Reklama

Radosław Majdan znów w bramce! Kilka dni temu razem z drużyną Śląska Wrocław zdobył w Bułgarii klubowe Mistrzostwo Świata w blind footballu. To dyscyplina, którą uprawiają osoby niewidome lub słabowidzące. Bramkarz jest jedynym zawodnikiem, który widzi.

Reklama

Mimo, że drużyna nie była faworytem, wygrała, a Radosław Majdan nie wpuścił żadnej bramki. Co go skłoniło do podjęcia tego wyzwania? Jak przyjął go zespół? I czy planuje kolejne mecze z drużyną blind footballu? Przeczytajcie krótką rozmowę z byłym reprezentantem Polski w piłce nożnej.

Radosław Majdan wywiad VIVY!

Jak trafiłeś do drużyny blind footballu?

Kiedy byłem ekspertem Eurosportu, pojechaliśmy relacjonować mecz Śląska Wrocław. Rzecznik prasowy klubu, który jest bardzo zaangażowany w działalność sekcji blind footballu, poprosił mnie o nagranie zapowiedzi meczu Pucharu Polski między Śląskiem Wrocław a Wisłą Kraków. Trzy miesiące później zadzwonił trener z pytaniem, czy nie pojechałbym jako zawodnik na Mistrzostwa Świata do Bułgarii. Poprosiłem, żeby mi najpierw wyjaśnił na czym to polega. Nigdy wcześniej nie oglądałem żadnego meczu w blind footballu, nie znałem reguł, nie wiedziałem jaka jest rola bramkarza, który jest jedyną osobą widzącą w drużynie.

Dowiedziałem się, że bramkarz jest nie tylko od tego, żeby bronić, ale też wprowadza drużynę na boisko. Koledzy kładą mi rękę na ramieniu i idziemy w szeregu. Przed rozpoczęciem gry ustawiam ich na pozycjach, mówię: „Stoisz w tym i w tym miejscu”, podczas całego meczu bramkarz kieruje grą swojego zespołu w strefie defensywnej. Boisko w blind footballu jest podzielone na trzy strefy. PIerwsza, koło mojej bramki to właśnie strefa defensywna. W drugiej, środkowej jest trener, który podpowiada zawodnikom jak mają się poruszać, a trzecia to strefa ataku. Za bramką drużyny przeciwnej stoi nasz nawigator, który naprowadza zawodników na bramkę. Zawodnicy mają specjalne gogle, tak, żeby nic nie widzieli, wtedy szanse są wyrównane. W piłce umieszczony jest dzwoneczek, więc słychać, gdzie się znajduje. Tak jak w zwykłym footballu obowiązują pewne schematy gry, nauczyłem się co to znaczy „grać oś”, albo „grać cztery”.

Nie jestem pierwszym piłkarzem, którego zaangażowano do rozgrywek blind footballu. Trener wyjaśnił mi, że takie osoby pełnią role ambasadorów, popularyzują tę dyscyplinę. W niemieckiej drużynie grał kiedyś Jens Lehmann, były bramkarz reprezentacji kraju. Wiem, że Leo Messi i David Beckham też udzielali się w blind footballu.

Co Cię przekonało do przyjęcia propozycji?

Moją pasją w życiu był i jest futbol. Ja doskonale tych chłopaków rozumiałem, a dodatkowo miałem dla nich ogromny szacunek i podziw za to, że mimo swoich ograniczeń chcą to robić, nie poddają się. Nie załamują się swoim niewątpliwie bardzo ciężkim losem, tylko wychodzą życiu naprzeciw, stawiają sobie wyzwania, jeżdżą na turnieje, trenują.

Kim są zawodnicy drużyny?

Wielu z nich wywodzi się ze szkoły specjalnej dla niewidomych i niedowidzących. Mają specjalne boisko, trenera Lubomira Praska, który jest nauczycielem w tej szkole i razem z Mikołajem Nowackim prowadzi zespół. Zawodnicy to młodzi ludzie, głównie się uczą, studiują, ale też pracują, jeśli mogą. Te pięć dni na mistrzostwach, które z nimi spędziłem, były bardzo fajnym czasem.

Jak Cię przyjęli w zespole?

Bardzo dobrze, bardzo miło. To jest fantastyczna grupa ludzi bardzo wesołych. Ujęli mnie swoim zachowaniem. Tam nie ma żadnego użalania się. Przeciwnie – są żarty. Opowiadali mi swoje historie, bo każdy z chłopaków ma własną niebanalną historię.

Co zrobiliście po wygranym turnieju? Poszliście na piwo?

Oczywiście i się świetnie bawiliśmy. Jeden z chłopaków mówi do mnie: „Radek wiesz czemu my możemy dużo wypić?”. „Nie wiem”. „Bo nie widzimy dna!”. Oni mają niesamowite poczucie humoru na swój temat, nikt się nie obraża. Nie chcą, żeby traktować ich wyjątkowo. Przeciwnie – wychodzą na boisko i grają jak zwykli zawodnicy. Z olbrzymim zaangażowaniem. Ale też opiekują się sobą nawzajem, bo jeśli są w drużynie osoby niewidome, to trzeba im pomóc spakować torbę czy zaprowadzić do hotelu. To jest grupa bardzo zintegrowana, bardzo zżyta ze sobą.

