Reklama

Reklama

Anna Przybylska, jedna z najpiękniejszych polskich aktorek, odeszła niemal trzy lata temu w wieku 35 lat. Osierociła troje małych dzieci, które zostały pod opieką taty, Jarosława Bieniuka. On i Ania nigdy nie wzięli ślubu, ale przez 13 lat tworzyli piękną i oddaną sobie parę. Razem snuli marzenia na przyszłość, które nigdy się nie spełniły. Byli jednak bardzo szczęśliwi. W najnowszym numerze URODY ŻYCIA Agnieszka Kubera, starsza siostra aktorki opowiedziała między innymi o związku Ani i Jarosława Bieniuka.

Siostra Anny Przybylskiej w „Urodzie Życia”

Ania i Jarek ze względu na karierę piłkarza dużo podróżowali. Planowali jednak, że na jego piłkarskiej emeryturze zamieszkają w domu, który wspólnie kupili w Gdyni

Gdynia w ogóle była najważniejsza. Z domem wiązała wiele nadziei. Myślała, że tam wszystko zacznie się na nowo, odżyje jako kobieta, już nie będzie wielbłądem, tylko królewną. Jarek skończy grać w piłkę i przejmie obowiązki domowe, dzieci wyjdą z pieluch, pójdą na balet, na tenisa, piłkę, a ona będzie miała czas dla siebie, w końcu pomyśli o karierze.

– Była jedną z najpopularniejszych aktorek w Polsce, ale z drugiej strony w środowisku filmowym panowało przekonanie, że to, co najważniejsze, jeszcze przed nią. Warunkiem było to, że mąż zawiesi korki na klamce?

Był moment, że wszystko było pod Jarka. Fakt, że praca i życie sportowca są wymagające. Myśmy się czasami z tym z mamą nie zgadzały. Bałyśmy się, że Ania, biorąc na siebie większość obowiązków, coś przeoczy. Zatraci się w codzienności, sprawiając, że Jarek poczuje się zbędny, pozna kogoś i odejdzie. Ale Anka mówiła: „Słuchajcie, kocham Jarka, dzieci muszą mieć pełen dom. Matkę, ojca. Jarek ma swoje pięć minut, a ja mogę pracować do końca swoich dni”. I tak było. Pracowała do końca. Tylko że nikt sobie tak końca jej kariery nie wyobrażał.

– Może dlatego, że ojciec za wcześnie odszedł, próbowała tak szybko znaleźć następcę i założyć rodzinę?

Wszystko możliwe. Tymczasem pierwszy partner – niewypał, drugi – niewypał. Najbardziej przeżyła rozwód. Liczyła, że ślub kościelny będzie gwarancją powodzenia i że to będzie miłość do grobowej deski. Ludzie zarzucają Jarkowi, że nie poprosił Ani o rękę. Ale ona powtarzała: „Ja już jednego męża miałam. Wiem, jak to smakuje. Z chwilą założenia obrączki wszystko się zmienia”. Myślę, że byli naprawdę fajną parą i rodziną w wolnym związku. Chociaż nieidealną. Od miłości po nienawiść. Ale takie jest życie.

Marek Straszewski

– A kto był takim głównym zawiadującym w rodzinie, kiedy Ania zachorowała?

Kiedy Ania nas potrzebowała, mówiła: „Chodźcie, bo się źle czuję”. Myśmy jeździły, to normalne. Jedną noc ja u niej spałam, drugą – mama. Dzieci były najczęściej w Sopocie u mamy Jarka. Jarek stanął na wysokości zadania. Wcześniej był, jak to Ania żartowała, Dzieckiem Numer Cztery – on wie, że tak o nim mówiłyśmy – ale naprawdę szybciutko musiał dorosnąć. Teraz jest stuprocentowym facetem. Nie idealnym, ale świetnie sprawdzającym się w roli matki i ojca. Bardzo się stara, dopytuje albo prosi o pomoc, jak nie moją mamę, to swoją, Lidzię, a jak nie, to jeszcze jest Andrzej, tata Jarka – rodzinny kierowca.

– Nie każdy potrafi?

Nie. A poza tym jak w domu umiera ktoś najbliższy, to jest szokujące dla rodziny. Chory się zmienia, nie z miesiąca na miesiąc, ale wręcz z dnia na dzień. Budzisz się rano i ta osoba wygląda już inaczej niż wczoraj, inaczej się zachowuje, po prostu siły z niej uchodzą. A oprócz tego stres: „Co zrobię z trójką dzieci? Sam, facet… Dzięki Bogu mam robotę i zaraz zacznę pracę. Trochę tych pieniędzy jest, ale pytanie, na ile wystarczy”. I jeszcze: jak im zastąpić matkę? Być fajnym ojcem, jechać na rolki, na rower to jednak nie jest wszystko. Trzeba zrobić dzieciom kanapkę, trzeba je przytulić, wytłumaczyć, pocieszyć, opieprzyć.

