„Staram się skupiać na pozytywach. Mój wypadek jest tego przykładem”
Sylwester Wilk opowiedział nam o swojej historii i udziale w Tańcu z Gwiazdami
- Beata Nowicka
Ma dopiero 24 lata, ale jego życie to gotowy scenariusz na film: adoptowane dziecko, w wieku 19 lat wygrał walkę z nałogami i zaczął nowe życie. Zawodowy biegacz i trener, uczestnik Ninja Warrior Polska. Na początku sierpnia 2019 roku na warszawskiej Tamce nad Wisłą w okolicy Centrum Nauki Kopernik miał wypadek. Wracał na motocyklu z pracy. Przez nieuwagę jednego z kierowców, lekarze musieli amputować mu prawą nogę. Nie poddał się. Beacie Nowickiej, specjalnie dla Viva.pl opowiada dlaczego zdecydował się wystąpić w „Tańcu z gwiazdami” i kto go wspiera.
BEATA NOWICKA: Skąd w Panu tyle siły? Patrząc na to, co już Pan przeżył w swoim 24-letnim życiu, odnoszę wrażenie, że ma Pan jakiś magiczny akumulator.
Wiele osób uważa, że sam generuję tę pozytywną energię. Prawda jest taka, że mnóstwo siły i dobrej energii dostaję od ludzi wokół mnie: moich bliskich, przyjaciół, znajomych, a ja potem puszczam ją w świat. Rzeczywiście sporo ekstremalnych historii wydarzyło się w moim życiu i musiałem dużo tej energii pobrać, żeby sobie z tym poradzić. Poza tym staram się skupiać na pozytywach. Mój wypadek jest tego przykładem. W szpitalu doszedłem do wniosku, że mam dwie opcje: albo załamać się albo podnieść i pójść dalej. Po krótkiej kalkulacji zrozumiałem, że negatywne myślenie do niczego mnie nie doprowadzi. Postanowiłem robić swoje.
I to była najlepsza decyzja. Kto do Pana zadzwonił z propozycją występu z „Tańcu z Gwiazdami”?
Zadzwonił do mnie towarzysko Jerzy Mielewski, którego miałem przyjemność poznać już wcześniej, przy okazji programu „Ninja Warrior”. Zaczął mnie wypytywać jak się czuję, jak sobie radzę z protezą, aż w końcu padło magiczne pytanie: „Czy na tej protezie da się tańczyć” (śmiech). Wtedy domyśliłem się, że coś się święci.
Co Pan poczuł?
Na początku ogromne zaskoczenie, ale rozmowa potoczyła się dalej. Usłyszałem, że faktycznie pojawił się pomysł, żebym wystąpił w „Tańcu...” i od razu odebrałem to jako wyzwanie. Challenge do wykonania. Ja jednak zajmuję się sportem, taniec jest obcym mi tematem. I w sumie chyba właśnie dlatego się zgodziłem. Stwierdziłem, że to będzie dla mnie prawdziwy test, sprawdzian, któremu nie będzie mi łatwo sprostać.
Poprosił Pan o chwilę do namysłu?
Powiedziałem, że pomysł bardzo mi się podoba i usłyszałem, że wkrótce ktoś do mnie zadzwoni z konkretami. To był ten moment kiedy miałem trochę czasu, żeby się nad tym poważnie zastanowić i przedyskutować wszystkie za i przeciw z najbliższymi osobami.
Usłyszał Pan, że jest szaleńcem?
(śmiech) No tak, często to słyszę, bo za wysoko stawiam sobie poprzeczkę. Należę do tych ambitnych osób. „Taniec z Gwiazdami” potraktowałem jako wyzwanie, a nie jako coś niemożliwego.
Był choć jeden powód zdecydowanie na - nie?
To nie do końca jest związane z moją dziedziną, z moją branżą. Udział w „Ninja Warrior”, gdzie miałem przyjemność występować, to było coś całkowicie naturalnego: wskakuję na tor, skaczę po przeszkodach, to jest moja codzienność. Zastanawialiśmy się, czy udział w „Tańcu...” będzie spójny z moją osobowością, moim charakterem, który jest dość wyrazisty. Czy da się to połączyć? Ale doszedłem do wniosku, że jak nie spróbuję, nie dowiem się.