Z drugiej strony, jak wszyscy sportowcy mają swoje sytuacje nerwowe. Bardzo przeżywają mecze i bardzo poważnie je traktują. Czułem wręcz zakłopotanie kiedy mówili: „Radek, dziękujemy Ci, że z nami przyjechałeś, że bronisz naszych marzeń, że wygraliśmy ten turniej. To było dla nas wielką sprawą”. Łza w oku się zakręciła, bo tak naprawdę to dla mnie nie było nic wielkiego.

Jednak musiałeś się przygotować.

Miałem jeden trening. W blind footballu i w piłce nożnej zasady są zbliżone, ale to nie znaczy, że takie same. Bramkarz może wyjść tylko metr przed bramkę, to jest utrudnienie. Musisz kierować zespołem, a jeżeli mówisz do osoby, która nie widzi, to musisz powiedzieć bardzo konkretnie gdzie on się znajduje, gdzie jest piłka i gdzie jest rywal. Jeżeli komend jest za dużo, zawodnik może się w tym wszystkim zgubić.

Na turnieju na którym teraz byliśmy miałem najlepszy przykład – mówię, że piłka jest z przodu, ale zawodnik już się odwrócił, więc piłka była z boku, a za chwilę z tyłu. A samo bronienie bardzo się nie różni – po prostu bramka jest trochę mniejsza, ale jest też większy tłok, więc jest więcej rykoszetów. To jest też sport urazowy. W meczu z Niemcami zdarzyło się, że ich trener zza mojej bramki za późno krzyknął „stop” do swojego zawodnika i on rozpędzony wpadł na słupek. Jest takie słowo „voy”, z hiszpańskiego „jestem”. Każdy zawodnik, który słyszy zbliżający się dzwoneczek piłki musi powiadomić rywala, że jest na jego drodze, żeby rywal mógł go minąć. Jeśli tego nie zrobi, jest to traktowane jako faul.

Teraz o tym dużo wiem, ale wcześniej zastanawiałem się, jak taka gra jest w ogóle możliwa. Kiedyś przymierzyłem gogle i przekonałem się, jak jest trudno poruszać się nie widząc. Niewiarygodne, że można grać na takim poziomie! I naprawdę padają piękne bramki, są akcje i jest mnóstwo emocji związanych z czystym sportem. Radość po zwycięstwie i smutek po porażce.

Co oprócz radości dało wam zwycięstwo?

Dostaliśmy, puchar, złote medale, butelkę szampana. Ale liczył się inny wymiar tego zwycięstwa. My tam nie pojechaliśmy jako faworyt. Już na miejscu dowiedziałem się, że choć to są mistrzostwa klubowe, to w drużynie Rosji osiemdziesiąt procent to reprezentanci kraju, którzy robią tylko to. Nie pracują. Studiują i trenują, mają stypendia. Bardzo dobra była drużyna Niemiec, z którą graliśmy w półfinale i z którą wygraliśmy w rzutach karnych. Wierzę, że wymiernym efektem tego zwycięstwa będzie zainteresowanie kibiców oraz sponsorów, czyli wszystkich którzy mogliby się włączyć w pomoc.

Będziesz z grał jeszcze ze Śląskiem Wrocław?

Na pewno. Jak się rozstawaliśmy, obiecałem im to. Nie wyobrażam sobie, żebym już nigdy nie zagrał. Powiedziałem: „Panowie, jak mnie zaprosicie i dostanę powołanie, to jestem!”. W odpowiedzi usłyszałem: „Jesteś częścią tej drużyny i jesteś naszym zawodnikiem, więc gramy dalej razem”.

Nie będzie mi łatwo, klub jest we Wrocławiu, a ja mieszkam i pracuję w Warszawie, ale na sto procent się uda. Teraz czekam na sygnał kiedy bedą mecze. Oni grają Ligę Centralną Europy z drużynami z Czech, z Austrii. Mecze nie odbywają się w Polsce, bo w Polsce takiej ligi nie ma. Blind football stawia u nas pierwsze poważne kroki. Oprócz Śląska Wrocław jest jeszcze klub Wisły Kraków. Mam nadzieję, że powstanie więcej.

Chodzi o popularyzowanie tej dyscypliny, ale chodzi też o fundusze. Sama banda do blind footballu kosztuje około 100 tysięcy złotych. Piłki są dużo droższe niż zwykłe, bo mają dzwoneczki w środku. To bardzo fajna i szlachetna sprawa, że Śląsk Wrocław i Wisła Kraków przyjęli do swojej rodziny drużynę blind footballu. Dlaczego inne kluby nie biorą? Po części dlatego, że nie ma kogo wziąć. Nie ma tych drużyn, bo po prostu mało kto ma fundusze, żeby móc zorganizować sekcję, dać sprzęt i boisko. Mój udział w tej drużynie jest po to, żeby to mogło się zmienić.

Reklama

Życzę jak najwięcej zwycięstw.

Dziękuję, przekażę kolegom.

EastNews
Reklama
Reklama
Reklama