Romuald i Marzena Dębscy tworzyli parę w pracy i w życiu. Co mówili o swoim małżeństwie?
„Kobiety saute to nasz chleb powszedni”
Razem w pracy i w życiu. Pomagali kobietom, którym wszyscy inni odmawiali pomocy. Dla nich niemożliwe nie istniało. Jakim małżeństwem byli prywatnie? Jak udawało im się łączyć dwie tak ważne sfery życia? Czy często się kłócili? Jak wychowywali trójkę synów? Romuald i Marzena Dębscy o intymnych sferach związku, nagości, wstydzie i sile uczucia opowiedzieli Magdalenie Rigamonti w książce Bez znieczulenia. Jak powstaje człowiek?.
Romuald i Marzena Dębscy o swoim małżeństwie. Historia miłości, życie prywatne
Magdalena Rigamonti: O intymność zapytam.
Romuald Dębski: O seks?
Marzena Dębska: Jak to jest z seksem u ginekologów? W małżeństwie „ginekologicznym”?
Właśnie o to.
M.D.: Panem od seksu to jest prof. Lew Starowicz. Mój mąż zajmuje się hipolibidemią... Ma na ten temat wykłady. (śmiech)
R.D.: Na podstawie doświadczeń własnych.
M.D.: Doświadczeń własnych i małżonki.
R.D.: Hipolibidemia to jest ponadnaturalna utrata zainteresowania osobą, z którą jest się w stałym związku. Żartujemy oczywiście.
M.D.: Myślę, że zapytanie seksuologów o ich seks małżeński byłoby znacznie ciekawsze. Ale tak na serio, to w intymnych sytuacjach o pracy się zapomina.
R.D.: To jest zupełnie coś innego. Przecież ja mogę bardzo bliską sobie osobę badać ginekologicznie i wtedy traktuję ją jak pacjentkę. Jeżeli codziennie, przez trzysta dni w roku widzę trzydzieści nagich kobiet i tak od trzydziestu lat, to nie traktuję ich jak obiekt westchnień. Zdecydowanie wolę ubrane kobiety. Może dlatego lubię kupować Marzence ładne sukienki.
M.D.: Kobiety saute to nasz chleb powszedni.
R.D.: Jak już nie muszę patrzeć na rozebraną kobietę, to jestem szczęśliwy. Kiedyś byłem na spotkaniu radiologów. Była taka pani wyfiokowana, zagadywała mnie, tak jakby może trochę flirtowała. I w pewnym momencie powiedziałem jej, że za oglądanie gołych kobiet to ja biorę pieniądze. Bardzo się speszyła.
M.D.: Nasz zawód na seks nie ma żadnego przełożenia. Fotel ginekologiczny z seksem raczej się nie kojarzy. Przynajmniej mnie. Raczej z czymś przeciwnym. Z totalnym brakiem intymności. Leżenie z nogami podwieszonymi do góry, w pozycji każdy wie jakiej – może zainteresowałoby producenta jakichś filmów sado-macho. Według mnie dla kobiety to raczej nieprzyjemne, żeby nie powiedzieć, upokarzające. Szczerze mówiąc, to dziwię się kobietom, że chcą, aby ich mężowie byli obecni podczas takiego badania – co innego USG – oglądanie dzidziusia.
Ale zaglądanie do pochwy, gadanie o upławach – to nie są tematy dla mężów. Trochę co innego, jeśli mąż jest ginekologiem, przynajmniej nie przeżyje szoku. Ale nawet w tej konstelacji potrzebne jest odpowiednie podejście. Kiedyś mąż pobierał mi cytologię i o mało po łapach nie dostał, bo nie był wystarczająco delikatny. (śmiech) Gdy mi robił cięcie cesarskie, to zajrzał do brzucha i mówi: słuchaj, ale ty masz cienki dolny odcinek. A ja na to: pokaż, pokaż, ustaw tak lampę, żebym mogła zobaczyć. Rodziliśmy wtedy nasze bliźniaki. Gdyby tzw. normalna pacjentka usłyszała, że ma cienki dolny odcinek, to by pewnie zemdlała. Ja byłam ciekawa z punktu widzenia medycznego, jak lekarz.
Ale już w domu w ten sposób państwo nie rozmawiacie?
M.D.: W domu czasem rozmawiamy o pacjentkach. Ale w sypialni nie ma żadnego znaczenia, że mój mąż jest ginekologiem. Na studiach medycznych nie uczą, gdzie jest punkt G. (śmiech) To jest praca. Na moje życie intymne ta praca nie ma wpływu. Kobiety nie interesują mnie jako obiekty seksualne. Chociaż zawsze doceniam kobiety, które o siebie dbają. A mąż? Chyba bardziej pociągający dla niego jest widok kobiety w ładnej bieliźnie niż z wziernikiem między nogami. Proszę pamiętać, że jak badamy kobietę, to ona jednak nie jest zupełnie naga. Najpierw prosimy, żeby się rozebrała „od dołu” do badania ginekologicznego, potem ubrała i rozebrała „od góry”, jeśli chcemy zbadać piersi. Raczej nie wszystko naraz. I dla pacjentki, i dla nas jest to bardziej komfortowe.
Kto się pierwszy w kim zakochał?
M.D.: Oczywiście, że on we mnie. Jak wariat.
W młodej pięknej lekarce.
M.D.: Nie wiem, czy pięknej, ale na pewno młodej. Dużo było pięknych kobiet u nas w pracy. Pamiętam, jak starsza koleżanka, kobieta o niezwykłej zresztą urodzie, powiedziała mi kiedyś: słuchaj, ty jesteś o dwadzieścia lat piękniejsza... Wspominam te słowa, bo już niedługo minie te dwadzieścia lat. To było w szpitalu przy Czerniakowskiej. Co do miłości – jest nieprzewidywalna zupełnie, nie da się tego zaplanować, poukładać, po prostu przychodzi i koniec.
Romuald i Marzena Dębscy: dzieci, różnica wieku, poprzednie związki
Gdy się poznali, oboje byli w innych związkach: Romuald Dębski miał żonę, zaś Marzena Dębska męża. Mimo że dzieliło ich piętnaście lat, różnica wieku nie stanowiła dla nikogo problemu. Zakochali się w sobie. „No więc mój ówczesny pan profesor poprosił moją mamę o spotkanie. Przyniósł kwiaty i powiedział, że mnie kocha, ożeni się ze mną i nie zrobi mi krzywdy. No i dotrzymał słowa”, wspomina w książce Marzena Dębska. W końcu wzięli ślub. On zawsze zwracał się do niej „moja Marzenka”, ona do niego „Aldek” [zdrobnienie utworzone od imienia Romuald - Romualdek - Aldek - przyp.red.]. Podkreślał, że według niego można mówić o miłości po kilkunastu latach związku.
Owocem ich miłości są trzej synowie: bliźniaki Aleksander i Filip oraz najmłodszy, Kuba. Romuald Dębski z poprzedniego małżeństwa ma jeszcze dwóch synów.
Jak oboje podkreślali, mimo tego, że zawsze dużo pracowali, każdą wolną chwilę poświęcali swoim dzieciom. Zabierali ich ze sobą na wykłady, do restauracji, teatru i na wycieczki. Dbali o wszechstronny rozwój, starali się wychować na samodzielnych i odpowiedzialnych.
Odejście Romualda Dębskiego to dla całej jego rodziny cios, który trudno sobie w jakikolwiek sposób wyobrazić. Tym bardziej, że najbliżsi byli dla niego niemal całym światem.
Książka Bez znieczulenia Jak powstaje człowiek, autorstwa Marzeny Dębskiej, Romualda Dębskiego, i Magdaleny Rigamonti, z której pochodzą powyższe fragmenty, ukazała się nakładem Domu Wydawniczego PWN