„Bałam się wychodzić z domu!”, Sarsa szczerze o popularności!
Zanim została gwiazdą, sprzątała domki campingowe!
Zakryj, nowy przebój Sarsy, podbija internet. A jaka była jej droga sławy? Dlaczego nazwała się jak roślina, która zwiększa męskie libido? I co napisał do niej przyjaciel Justina Biebera? Przeczytaj dlaczego Sarsa, której hit Naucz mnie ma ponad 54 miliony odsłon na YouTubie, uważa się za dziwadło?
Rozmowa z Sarsą
„Zwiększam libido. Jestem osoba temperamentną, jestem raptusem. Jak wpadam w rozpacz, to na maksa. Popadam w skrajności. Jak każdy artysta”.
Jak powstał Twój najnowszy utwór Zakryj?
Nie należę do artystek, które żonglują piosenkami, piszą jedną za drugą. Trochę muszę przeżyć, żeby coś interesującego napisać. Nie jest dobrze, jak mi się za dobrze układa w życiu, nie działa to dobrze na moją twórczość. Wyczekuję dramatycznych sytuacji, które mi coś uświadomią i zainspirują do pisania. Utwór Zakryj też czekał swoich przemyśleń.
Co musiałaś przeżyć, żeby powstała ta piosenka?
Spotkałam się z kilkoma sytuacjami mocno przekłamanymi. Dlatego śpiewam, że dobrze mieć jedną osobę, z którą chcesz dzielić każdy dzień, która ci pozwala cały świat, w którym tyle kłamstw.
Ktoś cię okłamał, oszukał?
Nie chcę o tym mówić wprost. Ale jest dużo śliskich zachowań, w których nie czuję się dobrze. A do tego anonimowe wypowiedzi w sieci. Internet wali na oślep.
Współczuję…
Mało merytorycznej krytyki, sporo zwykłego chamstwa. Jestem wrażliwa i to przeżywam. Radzę sobie w ten sposób, że otaczam się bliskimi ludźmi.
Przyjaciółmi, którzy mnie kochają i których ja kocham. Dają mi poczucie rzeczywistości. Świat internetu jest iluzoryczny, potrafi wpędzić w kompleksy, a nawet stany lękowe. Człowiek boi się wyjść z domu, bo myśli sobie: „Kurczę, a może ja naprawdę jestem dziwolągiem?”.
Masz takie stany?
Miewałam. A potem uprzytomniłam sobie, że moi fani piętnowani za swój wygląd, nawet za orientację seksualna, przychodzą na moje koncerty i oczekują ode mnie, że będę silna. Że pokaże im, jak sobie radzić z krytyką pozostając sobą. To dla mnie ważne, że mogę spełniać się jako artystka, ale również jako człowiek, który chce nieść pomoc innym.
Niesiesz pomoc?
Bardzo często angażujemy się w akcje charytatywne. Dla mnie bardzo ważna jest pomoc młodym, utalentowanym ludziom. Jeżeli ktoś potrafi robić ładne zdjęcia czy grafiki, to angażuję go w pracę przy projekcie Sarsa. Jedna z fanek, Marta Smerecka, wykonała cały art work do mojego drugiego albumu Pióropusze i pracuje w tej chwili w Sarsa Music. Staramy się spełniać marzenia naszych fanów.
Co to jest Sarsa Music?
Firma, którą powołałam do życia. Zajmujmy się w niej realizacją moich projektów. Pracuję z muzykami z całego świata. Ze świetnymi producentami ze Szwecji i Anglii. Poznałam tez superzdolnych Polaków. Zakryj nagrałam i wyprodukowałam właśnie w Sarsa Music.
Kiedy postanowiłaś, że będziesz sławną piosenkarką?
Tego nigdy nie postanowiłam.
Samo się zrobiło?