I słusznie. Tańczył Pan wcześniej?
Właściwie nigdy.
Czyli raczej podrygiwał?
(śmiech) Tak, bo tańcem na pewno bym tego nie nazwał. Zresztą dawno nie byłem na żadnym weselu, więc nawet nie miałem okazji, żeby podszkolić się w tej dziedzinie. Jestem totalnie zielony.
No to widzowie Pana pokochają! Boi się Pan czegoś?
Nawet dzisiaj o tym rozmawiałem z jedną osobą. Doszliśmy do wniosku, że bardziej niż oceny ze strony jurorów czy publiczności, boję się siebie, tego czy podołam swoim oczekiwaniom. Bo - jak napisałem na swoim Instagramie - jak coś robię, chciałbym robić to dobrze. A tutaj wkraczam na kompletnie nowe terytorium i nie wiem, czy mi to wyjdzie na przyzwoitym poziomie.
Na swoim Instagramie, jakiś czas temu napisał Pan, że pierwszą ważną woltę i próbę- udaną zresztą- zbudowania życia na nowo, zrobił Pan w wieku 19 lat. Kto Panu pomógł?
Ludzie, którzy są wokół mnie. Ta pierwsza próba w wieku 19 lat, kiedy wychodziłem z różnych uzależnień i nałogów, polegała na tym, że zostawiłem całe swoje środowisko za sobą. Poznałem podobne do mnie osoby po przejściach i zbudowałem wokół siebie siatkę wsparcia. To mi ogromnie pomogło. Również przy wypadku bardzo dużą rolę odegrały bliskie osoby. Ale nie można też zapomnieć o tym, co sport wniósł do mojego życia.
Czyli?
Odpowiedzialność, dyscyplinę, potrzebę rywalizacji nie tylko z zawodnikami ale też z samym sobą. Sport już przed wypadkiem mocno trzymał mnie w ryzach, dlatego w szpitalu wiedziałem, że chcę i muszę do tego wrócić. Odczuwałem silne pragnienie, żeby stanąć na nogi i pobiec, co udało się już po trzech miesiącach. Teraz mam trzy protezy, w zasadzie na każdej jestem w stanie wykonać jakiś trucht, a na jednej nawet biegać. Można powiedzieć, że cel został osiągnięty.
Podziwiam Pana niezłomność, naprawdę. Dlatego ciekawi mnie kto za Panem stoi, kto zalicza się do tego najbliższego kręgu?
Zaczynając od mojego symbolicznego powrotu do normalnego życia, jak miałem 19 lat, to główną osobą, która mnie pchała w tą dobrą stronę była moja mama i tata, który stał za nią. Tato wspierał mamę, a mama wszystkimi swoimi siłami walczyła o mnie. Jestem pewien, że bez nich, nie udałoby mi się. To oni mnie wozili na terapie, załatwiali specjalistyczne ośrodki. Po wypadku również bardzo się zaangażowali. Kiedy ja dochodziłem do siebie i walczyłem o powrót do zdrowia, oni zajmowali się całą logistyką: szukaniem odpowiednich lekarzy, kwestią ubezpieczeń, odszkodowań, prawników. Zdjęli ze mnie ten ciężar i świetnie wywiązali się z tego zadania. Dla mnie jest to ogromnie ważne, ponieważ oboje nie są moimi biologiczni rodzicami. W tym kontekście to, co robią nabiera większego, wyjątkowego znaczenia. Poświęcają się dla mnie, pomimo, że biologicznie nie jestem ich synem.
Drugim źródłem tej siły po wypadku jest moja dziewczyna Ola, która od pierwszego dnia stała przy moim łóżku i mnie wspierała. Kiedy budziłem się rano w szpitalu, wiedziałem, że najpóźniej za pół godziny będzie na miejscu. Jej obecność była mi bardzo potrzebna, podtrzymywała mnie na duchu.
Trzeci filar, który pozwolił mi stanąć na nogi, to ludzie, którzy wzięli udział w akcji „Razem da Wilka”. Miałem pielgrzymki w szpitalu, całe moje sportowe środowisko na tyle mocno się zaangażowało, że udało się zebrać środki na protezy.
Teraz ma pani prawdziwy obraz chłopaka, który sobie poradził, bo za jego plecami stoi armia ludzi.