Reklama

Miał wszystko, o czym tylko mógł marzyć. Wielkie pieniądze, luksusowe samochody, wspaniałą żonę i syna. Widzowie go kochali, a on o swojej pracy dziennikarza mówił „praca marzeń”. Ale nic nie jest nam dane raz na zawsze. Kamil Durczok przekonał się o tym boleśnie. Zmarł 16 listopada 2021 roku... Gdyby żył, dziś przyszłoby mu świętować 55. urodziny.

Reklama

Z tej okazji przypominamy tekst Katarzyny Piątkowskiej z VIVY!. Tak dziennikarza zapamiętaliśmy my oraz jego bliscy… Tekst pochodzi z VIVY! 23/2021.

Życiorys, osiągnięcia i kontrowersje wokół Kamila Durczoka

Gdy 16 listopada z samego rana włączyłam komputer, na Facebooku wyświetliło mi się zdjęcie Kamila Durczoka stojącego na ciemnym tle, w czarnej skórzanej motocyklowej kurtce, dżinsach i z żółtą rękawicą do sprzątania na dłoni. Dlaczego Maksymilian Rigamonti, znany fotograf i autor tego zdjęcia, publikuje tu tę fotografię? – pomyślałam. Chwilę później już wiedziałam. Dotarła do mnie wiadomość, że Kamil Durczok nie żyje. Zdziwiła mnie ta informacja. To był młody facet. 53 lata. Nie umiera się w takim wieku. Dziewiętnaście lat temu wymknął się śmierci. Nie umarł wtedy na mięsaka, o którym dowiedział się dzień przed Wigilią 2002 roku. Co więc się stało? Rak wrócił? Miał już dość? Prawda okazała się bardzo smutna. Kamil Durczok przegrał z alkoholem. Jego przyjaciel, dziennikarz Marek Czyż powiedział mi później: „Kamil wiedział, że jest chory. I wiedział, jak to może się dla niego skończyć. Ale on zawsze żył na krawędzi. I nie zamierzał z niczego rezygnować. Chyba wierzył, że los znów okaże się dla niego łaskawy”. Tym razem nie okazał się.

Bartek Wieczorek/LAF AM

Wygrać życie

Gdy w 2002 roku Kamil Durczok zachorował na nowotwór, lekarze dawali mu niewiele procent szans na przeżycie. A jednak znalazł się w gronie szczęśliwców. Wielokrotnie powtarzał potem, że po takich doświadczeniach ludzie się zmieniają. Postanawiają być lepszymi rodzicami, partnerami, szefami. A on postanowił wycisnąć życie jak cytrynę. W ostatnim wywiadzie, którego nie zdążył autoryzować, powiedział Michałowi Misiorkowi z portalu Plejada: „Pokonałem nowotwór, mimo że lekarze dawali mi na to 15 procent szans, ale nie nauczyło mnie to szacunku do życia. Wręcz przeciwnie. Zacząłem rozrabiać jeszcze bardziej. Zrobiłem licencję pilota, coraz szybciej jeździłem autem, wielokrotnie ryzykowałem. Zresztą inne choroby też niewiele mnie nauczyły”. „Nie chcę mówić o przyjacielu źle, ale może to był ten moment, kiedy uznał, że jest Bogiem? Może właśnie dlatego, jeżeli w coś wchodził, robił to na całego? Bez hamulców. Zapominał o tym, że to może być niebezpieczne, groźne”, zastanawia się Marek Czyż. A Jarosław Makowski, dziennikarz, publicysta „Newsweeka” i kolega Kamila Durczoka, potwierdza: „Gdy człowiek wychodzi zwycięsko ze starcia ze śmiercią, może mieć poczucie, że jest niezniszczalny, że potem też już zawsze mu się uda. Może to dawało Kamilowi łapczywość w traktowaniu własnego życia i niegodzenie się na żadne ograniczenia. A przecież bariery są dla nas czymś naturalnym”.

