Arystokratka ze słynnego rodu Capponich, warszawianka z wyboru... Kim jest Tessa Capponi-Borawska?
„Dwie rzeczy najlepiej określają Włochów jako naród: kuchnia i piłka nożna”
- Elżbieta Pawełek
Urodziła się we Florencji, w Toskanii. Jej ukochane miasto to kaskady złotego światła spływające po fasadach kościołów i domów, zapach świeżo mielonej kawy, który uwielbia, i niezapomniane smaki dzieciństwa. Arystokratka ze słynnego rodu Capponich, warszawianka z wyboru, mówi: „Jako Włosi mamy za sobą ponad dwa tysiące lat historii, jesteśmy solą świata i to absolutnie wiemy”. Tessa Capponi-Borawska opowiada Elżbiecie Pawełek o swoich włosko-grecko-angielskich korzeniach, rodzinnych tradycjach i legendach oraz kulinarnej pasji.
Włoska arystokratka, autorka książek kulinarnych, historyk i znawczyni Italii. W której z tych ról czuje się Pani najlepiej?
Nie zadaję sobie takich pytań. Każda z nich jest częścią mnie i w każdej dobrze się czuję.
O mały włos zostałaby Pani śpiewaczką.
Rzeczywiście przez jakiś czas uczyłam się śpiewu we Florencji, co bardzo mi się podobało. Moja nauczycielka, młoda amerykańska sopranistka, określiła mój głos jako mezzosopran wysoki, więc być może ominęła mnie kariera legendarnej Giulietty Simionato (śmiech). Nigdy jednak poważnie nie myślałam o operze, chociaż przez kilka lat śpiewałam w amatorskim chórze założonym w Polsce przez grupę przyjaciół. To był fantastyczny czas, spotykaliśmy się na próbach, po których z własnych produktów robiliśmy kolację. Nawet wydaliśmy książeczkę z własnymi przepisami…
Ale podśpiewywała Pani arie operowe?
Tak. Na ulicy zdarzało mi się głośno śpiewać „Wesele Figara” ku wielkiemu zawstydzeniu moich dzieci. Niestety, dziś śpiewam coraz mniej i nie potrafię już wyciągnąć takich wysokich tonów jak dawniej.
Napisała Pani kiedyś jako naczelna „Elle wokół stołu”, że „Każdy z nas nosi w sobie zapachy i smaki dzieciństwa”. Pani najpiękniejsze wspomnienia z Florencji?
Bywam tam teraz nawet raz w miesiącu, ale jak sięgam pamięcią wstecz, to zawsze urzekało mnie w niej światło, szczególnie piękne wiosną. To złote światło spływające po fasadach kościołów i domów robi ogromne wrażenie. Kiedy dolatuję po południu do Florencji, przez większość dnia jeszcze mogę się nim cieszyć. A potem dochodzi zapach świeżo mielonej kawy, zupełnie niezwykły, który uwielbiam.
Chyba żaden Włoch nie zacznie dnia bez kawy?
Raczej nie (śmiech). We Florencji nie jadam w domu śniadań. Wychodzę do mojego ulubionego baru przy Ponte Vecchio, gdzie zamawiam cornetto, drożdżowy rogalik, i wypijam bardzo dobre cappuccino. Na mój widok barman od razu z uśmiechem mówi: „cappuccino molto caldo”, czyli cappuccino bardzo gorące. Gości obsługuje też inny, naburmuszony barman, ale to dowcipny florentyńczyk, więc też go lubię. Obowiązuje niepisana reguła, że cappuccino jest na śniadanie, po obiedzie espresso, na podwieczorek mocne ristretto pozwalające pracować do wieczora, a po kolacji porządne espresso dobre na trawienie, czasem z dodatkiem koniaku lub grappy.
Z moich pobytów we Włoszech najbardziej utrwaliły mi się wieczory w Rzymie, tłumy młodych ludzi siedzących do późna na Schodach Hiszpańskich, śpiewy, muzyka. Tak samo jest we Florencji?