Samo. Ja tworzyłam, działałam, komponowałam muzykę. Chciałam się swoją muzyka dzielić z ludźmi na koncertach. Świadomie zdałam sobie z tego sprawę w gimnazjum. Wtedy założyłam swój pierwszy zespól rockowy. Pisałam pierwsze piosenki - one były straszne.
Miałaś chłopaka na perkusji?
Nie, na gitarze. Zawsze miałam gitarzystów. Sama też grałam na gitarze. W Słupsku, moim rodzinnym mieście mieliśmy pierwsze koncerty. Tam też dostałam pierwszy sygnał, że to co robię, jest fajne. I te pochwały były moimi drogowskazami w życiu. Bo jeżeli są inni ludzie, którzy cieszą się z tobą twoja pasją , to chcesz to pomnażać. Tak dotarłam do miejsca w którym jestem dzisiaj. To nigdy nie była pusta chęć bycia popularną. Tego nigdy do końca nie chciałam, bo się trochę czasami boję. Widziałeś jak ja się zachowuję na tych ściankach? Do dzisiaj nie wiem, jak to robić.
To proste. Wypinasz, co masz i się uśmiechasz. I jeszcze nogę możesz wystawić.
To nie jest normalne. Nawet tej nogi nie umiem wystawić. Ostatnio wychodzę na ściankę z moim psem. I powiem ci, że odkryłam terapeutyczne działanie czworonoga. Czyli po prostu robię sobie dogoterapię. Nie rozstaję się z psem, nazywa się Guzik. Dostałam na urodziny.
Pies obronny?
Najmniejszy pies świat, chihuahua, jest bardzo waleczny. Ta rasa charakteryzuje się tym, że może mieć tylko jednego właściciela i bardzo cierpi, kiedy właściciela nie ma. Czy chcę czy nie chcę, zawsze jest ze mną na moich kolanach.
Nie widzę.
Dzisiaj jest na spacerku z ciocią Smerą. To wspomniana już w rozmowie moja graficzka.
Co zaważyło, że stałaś się znana i popularna?
Przerobiłam wszystkie programy talent show w Polsce. I nie to, że raz byłam w każdym, bywało,że tych prób było dużo więcej!
Okazało się, że ten dziwoląg ma podobnych sobie odbiorców, którzy się z nim utożsamiają
Pragmatycznie podchodzisz do kariery?
Chciałam się pokazać. Zainteresowanie moimi koncertami zawsze było, ale nie dało się z tego żyć. Wiedziałam, że muszę sięgnąć po szerszego odbiorcę, bo za samo poklepywanie po plecach nie kupię jedzenia. Byłam na studiach muzycznych i chciałam uprawiać zawód muzyka. Dostawać wynagrodzenie. Po prostu pracować w swoim zawodzie!
Mogłaś zostać skrzypaczką w słupskiej filharmonii.
Zrezygnowałam z gry na skrzypach, chociaż podobno miałam talent, bo nie chciałam się uczyć teorii. Walczyłam w talent show. Ale się nie udawało. Wyjechałam więc do Norwegii, sprzątać domki campingowe, bo nie miałam za co żyć. Pisałam piosenki, nagrywałam na dyktafon i wróciłam z odłożonymi pieniędzmi. Wtedy dostałam propozycję: „Dawaj Sarsa do Voice of Poland”, zaproponowała mi produkcja programu. Na początku nie chciałam, bo czułam, że nie mam już siły. Z wiekiem też był większy stres, wielki, że znów wyrzucą.
Nie wyrzucili?
Poszłam i okazało się, że się udało. W Voice of Poland otworzyli ramiona. Spodobała im się barwa głosu, teksty, muzyka.
Dziwoląg spodobał się ludziom?