Zobacz także: „Patrzyłam, jak cierpi. Wiedziałam, że ona z tego nie wyjdzie”, przejmujące wspomnienia siostry Anny Przybylskiej w „Urodzie Życia”

Jarosław Bieniuk o związku z Anną Przybylską

Jarek Bieniuk w wywiadzie dla VIVY! także sam opowiedział Krystynie Pytlakowskiej o ich wyjątkowej relacji:

– Mówiła, że kłócicie się jak włoska rodzina.

To prawda, kłóciliśmy się głośno, impulsywnie, ale szybko się godziliśmy, nie chowając urazy. Ciche dni między nami właściwie się nie zdarzały. Byliśmy dla siebie czuli, wrażliwi, lecz nie słodziliśmy sobie nawzajem.

– Pamiętasz Wasz pierwszy wywiad, którego zresztą udzieliliście właśnie VIVIE!? Opowiadaliście w nim, jak się poznaliście. Przypomnijmy tę historię – była zabawna, wzruszająca.

Poznaliśmy się w Sopocie na jakiejś imprezie, mieliśmy przecież wspólnych znajomych. Siedzieliśmy przy stoliku obok siebie i cały czas rozmawialiśmy. Były jeszcze dwie ładne dziewczyny, znajome Ani i moje, ale ona wyróżniała się skromnością i poczuciem humoru. Pamiętam, że fajnie nam się ze sobą gadało. Po imprezie, kiedy już pożegnaliśmy się, mój kolega Marcin zapytał: „Czemu nie zbajerowałeś tej policjantki? Ona cię zagadywała, a ty trzymałeś ją na dystans?”. „To ona pracuje w policji?”, spytałem. Nie wiedziałem, że Ania jest znaną aktorką i gra policjantkę w „Złotopolskich”. Później, gdy jechałem do Wronek, zobaczyłem na stacji gazetę z jej zdjęciem. Pomyślałem, że owszem, fajna z niej dziewczyna, ale co z tego, skoro ma męża. Nie ma więc szans na jakiekolwiek bliższe poznanie się. Zresztą mąż Ani – Dominik i ja bywaliśmy w tym samym towarzystwie, więc spotykałem ich na imprezach. Kiedyś nawet wspólnie spędzaliśmy sylwestra. Nadal mi się z Anią świetnie rozmawiało i czułem, że nas coś do siebie ciągnie. Nigdy jednak nie chciałbym rozbijać małżeństwa. Ale jakaś głupia myśl przebiegła mi przez głowę, że dobrze byłoby, gdyby się rozstali, bo wtedy byłaby czysta sytuacja. Później od wspólnych znajomych dochodziły do mnie sygnały, że między Anią a Dominikiem coś się psuje i że w końcu Ania się wyprowadziła. Kiedy się potem przypadkiem spotkaliśmy, pierwszy raz dała mi swój numer telefonu, żebym zadzwonił, bo za chwilę, jak powiedziała będzie miała premierę filmu w Poznaniu i może mi załatwić bilet. Mieszkałem wtedy blisko Poznania i… od tego się zaczęło.

Marek Straszewski

– Gdy myślisz o Ani, co najczęściej wspominasz?

Wszystko. Ona była całym moim dorosłym życiem. Dwoje ludzi, mających po 22 lata, jeszcze nieukształtowanych, którzy zaczynają ze sobą mieszkać. Wszystkiego się uczyliśmy wzajemnie. Razem dojrzewaliśmy, przejmowaliśmy od siebie różne cechy i zachowania, sposób myślenia, reagowania na rzeczywistość, wyłapywania dowcipu z różnych codziennych sytuacji. Często, kiedy przebywałem gdzieś w towarzystwie, myślałem, co by Ania teraz zrobiła, jakby to skomentowała, co powiedziała. I uśmiechałem się pod nosem. Ona pewnie miała tak samo. Nauczyła się ode mnie świetnie opowiadać kawały, bo gdy się poznaliśmy, wszystkie paliła. A później robiła to naprawdę dobrze. Opowiadania dowcipów też można się nauczyć. Poza tym razem czytaliśmy książki, ja zawsze lubiłem czytać i motywowałem ją do tego. Młody człowiek, kiedy zaczyna z kimś być, zrasta się jak gdyby z tą drugą osobą i staje się nią po części.

– Wiesz o tym, że byłeś jej wielką miłością.

