Świadek tragedii w Darłówku: „Winię ratowników”
Ostre słowa kobiety, która była tego dnia na plaży wraz z rodziną K.
Ta tragedia wstrząsnęła Polską. We wtorek 14 sierpnia w nadmorskim Darłówku silne fale porwały trójkę rodzeństwa: 14-letniego Kacpra, 13-letniego Kamila i 11-letnią Zuzię. Niestety, mimo akcji ratunkowej zakrojonej na szeroką skalę, żadnego z dzieci nie udało się uratować. Internauci twierdzą, że winę za zdarzenie ponoszą rodzice, którzy nie dopilnowali dzieci. Nowe światło na całą sprawę rzuca wyznanie świadka zdarzenia, Pani Mirosławy z Poznania. „Winię ratowników”, podkreśla kobieta.
Świadek o tragedii w Darłówku: Winię ratowników
36-latka, która przebywała na wakacjach w Darłówku wraz z mężem, była świadkiem tego, co wydarzyło się na lokalnej plaży. Jej wyznanie dotyczące zdarzenia jest szokujące.
„Leżeliśmy z mężem niedaleko ratownika. Około godziny 13 ogłosił czerwoną flagę i wszyscy wyszli z wody. Te dzieci kąpały się już wcześniej, kiedy była jeszcze biała flaga. Około 13:05 podbiegła matka z małych chłopcem i powiedziała, że nie widzi reszty dzieci. Ratownik twierdził, że może gdzieś sobie poszły. Dokładnie użył słów: „Może poszły na miasto”, relacjonuje w rozmowie z Wirtualną Polską.
Matkę dzieci te słowa doprowadziły do szewskiej pasji i miała „walczyć jak lwica”, by rozpocząć poszukiwania całej trójki. „Znam swoje dzieci. Same nigdzie daleko by sobie nie odeszły”, argumentowała.
To jednak nie przekonało ratownika, który rozpoczął poszukiwania całej trójki... na plaży.
„Zamiast rozejrzeć się w wodzie, ratownik zarządził szukanie na plaży w Darłówku. Zrobiło się małe zamieszanie. Matka była coraz bardziej zdenerwowana. Wcześniej naprawdę dobrze się nimi zajmowała. Siedzieli bliżej wody niż my. Potem na moment odeszła, straciła maluchy z oczu i była przerażona”, opisuje 36-latka z Poznania.
Świadek tragedii w Darłówku o akcji ratunkowej
Minęło 40 długich minut, zanim zauważono unoszące się na wodzie ciało dziecka. Wówczas osoby postronne postanowiły działać i utworzyły tzw. „łańcuch życia”, chwytając się za ręce.
„To było bardzo niebezpieczne, ale wzruszające, jak wszyscy chcieli pomóc. Wiał bardzo silny wiatr, a fale były tak duże, że ledwo mogli się utrzymać”, wyznała Pani Mirosława.
Reanimacja chłopca, który „miał całe pozdzierane kolanka”, trwała ponad godzinę. W tym czasie matka cały czas była przy swoim synu.
„Mama usiadła, płakała i patrzyła jak jej dziecko jest reanimowane. To było coś strasznego. Winię ratowników, bo matka od razu mówiła, że dzieci na pewno nigdzie nie poszły. Powinno się spojrzeć na taflę wody, a ratownik ciągle szukał na plaży. Zmarnowano dużo czasu”, wyjawiła mieszkanka Poznania.
Później nastąpiła już pełna mobilizacja, jednak w opinii świadka, miało to miejsce zdecydowanie zbyt późno.
„Zamiast jednego ratownika było dwóch, dodatkowo jeden co chwila przejeżdżał na skuterze, a jeszcze inny pływał łódką”, relacjonowała. Niestety, jej zdaniem czerwona flaga została wywieszona zbyt późno, biorąc pod uwagę wysokość fal morskich.
Gdzie w tym czasie przebywał ojciec dzieci?
„Wydaje mi się, że gdy pierwszy chłopiec był reanimowany, ojciec był już obok, ale wcześniej go nie widziałam”, stwierdziła pani Mirosława.
Niestety, winny całego zdarzenia może być również słabo widoczny znak o zakazie kąpieli, który według relacji świadków jest umieszczony zbyt daleko od morza.
„Gdyby stał blisko morza, byłby zauważalny, ale jest gdzieś z tyłu koło wydm”, kończy relację mieszkanka Poznania