Okazało się, że ten dziwoląg ma podobnych sobie odbiorców, którzy się z nim utożsamiają. Ludzi, którzy też się obawiają, że nie zostaną zaakceptowani, bo są troszkę inni, czy z wyglądu czy zachowania. I potrzebują kogoś, kto będzie ich odbiciem. I pokaże, że warto do końca zastać sobą. Kora w jednym z programów Must Be The Music powiedziała mi i to zapamiętam do końca życia: „Nic w sobie nie zmieniaj. Zostań taka jaka jesteś. I niech połowa cię kocha, a połowa nienawidzi. A ty pozostań autentyczna. Tylko w ten sposób drugi człowiek będzie mógł się z tobą utożsamić. Nikt nie utożsamia się z kłamstwem”.
Udaje się w Universalu być sobą? Nie wtłaczają Cię w ramki?
Dobrze, że jest druga strona, która rzuca inne światło na proces tworzenia. Ale ja cały czas zostaję w zgodzie z sercem i nie idę na kompromisy, jeśli tego nie czuję.
A wymalować się cała w teledyskach – to Twoja ochota?
No jasne! Wszystkie moje teledyski to moje pomysły. Aktualnie też produkuję piosenki od początku do końca.
Aktualnie jest ponad 54 miliony odsłon Naucz mnie.
Tak? Nawet tego nie sprawdzam, ale cieszę się, że tyle.
Kiedy dotarło do Ciebie, że to taka skala popularności?
Ja tego nie ogarnęłam. Nawet gdy dostałam wiadomość od przyjaciela Justina Biebera. Wyobrażasz sobie?
Nie.
Ja też sobie nie wyobrażałam, ale stało się. Maejor napisał na Twitterze, że kocha Naucz mnie. I zaprasza do LA. Przecudowne uczucie, kiedy masz świadomość, że cała Polska zaśpiewa z tobą ten utwór na koncercie. Kiedy pisałam tekst Naucz mnie, zastanawiałam się czy ktokolwiek go zapamięta - plątanina wyrazów, sens mocno zaszyfrowany. Każdy artysta czegoś takiego by sobie życzył. Przecież nikt nie chce śpiewać do pustych ścian. Liczy się tylko kontakt z człowiekiem.
Powiedziałaś: „Nieustannie badam rynek”?
Jestem w nieustannym kontakcie z odbiorcami. Sprawdzam, czego ode mnie oczekują. Czy się razem ze mną rozwijają emocjonalnie. To głównie młodzież, która dorasta razem ze mną. Obserwuję statystyki. Aktualnie mamy bardzo dużo młodzieży i młodych dorosłych. Większość kobiet. Choć wczoraj mieliśmy koncert i w większości to faceci śpiewali ze mną.
Wolą smutne czy żwawe kawałki?
Lubią prawdziwe historie. Motyle i ćmy, Zakryj. Są też tacy, którzy uwielbiają bouncowac przy zabawowej Volcie czy przy Pióropuszach. Te ostatnie w treści są trudnym utworem, opowiadają o konflikcie z Bogiem, ale bit pozwala odreagować emocje, konflikty wewnętrzne i frustracje.
Cierpisz za miliony? Piszesz i miliony się cieszą?
Funkcją artysty jest by mówić o rzeczach, które dotyczą każdego. Bo ja jestem takim samym człowiekiem jak ty i każdy inny. I przeżywam jak kalka te same sytuacje, z którymi borykają się inni ludzie. Tylko ja mogę o tym powiedzieć głośno. I przede wszystkim powinnam. Bo to jest właśnie moja rola. Być bodźcem.
Jak to jest gdy cała Polska zna Twoje piosenki? Otwierasz YouTube, a tam wszyscy siedzą i patrzą na Ciebie?
Kompletnie o tym nie myślę. Nie wybucha mi mózg. Słyszałem o sytuacjach, gdy ktoś zostaje bardzo popularny i to go przerasta. Ale ja się nie stałam nagle popularna, u mnie ten proces trwał dziesięć lat. Już właściwie chciałam zrezygnować. Zaczęłam pisać doktorat, myślałam, że będę wykładowcą. Komplet kamertonów stał na półce, miałam łóżko do terapii. A tu nagle bum! Poszłam za tym, bo to były moje marzenia, ale na zdrowo.