Absolutnie tak. Kiedyś dziwiło mnie, że w centrum Warszawy ulice pustoszały wieczorem, a we Florencji ludzie przesiadywali do późnych godzin czy to na Piazza della Signoria, czy na Ponte Vecchio, czy przy kościołach i śpiewali. Na mojej ulicy, gdzie znajduje się dużo restauracji i barów, zawsze są tłumy i życie toczy się na zewnątrz domów.
Mieszka Pani przy via Capponi?
Nie. Są dwie ulice Capponich we Florencji, ale po drugiej stronie rzeki Arno, a my zawsze byliśmy na pięknej via de’ Bardi, w starej dzielnicy Oltrarno, z mnóstwem małych zakładów rzemieślniczych, gdzie czuje się tę dawną tkankę miejską. Mieszkamy w bardzo pięknym pałacu, będącym przykładem pierwszego pałacu na świecie z doby wczesnego renesansu. To najstarszy nasz pałac.
Czy wśród tylu rodzinnych pamiątek we Florencji, posągów przodków, kościołów ufundowanych przez Capponich nie czuje się Pani przytłoczona ciężarem historii?
Nie. Napawa mnie dumą, że jestem częścią tego wszystkiego. W rodzinach historycznych ważne jest, żeby każde kolejne pokolenie czuło się spadkobiercą tej historii i jej kontynuatorem. Jestem pod wrażeniem dokonań przodków, bo wszystkie pokolenia Capponich miały duży wkład w rozwój Florencji. Jak wchodzę do kościoła Santa Felicitia i patrzę na naszą piękną kaplicę namalowaną przez Jacopa Pontormo, słynnego manierystycznego malarza, to myślę, jaki fantastyczny ruch zrobił mój przodek Lodovico Capponi, angażując młodego i wówczas bardzo kontrowersyjnego malarza. Pontormo był geniuszem, ale mój przodek miał genialną intuicję.
Florencja rosła w siłę dzięki pieniądzom Capponich, a oni stali się duchem tego miasta.
Na pewno, razem z innymi rodzinami. Jest to ścisłe grono rodzin historycznych – Albizzich, Strozzich, Rucellai czy Guicciardinich – tworzących oligarchię rządzącą Florencją od XIII wieku aż do opanowania jej przez Medyceuszy. Stanowiły one elitę mieszczańską, bo cała ich fortuna bazowała na handlu i bankowości.
Włosi znani są z przywiązania do rodzinnych wartości. Czy w Pani domu kultywowano włoskie tradycje?
Wszystko zależy od tego, co mamy na myśli, mówiąc o włoskich tradycjach. Moja rodzina od ponad 100 lat jest bardzo wymieszana. Capponi w XIX wieku otworzyli się na świat i tak moja prababka z linii ojca była Szwajcarką z bardzo zamożnej rodziny bankierskiej, jego matka zaś, a moja babcia, była pół Szkotką, pół Angielką, a babka ze strony mamy pół Greczynką i pół Angielką. Tak więc wymieszały się krew i tradycje. Myślę jednak, że bardzo trudno jest określić włoskie tradycje, bo każdy region ma własne. Dziś dwie rzeczy najlepiej określają Włochów jako naród: kuchnia i piłka nożna. Lidze włoskiej namiętnie kibicują moi synowie, również mój brat wraz z synami. A jeśli chodzi o kuchnię…
…to Pani ją godnie reprezentuje, pisząc książki i felietony kulinarne.
Staram się, ale bardzo dumna jestem z mojej córki Flavii, która okazała się świetnym szefem kuchni. Zdobywała doświadczenie we florenckiej restauracji i słynnej kopenhaskiej Nomie, a dziś kieruje Opasłym Tomem w Warszawie.
Cały wywiad już w najnowszym numerze VIVY!
1 z 3
2 z 3
3 z 3