Dla Kamila Durczoka życie nie miało ograniczeń. „Teraz, jak Kamil nie żyje, wielu wie i ma recepty, co powinien był zrobić, jaką podjąć decyzję, jak się zachować. To wszystko wydaje się proste po… Życie to nie są proste wybory – iść w prawo czy w lewo, jak na skrzyżowaniu. Na nasze wybory składa się tysiąc różnych rzeczy, osobistych cech, okoliczności – zewnętrznych uwarunkowań, zawodowych, towarzyskich, społecznych, rodzinnych”, mówi VIVIE! ksiądz Piotr Brząkalik, proboszcz, katowicki duszpasterz trzeźwości, publicysta, który znał się z Kamilem Durczokiem od lat i do którego zwrócił się z prośbą o pomoc brat dziennikarza, Dominik. A Kamil Durczok wybrał, że będzie żył tak, jak chce: „Nie będę się tłumaczył do końca życia, że żyłem tak, jak chciałem”, mówił w wywiadzie, którego udzielił Markowi Czyżowi.

W drodze na szczyt

Wcale nie miał zamiaru zostać dziennikarzem. Jego tata, mechanik samochodowy, marzył, by syn został prawnikiem. Po liceum, w 1987 roku, dostał się na Wydział Prawa Uniwersytetu Śląskiego. Jako student pierwszego roku został skierowany do pracy przy taśmie w Fabryce Samochodów Małolitrażowych w Tychach: „Płacili dobrze. Dla mnie – 19-latka – były to nieprawdopodobne pieniądze. Jak rodzice wyjechali na wczasy, utrzymywałem w domu bandę 15 kolegów. Za kasę z FSM jedliśmy, piliśmy i balowaliśmy do rana. Królowie życia”, mówił w wywiadzie w „Playboyu” w 2011 roku. Tylko że praca przy taśmie, o której wielokrotnie jeszcze opowiadał, frustrowała go. Za to w Radiu Egida, które zapraszało studentów do współpracy, odnalazł się doskonale. Marek Czyż wspomina: „Wylądowaliśmy tam jako studenci i bardzo nam się spodobało. Panowała niesamowita atmosfera wytwarzana przez 30 młodych ludzi, którzy nie mieli pojęcia o robieniu radia, ale bardzo chcieli”.

CZYTAJ TAKŻE: Jaka relacja łączyła Olgę Bończyk i Zbigniewa Wodeckiego? „Zostanie w moim sercu na długo”

Dziennikarz opowiadał, że Durczok był „atrakcyjnym” znajomym, bo miał za granicą rodzinę, która dostarczała mu dobrą muzykę. „To był koniec komuny i dostęp do płyt mieliśmy w Polsce ograniczony. A Kamil to miał. I wymyślił sobie audycję »Muzyka z zębem«. Grał naprawdę fajnie. I tak o muzyce opowiadał, że potrafił każdego zachęcić do jej słuchania. Miał dobry głos i pierwotny warsztat”. Potem jego kariera potoczyła się błyskawicznie. „Po kilku latach obserwowania go już wiedziałem, że dziennikarstwo to jest jego wielka uświadomiona pasja, dla której jest w stanie poświęcić bardzo wiele. Właściwie wszystko”, mówi Czyż. Studiów prawniczych Durczok nie skończył, z czego bardzo niezadowolony był jego tata. Polonistyki też nie. Dopiero komunikacja społeczna zainteresowała go na tyle, że dotrwał do końca studiów. Radio Egida było jego trampoliną do dalszej kariery. Potem było Radio Katowice, gdzie spotkał nieżyjącą już dziennikarkę, późniejszą senator Krystynę Bochenek. To ona zapytała go, czy do końca życia ma zamiar puszczać muzykę. Najwyraźniej doświadczona dziennikarka zobaczyła potencjał w 20-latku. Czyż wspomina: „Kamil nie lubił być przeciętny. Bardzo chciał być kimś wyjątkowym i zasłużyć na miano profesjonalisty. Miał przekonanie, że on naprawdę sobie w tym zawodzie poradzi”.

