym – przyp. red.) zmienić "M" na "K", trzeba było zapłacić za kolejną opinię biegłego. Płacimy my, mimo że to nie my, a państwo w osobie sądu - tej opinii biegłego sobie zażyczyło”, ubolewał publicznie dziennikarz.
Mamy nadzieję, że koszmar tej i innych rodzin w podobnej sytuacji szybko się skończy dzięki zmianom przepisów. Niestety niewielka jest nadzieja, że to kwestia najbliższych miesięcy…
SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Piotr Jacoń wystosował mocny apel na jubileuszu TVN24. „Każdy z nas może się stać mniejszością”. Dziennikarz stacji nawiązał do osobistych doświadczeń