Śmierć taty, śpiączka siostry... Marianna Janczarska pogodziła się z wydarzeniami z przeszłości?
„Byłam zła, rozżalona. Kilka lat chodziłam na terapię”
Marianna Janczarska miała sześć lat, kiedy jej tata zmarł. Pamięta bardzo niewiele i odczuwa silną potrzebę, by dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Odkryła, jak wiele ich łączyło i właśnie pracuje nad książką o ojcu. Po odejściu Jacka Janczarskiego przyszedł kolejny cios - śpiączka Oli, bliźniaczej siostry Marianny. ,,Miałam pełny dom, troskliwą rodzinę i nagle z tego normalnego życia w ciągu trzech miesięcy znikają ci dwie osoby", mówi Alinie Mrowińskiej. Wiele razy córka Ewy Błaszczyk podkreślała, że nie chce być postrzegana przez pryzmat rodzinnej tragedii. ,,Nie jestem rozgoryczona, wiecznie w depresji, jak pewnie niektórzy ludzie o mnie myślą", mówi. Robi wiele rzeczy w swoim życiu - pracuje w fundacji, jest aktorką, ukończyła dziennikarstwo, napisała bajkę, założyła firmę ubraniową. A to dopiero początek! Marianna opowiedziała Alinie Mrowińskiej o swoim życiu, codzienności i miłości. Od kilku lat jest szczęśliwie zakochana. Dzięki swojemu partnerowi udało jej się poukładać przeszłość?
Alina Mrowińska: Robisz tyle różnych rzeczy, bo ciągle szukasz swojej drogi?
Marianna Janczarska: Nie, lubię moją różnorodność. To wszystko jest związane z jedną rzeczą – bardzo lubię wymyślać. Pewnie nigdy nie będę typem osoby, która się skoncentruje na jednym. Są okresy w moim życiu, kiedy bardziej się skupiam na aktorstwie albo bardziej na fundacji. Nawet gdybym teraz dostała dużą rolę w filmie, po której posypałyby się propozycje, nigdy nie byłoby tak, że przestałabym pisać książkę. To mój najnowszy pomysł. Pisałam pracę magisterską o ojcu i pomyślałam, że nie ma o nim żadnej książki i warto ją napisać. Żeby przybliżyć ludziom, a przy okazji samej sobie, Jacka Janczarskiego.
Miałaś sześć lat, kiedy tata zmarł. Masz potrzebę poznania go?
Ogromną. Pamiętam bardzo mało, chyba tylko śmiech taty… Wszystko jest dla mnie odkryciem. Dobrze wiedzieć, kim w połowie jesteś. Fascynujące było słuchanie w Ninatece jego wspomnień. W jednym z nagrań powiedział, że ma dwoistą naturę, z jednej strony jest w nim pęd do porządku i ładu, a z drugiej do bałaganiarstwa. Jakoś mi to zabrzmiało znajomo. Ja też muszę mieć w kalendarzu wszystko poukładane. Ale czasem mam totalny bałagan w głowie i nie tylko (śmiech). I nie jest mi z tym źle.
(...)
Kamil pomógł Ci poukładać przeszłość, wypadek Oli, śmierć taty?
Kiedy zaczęłam z nim być, przeżyłam wręcz szok. Kamil jest dużym facetem, przytulał mnie w taki sposób, to trudno opowiedzieć… Ale poczułam, że mam kogoś, kto mnie chroni, że już nie muszę udawać… Przez długi czas to robiłam, udawałam, że wszystko jest OK. A kiedy Kamil mnie obejmował, mogłam się skulić jak dziecko, wreszcie wypłakać. Miałam taki okres, kiedy płakałam codziennie. Przy nim poczułam, że nie muszę tego dźwigać sama. Że nie muszę w ogóle za wszelką cenę tego dźwigać, tylko mogę pozwolić sobie odłożyć na chwilę niesiony bagaż zwyczajnie na ziemię. Kamil ma w sobie taką otwartą czułość. U mnie w domu nie przytulamy się często. Ta więź ma ogromną siłę, gdy coś się dzieje. Moje poczucie bezpieczeństwa w dzieciństwie na pewno zostało zachwiane. Chyba za bardzo nie rozumiałam, co się stało. Kiedy oglądam teraz twój dokument „Obudzić Olę” i patrzę na siebie, myślę: Oj, jeszcze nie rozumiesz, co tu się wydarzyło. Byłam wtedy pozytywnym dzieckiem, jakby wbrew wszystkiemu… Ty byś mogła więcej powiedzieć.
Byłaś pozytywna i wierzyłaś święcie, że Ola niedługo się obudzi. Myślę, że w jakimś sensie to Cię chroniło.
Na pewno. Ale jednak zmiana była ogromna. Miałam pełny dom, troskliwą rodzinę i nagle z tego normalnego życia w ciągu trzech miesięcy znikają ci dwie osoby. Jedna w ogóle, a z drugą nie ma kontaktu i nie wiadomo, co będzie dalej. No i mama, która musiała się w tym odnaleźć. A ja miałam sześć lat. Stąd wziął się ten późniejszy płacz. Chyba ta ofiarowana mi bliskość w związku przypomniała mi, że ja to uczucie kiedyś znałam. Tak jakby wróciło do mnie z przeszłości, sprzed wypadku. Wróciły bezpieczeństwo i spokój.
Pogodziłaś się z tym, co Cię spotkało?
Dziś myślę: A jak możesz się z tym nie zgodzić? Mogę się buntować i nie godzić, tylko co z tego wyniknie. Ani nic dobrego dla Oli, ani dla mamy, ani dla mnie. Miałam taki okres w życiu, kiedy dręczyło mnie poczucie niesprawiedliwości i wewnętrzna niezgoda na to. Byłam zła, rozżalona. Kilka lat chodziłam na terapię, na pewno mi pomogła, ale niektóre rzeczy muszą się zadziać same. Godzisz się wraz z wiekiem, z upływem czasu, z nowymi doświadczeniami. To długi proces. Czuję już względny spokój (przynajmniej teraz). Już sobie nie zadaję pytania dlaczego. To byłoby głupie, dziecinne i niepotrzebne.
Jak jest teraz z Olą?
Stabilnie. Na świecie stale pojawiają się nowe metody leczenia ludzi w śpiączce. Ale na pewno podchodzę już do tego ostrożniej… Chyba pamiętasz, jak kilka lat po wypadku Oli przyjechał do nas lekarz z Wielkiej Brytanii, który podawał tam ludziom w śpiączce zolpidem. Wtedy wydawało mi się, że przyjechał niemal Pan Bóg, poda tabletkę i Ola wstanie. Miałam 11 lat, strasznie się nakręciłam. Pamiętam, że chciałam się do tego lekarza przytulać, a on cały czas mnie odpychał. Dziwiłam się, czemu mnie tak odpycha, trzyma na dystans. A on nie chciał mi dawać nadziei. Coś tam się po tym leku z Olą działo, ale nie to, na co ja czekałam. Bardzo to przeżyłam. To był chyba taki moment zwrotny w przejściu od małego dzieciaka do dorastającej dziewczyny, do której powoli dochodzi to wszystko, zmienia się punkt widzenia.
Wywiad przeprowadziła Alina Mrowińska
Cały wywiad z Marianną Janczarską w nowym numerze VIVY! Magazyn dostępny od 25 lutego w punktach sprzedaży w całej Polsce, a także w formie e-wydania na hitsalonik.pl