Bartek Wieczorek/LAF AM

Mount Everest dziennikarstwa

Na jego biurku piętrzyły się statuetki. Grand Press, Wiktor dla najwyżej cenionego dziennikarza, komentatora i publicysty, cztery Telekamery. To dowód na to, że w dziennikarstwie telewizyjnym osiągnął najwyższe szczyty. „Traktowano go jak Boga”, mówią o nim znajomi z telewizji. A i on sam tak o pracy w TVP i potem w TVN opowiadał. Gdy w 2002 roku zachorował, a później bez włosów pojawił się na wizji, jego zmagania z nowotworem śledziła cała Polska. Stał się nawet popularniejszy od samego prezydenta. Po dwóch latach od odejścia Tomasza Lisa z „Faktów” włodarze TVN ściągnęli do siebie Durczoka.

Był 2006 rok. Odważny, z ujmującym uśmiechem i sympatią widzów był idealnym kandydatem na nowego prowadzącego. Na antenie zadebiutował 2 maja. Został nie tylko prowadzącym, ale też redaktorem naczelnym. Decyzję o przejściu do stacji, która wtedy nabierała rozpędu, podjął wspólnie z żoną Marianną. W wywiadzie, którego wtedy udzielili VIVE!, mówili: Kamil: „Pamiętasz, Marianna, rozmawialiśmy wtedy długo i powiedziałem, że może być jeszcze trudniej, ale warto”. Marianna: „A ja nie starałam się tego sobie wyobrażać, bo od 11 lat jestem przyzwyczajona, że Kamil wpada i wypada”. Żona dziennikarza, też dziennikarka, mówiła jeszcze: „Gdy Kamil zmieniał pracę, cieszyłam się, bo w telewizji publicznej doszedł do zawodowej ściany. Rozmawialiśmy, co może jeszcze zrobić? Poprowadzić kolejne »Wiadomości«, kolejny wieczór wyborczy, własny program, zrobić kolejną rozmowę z politykiem i co dalej? W »Faktach« poprzeczka znów się podniosła”. A on podniósł ich oglądalność. Gdy cztery lata później pierwszy raz „Fakty” prześcignęły „Wiadomości”, otworzył butelkę szampana. „To był fascynujący facet. Gdy go słuchałem, tak jak większość ulegałem czarowi, który roztaczał wokół siebie. Że można być najlepszym, że można wszystko robić niemalże perfekcyjnie, że szkoda każdego dnia, że zawsze należy stawiać sobie wyżej poprzeczkę. Rozmawiając z nim, miało się poczucie, że odbywa się właśnie rodzaj treningu z coachem, który pokazuje, że jak wspiąłeś się na górę o wysokości 2500 metrów, to trzeba wspinać się wyżej, bo tak naprawdę fascynująco jest na wysokości 3500 metrów, a potem 4500”, mówi Jarosław Makowski. „On miał taki zestaw cech, taki kod genetyczny, który powodował, że bardzo chciał być nieprzeciętny”, opowiada Marek Czyż. To samo mówi psycholog i znajoma Durczoka, profesor Katarzyna Popiołek w „Newsweeku”: „Cenił tylko doświadczenia z wysokiego C, ekstremalne. Zwykłe, codzienne życie już mu nie smakowało, od lat nie potrafił się w nim odnaleźć. Musiał osiągać duży poziom pobudzenia, robić coś znaczącego i najlepiej, żeby stale być na ustach wszystkich. Musiał żyć w wirze”. A Czyż dodaje: „Może to się wzięło z próżności? Jest absolutnie niezbywalnym i koniecznym elementem emploi każdego dziennikarza. Kamil lubił być podziwiany, lubił być stawiany jako przykład, lubił być punktem odniesienia. Zresztą on miał takie ciągoty w różnych obszarach aktywności. Jak się zajmował sportami motorowymi, to zawsze musiał być pierwszy. Jak brał udział w zawodach narciarskich, musiał być pierwszy. To są cechy samca alfa, ale też przywódcy. I on je miał, tylko że z tym przywództwem bywało różnie. Był apodyktyczny. Miał kłopoty z zarządzaniem zespołem. To wszystko prawda”. Wiele osób z jego otoczenia twierdziło i twierdzi, że Kamil był perfekcjonistą i ponad wszystko dbał o to, żeby program, który tworzy, był jak najlepszy.

