Reklama

Rafał twoja historia zaangażowania się w ideę dawstwa rozpoczęła się 11 lat temu, gdy zarejestrowałeś się jako potencjalny dawca szpiku. Czy pamiętasz, co wówczas Cię do tego zmotywowało?
R: Do bazy Fundacji DKMS zarejestrowałem się dokładnie w grudniu 2012 roku, gdy idea dawstwa szpiku w naszym kraju dopiero raczkowała. Zrobiłem to, by w razie potrzeby móc kiedyś pomóc osobie, która toczy nierówną i bardzo trudną walkę o swoje życie. Wiedziałem, że dzięki temu być może dane mi będzie to zrobić. To było dla mnie bardzo naturalne i oczywiste. Pomyślałem sobie - skoro jestem zdrowy i tym zdrowiem mogę się podzielić z kimś cierpiącym, to czemu nie?
Czy od tamtego czasu coś się wydarzyło, czy był ktoś kto potrzebował Twojej pomocy?
R: Niestety nie, ten ważny „telefon z fundacji” nie zadzwonił do dziś. Nie ma się czemu dziwić, bo jak pokazują statystyki w ciągu 10 lat od rejestracji prawdopodobieństwo zostania dawcą faktycznym, czyli tego, że oddamy komórki macierzyste, bądź szpik dla zgodnego z nami pacjenta jest mniejsze niż 1%. Najważniejsze jednak to być w gotowości, bo nigdy nie wiadomo, czy i kiedy nasz „bliźniak genetyczny” gdzieś zacznie nas szukać, a my będziemy jedyną osobą mogącą mu pomóc.
Dlaczego to prawdopodobieństwo jest tak małe?
R: Wynika to z faktu, że dopasowanie „bliźniaka genetycznego” do osoby chorej jest bardzo trudne. Wszyscy jesteśmy bardzo różni pod tym względem. Żeby pacjent mógł otrzymać krwiotwórcze komórki macierzyste, musi zachodzić absolutna zgodność z dawcą w zakresie antygenów zgodności tkankowej HLA – a ten układ daje nam aż 5 miliardów kombinacji! Pomimo tego, że na świecie w bazach dawców szpiku zarejestrowane jest dziś w sumie ponad 40 milionów osób, nadal co 5 polski pacjent nie znajduje zgodnego dawcy. Dlatego tak istotne jest, by baza stale się powiększała. Im więcej nas – potencjalnych dawców szpiku – tym większa szansa na to, że pacjenci, dla których niespokrewniony dawca szpiku jest często jedyną szansą na wygraną z chorobą, znajdą swojego dawcę i będą mogli wrócić do zdrowia, do swoich bliskich oraz spełniania marzeń.
Czy właśnie to skłoniło Cię do podjęcia szerszej współpracy z Fundacją DKMS?
R: Dokładnie tak. W pewnym momencie poczułem, że chcę i mogę zrobić jeszcze więcej, by wesprzeć tak ważną społecznie ideę. Bardzo często przypadkowo spotykam ludzi, którzy już swój oddali szpik, są po przeszczepieniu lub takich, którzy właśnie walczą z chorobą nowotworową krwi. To dla mnie znak, że powinienem zrobić coś więcej, być jeszcze bliżej tej idei i mówić o niej głośno. Postanowiłem połączyć siły z Fundacją DKMS, by wspólnie promować dawstwo szpiku i pokazać innym, że każdy z nas może w prosty sposób komuś pomóc. Głęboko wierzę, że nic w naszym życiu nie dzieje się przez przypadek, a to co stało się w dniu, gdy pierwszy raz pojechałem do Fundacji DKMS rozmawiać o wspólnych działaniach zupełnie mnie utwierdziło w tym, że to dobra decyzja i że to nie jest przypadek, że zapragnąłem zrobić coś więcej niż tylko czekać na ten telefon.
Brzmi to bardzo zagadkowo. Opowiesz coś więcej?
Jechałem do Fundacji DKMS na rozmowę o tym co mogę zrobić, by nie siedzieć bezczynnie czekając na ten telefon, który nigdy może nie zadzwonić. Zatrzymał mnie policjant do rutynowej kontroli i gdy mu powiedziałem, że się spieszę, bo mam ważne spotkanie z ludźmi z Fundacji DKMS, on uśmiechnął się i powiedział – o, to faktycznie niech pan jedzie, ale ostrożnie. Ja sam miałem to szczęście, jestem dawcą faktycznym i mój bliźniak genetyczny dzięki mnie wyzdrowiał i cieszy się życiem.
Od wielu lat angażujesz się w różne działania charytatywne i akcje społeczne. Jak Twoi znajomi i najbliższe otoczenie zareagowali na zaangażowanie w misję Fundacji DKMS?
R: Bardzo pozytywnie i z wielką aprobatą. Myślę, że wszystko co robimy musi być zawsze naturalne. Tak jest też w tym przypadku. Ci co mnie znają wiedzą, że zawsze staram się coś dać od siebie innym, a Fundacja DKMS akurat jest organizacją, która w świetny sposób wpisuje się w moją życiową misję. Jeśli dasz swój czas, swoje zaangażowanie to na pewno to dobro kiedyś do Ciebie wróci, w najmniej oczekiwany sposób.
Co chciałbyś osiągnąć jako ambasador Fundacji DKMS?
R: Moim głównym celem jest dotarcie do jak największej liczby ludzi i pokazanie, że każdy z nas może mieć ogromny wpływ na życie chorych na nowotwory krwi poprzez prosty gest - zarejestrowanie się jako potencjalny dawca szpiku i, gdy przyjdzie taka potrzeba, oddanie cząstki siebie. Gest, który nic nas nie kosztuje, nie boli, nic nie tracimy, a dla kogoś może być na wagę zdrowia i życia. Nasze dziesięć minut, poświęcone na rejestrację w bazie dawców, dla naszego „bliźniaka genetycznego” może oznaczać życie. Pomyślmy o tym, że w takiej sytuacji może znaleźć się kiedyś każdy z nas. Oczywiście to musi być bardzo świadoma decyzja, bo gdy faktycznie nadjedzie taki telefon, to znak, że po drugiej stronie czeka realny człowiek potrzebujący naszej pomocy.
Co jest dla Ciebie największym wyzwaniem związanym z promowaniem idei dawstwa szpiku?
R: Myślę, że są to bardzo mocno zakorzenione i krążące w społeczeństwie mity na temat dawstwa. Takim najczęściej pojawiającym się jest to, że szpik pobiera się z kręgosłupa co jest absolutną bzdurą. Krwiotwórcze komórki macierzyste - bo właściwie one są tu kluczowe - najczęściej pobiera się z krwi obwodowej. Fundacja DKMS skoordynowała do tej pory ponad 11,5 tysiąca pobrań od dawców niespokrewnionych i blisko 90% odbyło się właśnie tą metodą. Przypomina to procedurę oddawania krwi w stacjach krwiodawstwa. Dawcy zakłada się dwa dożylne dojścia w obydwa przedramiona. Z jednego krew wypływa, trafia do specjalnej maszyny, która odseparowuje krwiotwórcze komórki macierzyste, a następnie krew wraca do organizmu drugim dojściem. Taki zabieg trwa ok. 4-5 godzin, po których dawca od razu może wrócić do domu.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama