Reklama

Znaki szczególne? Talia osy, perfekcyjna figura, duże oczy, piersi powiększone do niebotycznych rozmiarów i napompowane usta. Oto „Barbie”, kobiety, które zrobią wszystko, by zbliżyć się do swojego ideału piękna. Nawet kosztem zdrowia czy setek tysięcy dolarów wydanych na operacje. Dlaczego to robią? Dla sławy? Pieniędzy? A może po prostu dla kaprysu?

Reklama

Być jak lalka

Zwracają uwagę. Wręcz fascynują. Potwierdzają to twarde statystyki. W 2017 roku relację z występu Anelli An w jednym z programów śniadaniowych, zamieszczoną na Facebooku, przez kilka dni obejrzało ponad półtora miliona osób! Sprawczyni całego zamieszania, jak się wówczas okazało, na co dzień jest architektką. Ale na kanapie w studiu zasiadła jako „polska lalka Barbie”. Niewiele było o niej wiadomo, ona sama nie chce chciała nic mówić o swojej przeszłości. Jakby urodziła się wtedy, gdy rozpoczęła swoją metamorfozę. „Zrobienie sobie piersi to jak wyjście do piekarni po bułki”, oznajmiła trzy lata temu. „Każdy ma jakiś mankament i chce go jakoś poprawić. Stwierdziłam, że chcę poprawić pewną rzecz w swoim wyglądzie… na przykład nos. No i tak się zaczęło”, wspominała. Potem w internecie pojawiły się zdjęcia Anelli sprzed tej spektakularnej metamorfozy, które mieli opublikować jej dawni znajomi z Poznania. Widać na nich zwyczajną młodą dziewczynę. 25-letnia wówczas Anella, która chwaliła się tytułem inżyniera – specjalizuje się w budownictwie pasywnym, ma za sobą operacje (wszystkie wykonuje za granicą) za prawie 200 tysięcy złotych. Przynajmniej tak podawał brytyjski dziennik „Daily Mail”, który także zwrócił uwagę na Polkę. Ona sama zarzekała się jednak, że wciąż ma „rozsądek w głowie” i że w swojej ocenie nie przegięła jeszcze z poprawkami chirurgicznymi.

„Cóż, może wpływam nieświadomie na społeczeństwo”, pisała nieskromnie po wizycie w telewizji w 2017 roku. Ale Anella ma dużo większy apetyt. Chce, żeby poznał ją cały świat! Poważnie myśłała o kolejnych operacjach nosa, biustu i poprawie pośladków. Ustaliła stawkę za rozmowę z dziennikarzami – trzy i pół tysiąca złotych i promowanie produktów na kanałach Anelli – kwoty od pięciu tysięcy w górę.

Anella zniknęła potem z mediów społecznościowych. Nie wiadomo, jak dziś wygląda jej życie.

Związek zawodowy „lalek”

„Barbie” lubią mieć ze sobą kontakt. Anella An w programie przyznała wtedy, że odezwały się do niej Pixee Fox, Szwedka, która nazywa siebie „żyjącą kreskówką”, i Finka Amanda Ahola. O tej drugiej zrobiło się głośno, gdy omal nie zmarła podczas zabiegu powiększenia piersi! Rozmiar B zamieniła na GG! Ale „Barbie” na świecie jest dużo więcej. Każda z przynajmniej kilkusettysięczną armią internetowych fanów zarabia pokaźne pieniądze na byciu „piękną”. Firmy płacą im za pokazywanie ubrań, reklamowanie zabiegów i kosmetyków… Nie wszystkie jednak decydują się na transformację ze względów finansowych. Valeria Lukyanova na przykład, jedna z najsłynniejszych „Barbie” na świecie, dużo bardziej od kolejnych kwot na koncie ceni sobie rozgłos i możliwość bezpośredniego wpływania na życie swoich fanek przez większość dorosłego życia starała się jak najbardziej upodobnić do lalki, a teraz przyznaje, że określenie „ludzka Barbie”, jakie do niej przylgnęło, już jej się nie podoba. Woli, gdy ludzie mówią, że jest stylowa. Wciąż też nie wiadomo, jaki jest sekret wyjątkowego wyglądu Valerii.

Według niektórych źródeł przeszła ponad 30 zabiegów i 13 operacji, podobno usunęła sześć żeber, żeby zmniejszyć talię, i zmodyfikowała kości szczęki, by jej twarz jeszcze bardziej przypominała lalkę Barbie. A Lukyanova konsekwentnie zaprzecza tym doniesieniom. Przyznaje się tylko do tego, że powiększyła biust. Dzień zawsze zaczyna od makijażu – zajmuje jej około półtorej godziny i daje energię do działania! Później medytuje i wprawia się w stan, w którym może podróżować astralnie. Dużo czasu spędza, nagrywając vlogi – wykłady motywacyjne dla fanek. Przy okazji pokazuje także, jak wygląda jej luksusowe życie. Egzotyczne podróże, ubrania od najlepszych projektantów, piekielnie drogie samochody i biżuteria…

„Barbie” ma polskie korzenie

W czasach internetu i mediów społecznościowych kolejnym „Barbie” dużo łatwiej zdobyć popularność. Nie znaczy to jednak, że jest to zjawisko nowe. Prekursorka tego trendu stała się sławna ponad 30 lat temu!