Upadek

W 2015 roku tygodnik „Wprost” opublikował artykuły dotyczące molestowania seksualnego i mobbingu w redakcji „Faktów”, których miał dopuścić się Durczok. W toku wewnętrznego śledztwa okazało się, że „Komisja ustaliła, że trzy osoby zostały narażone na niepożądane zachowania”. Durczok oddał się do dyspozycji zarządu i odszedł z TVN za porozumieniem stron. Procesy z „Wprost” trwały sześć lat. Mówił o tym w Plejadzie: „Ostatni z nich wygrałem dopiero w tym roku, kiedy Sąd Najwyższy oddalił skargę kasacyjną, którą wniósł Ziobro. W 2015 roku odszedłem z TVN-u, a cała historia skończyła się dopiero teraz, w 2021 roku”. I dodał, że nie odczuwa satysfakcji, między innymi dlatego, że jego tata, który był jego największym fanem, nie doczekał momentu, gdy jego syn został oczyszczony z zarzutów. Czy te publikacje były początkiem końca Kamila Durczoka? Marek Czyż uważa, że nie. „Publikacja »Wprost« jeśli nie była finałem, to na pewno krokiem milowym na drodze do tragedii”.

Nie od dziś wiadomo, jakie życie prowadził Kamil Durczok. Z dala od żony i od syna, których widywał tylko w weekendy, bo oni zostali w Katowicach, poczynał sobie coraz śmielej. Alkohol, romanse, imprezy, szaleństwo stały się jego codziennością. Wciąż czuł się niezniszczalny. W Warszawie pracował i imprezował, do Katowic jeździł do rodziny, a do Szczyrku, gdzie miał dom z basenem, z widokiem na góry, żeby się zresetować. Żona Marianna do pewnego momentu stała za nim murem. W końcu w 2017 roku Durczokowie rozwiedli się. W książce „Przerwa w emisji” na pierwszej stronie widnieje dedykacja: „Mariannie. Kobiecie, na którą nigdy nie zasłużyłem”. Gdy w 2015 roku wrócił do Katowic, alkohol stał się stałym elementem w jego życiu. Gdy jeszcze mieszkał w Warszawie, w ryzach trzymała go praca. Gdy jej zabrakło…

Zuza Krajewska, Bartek Wieczorek/LAF AM

„Nasz synek”

Tak mówią o nim Ślązacy. Gdy „skończyła się” Warszawa, Durczok wrócił do rodzinnych Katowic. To tutaj wychował się w dzielnicy Kostuchna, z widokiem na hałdę i kopalnię. „Śląsk potraktował Kamila jak syna marnotrawnego. To jest nasz synek i nic nigdy tego nie zmieni. Przez długi czas, kiedy mówiliśmy Śląsk, myśleliśmy – Durczok i Kutz, a kiedy mówiliśmy Durczok i Kutz, myśleliśmy – Śląsk. A że miał też upadki… kto ich nie zalicza?”, mówi Makowski. To było oczywiste, że po tym, jak spadł z wysokiego konia, wróci do domu. Bo o Katowicach zawsze mówił „dom”. Tu mieszka jego mama, brat, z którym jest bardzo związany, syn. Tu próbował znów działać. Wiedział, że do telewizji już nie ma powrotu. I chyba nawet nie chciałby. Wiele razy mówił, że taka telewizja, z jaką on miał do czynienia, już nie istnieje, a poza tym, że mimo wygranych procesów w sensie wizerunkowym już nigdy nie będzie tym samym Kamilem Durczokiem co wcześniej. Odnalazł swoje miejsce w sieci. Jego portal Silesion miał znów wynieść go na szczyt. Katowiccy znajomi Durczoka mówią: „Jak otworzył Silesion, zobaczyliśmy, że jest tak po Kamilowemu. Z rozmachem, z pompą. On lubił blichtr. Zobaczyliśmy go znów pełnego energii, ze świecącymi oczami. Jemu zawsze świeciły się oczy, jak miał coś nowego albo jak »Fakty« miały wysoką oglądalność. Życzyliśmy mu, żeby ten projekt wypalił. Niestety, powinęła mu się noga. Kamil był dziennikarzem, a nie biznesmenem”. Durczok komentował: „Jest w naszej rodzinie legenda o Durczoku, który wszystkiego nie wiedział i na wszystkim się nie znał. Ale to tylko legenda”. Legenda, która okazała się prawdą, bo Kamil nie znał się na prowadzeniu biznesu. Silesion upadł, a on znów sięgnął po alkohol. A może w ogóle go nie odstawił? Został sam. Z żoną się rozwiódł, syn zmienił nazwisko na matki. Gdy policja zatrzymała go na autostradzie, kompletnie pijanego, okazało się, że problem jest naprawdę poważny. Durczok został skazany na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu. Dostał też pięcioletni zakaz prowadzenia samochodów. Dla faceta, który w poszukiwaniu poczucia wolności wsiadał na motocykl i jechał przed siebie, to była kolejna porażka. Wciąż jednak miał przy sobie przyjaciół i bliskich.