Wiem, mówiła mi o tym, ale facetom trudno się o tych rzeczach rozmawia. Trudno nam się otworzyć, zdaję sobie jednak sprawę z tego, że to była miłość ze wszystkimi jej kolorami: fascynacją, zachwytem, kłótniami i godzeniem się na przemian. No i codziennością, stabilizacją. To była prawdziwa miłość. Dobrze, że ją miałem…

– Kiedyś mi powiedziała: „Wcale nie jestem pewna, czy my z Jarkiem będziemy razem aż do śmierci, bo nie mam pewności, czy jemu nie minie, nie odwidzi mu się”. To było wtedy, kiedy zapytałam, czemu nie bierzecie ślubu.

Nie mieliśmy ślubu, ale mieliśmy troje dzieci i to są trzy obrączki, których się nie da zdjąć do końca życia. Dziecka nie ma się na chwilę, tylko na zawsze, aż do śmierci. I żadna obrączka nie da lepszej gwarancji, żaden papier jej nie da, żaden kredyt. To dziecko wiąże ludzi na całe życie. Nawet gdy przejdzie miłość, nawet gdy ludzie się znienawidzą, to będą musieli jakoś z tym żyć. Choć czasem ludzie latami ze sobą nie rozmawiają, nawet gdy są wspólne dzieci. Ale ja sobie nie wyobrażam takiej sytuacji. Nigdy długo nie chowam urazy, nie pielęgnuję porażek i wiem, że dla dzieci rodzice powinni mieć ze sobą jakiś normalny kontakt, bo przecież tego nie da się odwrócić, cofnąć.

Zuza Krajewska/LAF AM

– Chciałeś tak jak Ania mieć dużo dzieci?

Tak, bo jestem jedynakiem i to mi doskwierało. Zawsze lubiłem towarzystwo, jestem ekstrawertykiem, uśmiechniętym gadułą, lubię dowcipkować. A gdy w dzieciństwie leżałem chory, brakowało mi siostry lub brata. Nie miałem z kim pograć w warcaby. Powiedziałem więc sobie, że gdy się ożenię, muszę mieć dużą rodzinę i dużo dzieci. Pod tym względem byliśmy z Anią bardzo zgodni.

– Gdy przyjeżdżałeś do domu, starałeś się zrekompensować nieobecność i stawałeś się ojcem do kwadratu?

Trudno mi to ocenić. Gdy byłem młodszy, uważałem, że jestem tak zmęczony i bolą mnie nogi – sportowiec jest permanentnie zmęczony i cały czas go coś boli – więc należy mi się odpoczynek. Zachowywałem się egocentrycznie. Kiedy Ania próbowała mnie wyciągać na spacery, buntowałem się. Chodzenie z wózkiem przez półtorej godziny wokół osiedla doprowadzało mnie do furii. Zwłaszcza gdy byłem poobijany po meczu. Ale chodziłem, bo wiedziałem, że Ania wtedy czuje się szczęśliwa. Bardzo lubiliśmy też kino, oglądaliśmy wszystkie nowości filmowe, to była nasza odskocznia od codzienności.

– A co się stało z Twoim egocentryzmem?

Ania z nim walczyła, nigdy mi nie odpuszczając. Próbowała odzwyczaić mnie od wygodnego kawalerskiego życia. Gdy się ma partnerkę, rodzinę, nie można czytać książki, kiedy przyjdzie na to ochota, chodzić z chłopakami na piwo, kiedy się zechce, czy pograć na komputerze. A ze mną różnie bywało. Ania wracała z różnych swoich zajęć i obowiązków i o coś mnie prosiła, ale jak się wciągnąłem w moją ukochaną komputerową grę, odpowiadałem: „Zaraz, zaraz”. I nagle ciach, korki wyłączone, a ja krzyczę, że nie zapisałem wyników. Takie były nasze początki. Nie jest łatwo nauczyć się być z drugim człowiekiem… Ania całe życie walczyła o to, żebym pomagał jej w domu, była bardzo poukładana, lubiła wokół siebie porządek, więc beształa mnie za porozrzucane skarpety, za spodnie wiszące na krześle czy porzucone w przedpokoju buty. A ja musiałem się tego dopiero nauczyć, bo jako jedynak byłem przez mamę dość rozpieszczony.

– Potem podobno układałeś nawet buciki dzieci.

Nauczyłem się tego, że świat nie kręci się wokół mnie. Kiedyś pożaliłem się teściowej siostry Ani. Siedzieliśmy przy stole, a Ania krzyczała: „Znowu buty porozwalane! Kiedy się nauczysz?”. Spytałem: „Pani Helu, kiedy pani mężowi odpuściła, bo Ania mnie cały czas wychowuje?”. A ona spokojnie: „Odpuści ci! Jeszcze trochę musisz wytrzymać”. My byliśmy ze sobą już wtedy osiem lat i właściwie Ania do końca mnie wychowywała. Nie odpuściła.

Reklama

Zobacz także: „Panicznie bałam się, że Ania może umrzeć w domu, przy nas” Poruszające wspomnienia siostry Anny Przybylskiej w „Urodzie Życia”

Reklama
Reklama
Reklama