Mieszkańcy Los Angeles już we wczesnych latach 80. fascynowali się Angelyne. Tamtejsza „Barbie” słynęła z tego, że przemierzała ulice miasta w różowym bolidzie marki Chevrolet Corvette, zawsze w kusych strojach podkreślających jej seksowną, modelowaną przez najlepszych chirurgów figurę. Podobno była piosenkarką, niektórzy mówili, że aktorką. „Była znana z tego, że… No właśnie, nikt nie wiedział dlaczego, ale wszyscy mieli świadomość, że Angelyne jest kimś ważnym”, pisał Gary Baum z magazynu „Hollywood Reporter”.

To właśnie ten dziennikarz kilka miesięcy temu opublikował artykuł o tajemniczej gwieździe. Okazało się, że Angelyne, wcześniej znana jako Renee Goldberg, to córka polskich Żydów. Jej rodzice poznali się w obozie koncentracyjnym w Treblince, a ona przyszła na świat w 1950 roku. Z Polski wyjechali kilka lat później, najpierw mieszkali w Izraelu, później trafili do USA. Baum w swoim tekście nazywa Angelyne ikoną popkultury i porównuje ją między innymi do Banksy’ego. „Jest fenomenem. Stworzyła markę, nie dopuszczając nikogo do swojego prawdziwego życia”, pisał. To ona przetarła szlaki współczesnym „Barbie”, ale nie tylko. Ludzie byli gotowi płacić fortunę, by pojawiła się na ich imprezie, zgarniała tysiące dolarów za reklamy, można powiedzieć, że to ona wprowadziła na salony swoje „następczynie” – Paris Hilton, siostry Kardashian i inne celebrytki. I z bycia sławną uczyniła bardzo intratny biznes!

Zastaw się, a zoperuj się!

Anella An przekonywała, że na żadną ze swoich operacji nie musiała brać kredytu. Ale innym „Barbie” kwota 30 tysięcy funtów, jaką przeznaczyła na wszystkie zabiegi, wystarcza tylko na waciki. Rekordzistką jest transseksualistka Nikki Exotika, która do tej pory wydała ponad milion dolarów na swoją metamorfozę. „Już prawie doszłam do perfekcji”, przyznała niedawno. I podkreśla, że nie żałuje ani centa wydanego na zabiegi. Dzięki kolejnym bogatym partnerom Exotika, której prawdziwe nazwisko brzmi Sanders, mogła sobie na nie pozwolić. „Wystarczy, że się gdzieś pojawię, a od razu otaczają mnie ludzie i mówią, że świetnie wyglądam, że przypominam im Barbie i chcą sobie robić ze mną zdjęcia!”, mówiła zachwycona. I już wskazuje kolejne cele. Najpierw zakup różowego kabrioletu, a później znalezienie odpowiedniego mężczyzny, który zasiądzie w nim obok niej i jej trzech adoptowanych synów. „Musi wyglądać jak Ken!”, dodała!

Po piętach Exotiki depcze pewna brazylijska modelka. Jennifer Pamplona, która kiedyś współpracowała z marką Versace, na przemianę wydała grubo ponad pół miliona dolarów. Jej ostatni wyczyn? Zdecydowała się wstrzyknąć prawie dwa litry tłuszczu, by jej pośladki stały się jeszcze bardziej okrągłe. Zrobiła to pomimo sprzeciwu ośmiu kolejnych chirurgów, których prosiła o pomoc. Uznali, że to może być dla niej zbyt niebezpieczne. „Dla wyglądu jestem nawet gotowa umrzeć”, powiedziała.

Niedaleko pada jabłko…?

Media przy każdym materiale dotyczącym żywych Barbie cytują ekspertów, którzy bardzo ostro krytykują ten trend. Chirurdzy plastyczni i psychologowie przestrzegają przed taką obsesją. „To uzależnienie”, grzmią! Według nich kolejne operacje nie są próbą rozwiązania problemu, a stają się celem samym w sobie. W 2016 roku temu media obiegła informacja, że jedna ze znanych „Barbie”, Kerry Miles, próbuje namówić do operacji swoją 12-letnią córkę. Przyznała, że zebrała ponad 40 tysięcy dolarów na wybrany zabieg dla Bethaney. „Może je wydać na liposukcję albo powiększenie piersi”, cieszyła się Miles, której „poprawki” kosztowały już 200 tysięcy dolarów.

Na Kerry Miles spadła fala krytyki. Internauci sugerowali nawet, że odpowiednie służby powinny przyjrzeć się tej rodzinie. Na szczęście sama Bethaney uznała pomysł matki za niedorzeczny i nawet nie chce słyszeć o żadnych zabiegach. A co z zebranymi pieniędzmi? Kerry chciałaby w najbliższym czasie wypełnić policzki, zrobić kolejną korektę nosa i znowu poprawić piersi. „Posag” córki świetnie się do tego nada. „Mój mąż nie przepada za tymi operacjami. Uważa, że lepiej wyglądałam wcześniej. Gdyby kazał mi wybrać: albo on, albo zabiegi, wybór byłby prosty. Musiałabym poszukać nowego mężczyzny. Tym razem jednak wybrałabym kogoś bardziej w typie Kena”, zdradziła. To ona jest autorką tak często parafrazowanego przez inne „Barbie” powiedzenia: „Kobieta, która nie zdecydowała się poprawić swojego ciała, jest jak tort bez polewy”. Tylko czy ktoś oprócz nich rzeczywiście tak myśli?

Reklama

Artykuł pochodzi z VIVY! 26/2017

Reklama
Reklama
Reklama