Ikar

„W »Gazecie Wyborczej« Paweł Wroński napisał, że był jak Ikar. To w stu procentach prawda. Kamil poleciał za wysoko. Wosk się stopił, pióra poodpadały i runął. Myślę, że zjadła go zachłanność na życie”, komentuje Marek Czyż. Ksiądz Brząkalik tłumaczy: „Ten nieprawdopodobnie utalentowany, ambitny człowiek miał za sobą wiele prób podnoszenia się, odwykowych prób, wizyt u terapeutów. Podejmował walkę i upadał. Dlaczego mu się nie udało? Żeby mogło się udać, każdy – niezależnie od tego, kim by nie był – musi się oprzeć na dwóch filarach powrotu do trzeźwości: akceptacji uzależnienia jako swojego własnego problemu, przyznania się do niego i uznania, że nie ma powrotu do tak zwanego kontrolowanego picia. Te dwie rzeczy muszą pójść w parze. I jeszcze jedno. Śmierć Kamila dla wszystkich, niezależnie od tego, kim by nie byli, czego by nie robili i na jakim nie byli piedestale, podpowiada oczywistą prawdę, o której nie chcemy pamiętać, że nic w naszym tutejszym życiu nie jest nam dane raz na zawsze”. Marek Czyż dodaje jeszcze: „Wszyscy znamy przykłady karier równie błyskotliwych, gdzie nic się tam złego nie dzieje. Jedni są po prostu gotowi na przyjęcie takiego błogosławieństwa od losu, a inni nie. Kamil był przykładem niezwykle silnej osobowości przy umiarkowanie silnym charakterze, który objawiał się skłonnością do nałogów”.

SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Syn Jonasza Kofty o relacji z ojcem: „Odszedł na tyle wcześnie, że nie zdążyliśmy mieć żadnego poważnego konfliktu”

Reklama

Gdy w 2016 roku ekipa VIVY! pojechała, by z Kamilem Durczokiem zrobić sesję i wywiad, przyjął nas w swoim biurze Silesion. Uśmiechał się, gdy został zapytany o obecnego przy nim owczarka niemieckiego Dymitra. „Jest chory, i to nieuleczalnie. Cieszymy się każdym dniem ze sobą. Prawda, Dymitr?” Gdy Dymitr zmarł, u boku Kamila Durczoka pojawił się kolejny psi przyjaciel. Dziennikarz miał nadzieję, że wspólnych dni będzie danych im dużo więcej. Ostatnio Kamil Durczok z wielkim zapałem pracował nad aplikacją Durczokracja i budował wokół siebie „kościół” ludzi, którzy chcieli go słuchać. Nie spodziewał się, że odejdzie przed swoim pupilem. Była partnerka dziennikarza Julia Oleś pożegnała go słowami: „Tak, jak chciałeś” i piosenką Franka Sinatry „My Way”. Kamil Durczok, jak zawsze, poszedł swoją drogą...

Zuza Krajewska, Bartek Wieczorek/LAF AM
Tadeusz Wypych/REPORTER
Reklama
Reklama
Reklama