Czemu kiedyś nazwałaś się Sarsa Parrila? Sprawdziłem w internecie to nazwa zioła, które zwiększa libido u mężczyzn.
Między innymi. Jak zaczęłam zakładać pierwsze autorskie projekty, stanęłam przed trudną decyzją wyboru nazwy. Na każdy projekt patrzę całościowo, to nie tylko muzyka, ale też wizerunek, nazwa, cały art work.
Płaczę na scenie. Jak widzę, że moi fani się wzruszają, to ja razem z nimi
I włosy.
Włosy najważniejsze! Chciałam znaleźć takie wyrażenie, które będzie interpretacją mojej osobowości. Sarsa Parrila jest rośliną, a konkretnie słodkim wyciągiem z kolca roślin. Czyli jest słodka, a zarazem kolczasta. Wskazuje na dualizm mojej osobowości artystycznej. Potrafię być różna, czasami sprzeczna. Jak śpiewam na albumie Piuropusze – wielobarwna. Każdy mój utwór jest inny. Myślałam sobie: „Może jest w tym coś złego?”. Ale przecież żaden człowiek nie jest taki sam w żadnej sytuacji. I nie jest jednolity. Sarsa Parrila jest wyrazem tego, jaka jestem. I to libido też się zgadza. Zwiększam. Jestem osoba temperamentną, jestem raptusem. Jak wpadam w rozpacz, to na maksa. Popadam w skrajności. Jak każdy artysta.
Upijasz się?
Nie muszę. Płaczę na scenie. Jak widzę, że moi fani się wzruszają, to ja razem z nimi. A jak coś mnie zdenerwuję, to wpadam w furię. Kompletną, ale za pięć minut nie pamiętam tego, co wykrzyczałam, połowy żałuję. Dzięki temu powstaje kolejny utwór. Śpiewam: „Zakryj moje usta, bo czasami nie chce byś usłyszał tych słów”, których do jasnej cholery nie cofnę. A wychlapię dziobem. Taki ze mnie człowiek.
Zadowolona z życia, z siebie?
Wobec siebie staram się być krytyczna. Z życia zadowolona jestem bardzo. Ciszę się, że mogę pomagać innym ludziom. Mogę działać na rzecz grup społecznych, jak osoby głuche, które w Polsce potrzebują wsparcia. Trzeba powtarzać, że mają ograniczony dostęp do kultury. Cieszę się, ze mogę to robić, czuje jakąś misję w życiu.
A kiedy płaczesz?
Często. Kiedy coś jest nie po mojej myśli. Głupie płakanie i głupie nerwy.
Że 10 mln odsłon na YouTube, a nie 15?
Nie. Że na przykład musiałam z czegoś zrezygnować. Zżerają mnie ambicje.
Jakie?
Nie mówię o rzeczach, których jeszcze nie zrealizowałam. Wierzę, że się uda. W ostatnim czasie musieliśmy zrezygnować z projektu muzyczno wizualnego. Poszły na niego duże nakłady finansowe, a nie udało się.
Z Twojej kieszeni?
Głównie. Ale chodzi o zaangażowanie ludzi. O to, że ich zawiodłam. O pieniądze się nie martwię, póki mam zdrowe ręce, zarobię.
Zdrowe gardło.
Zdarza mi się fizycznie popracować, jak trzeba wypakować busa. Lubię się integrować z zespołem. Nawet swojego flaminga scenicznego noszę czasami. Wiesz jaki jest ciężki? Dlatego mam takie bicepsy.
Co dla ciebie jest największym sukcesem?
Każdego dnia raz lepiej raz gorzej staram się pozostać sobą. Szukam z ludźmi kompromisu, ale kiedy chodzi o twórczość, staram się być bezkompromisowa. Nie krzywdząc innych. Największy sukces to robić w życiu swoje i być sobą. Do końca.