Krzysztof Krawczyk ukrywał to przed światem: „Zanim z koronawirusem trafił do szpitala, był już ciężko chory”
„Nie chciał nikogo zasmucać”, wyznał Andrzej Kosmala
- Elżbieta Pawełek
W życiu stoczył wiele walk – o karierę, miłość, sławę. I wszystkie wygrał. Niestety Krzysztof Krawczyk odszedł 5 kwietnia. Pozostawił nam po sobie piękne piosenki. Przyjaciel i menedżer artysty w rozmowie z Elżbietą Pawełek podkreślał, że był wojownikiem i walczył do końca. Andrzej Kosmala w poruszających słowach wyznał, że Krzysztof Krawczyk przed zachorowaniem na COVID-19 zmagał się z problemami zdrowotnymi.
Andrzej Kosmala wspomina Krzysztofa Krawczyka
Krzysztof Krawczyk przed Wielkanocą zmagał się z koronawirusem. Na Facebooku powiadomił wówczas fanów o swoim stanie zdrowia i poprosił o modlitwę. Artysta święta spędził już w rodzinnym domu. „ Do mojej sypialni wpadają 2 promyki słońca: wiosenny przez okno i Ewunia przez drzwi. Dziękuję za modlitwę i życzenia”, pisał. Jednak po kilku dniach jego stan się pogorszył. Krzysztof Krawczyk tracił przytomność. Lekarzom nie udało się go uratować. Organizm wokalisty był bardzo osłabiony, a w rozmowie z mediami żona artysty zaznaczyła, że powodem jego śmierci nie było zakażenie Covid-19.
W rozmowie z Elżbietą Pawełek przyjaciel artysty, Andrzej Kosmala wyznał, że zanim przyszło mu stoczyć walkę z koronawirusem, zmagał się z problemami zdrowotnymi, o których nie chciał mówić.
Sprawdź też: To kolejny cios dla rodziny Krzysztofa Krawczyka: „Czeka nas najgorsze!”
Wydawało się, że Krzysztof Krawczyk pokona chorobę. Jeszcze niedawno był wdzięczny fanom za wsparcie i dziękował Bogu, że żyje.
Andrzej Kosmala: Nie chciał nikogo zasmucać, ale zanim z koronawirusem trafił do szpitala, był już ciężko chory. Zdobył się jeszcze latem na ogromny wysiłek i nagrał płytę z piosenkami Johnny’ego Casha. Wziął też udział w filmie dokumentalnym o sobie pod tytułem „Całe moje życie”. Dzielnie to zniósł, światła, kamery, wywiady… Wyznam szczerze, bardzo się wzruszam, jak oglądam ten dokument, w którym Krzysztof powiedział takie piękne zdanie: „Jedno, co mnie najbardziej cieszy, że nie zmarnowałem życia”.
Ktoś powiedział, że to był kawał wojownika…
Tak, on cały czas walczył i podnosił się po każdym upadku. Do końca miał apetyt na życie. Pamiętam, jak kiedyś się zastanawialiśmy, jak będzie wyglądał świat za 20 lat. Czy kogoś będą wtedy porywały piosenki Beatlesów, czy ktoś będzie wiedział, co to był parostatek? W pewnym momencie Krzysztof przerwał te dywagacje: „Ale o czym my tutaj, do cholery, rozmawiamy. My żyjemy i nigdzie się jeszcze nie wybieramy!”. Znaliśmy się 50 lat, współpracowaliśmy 47 i jak teraz sobie przypominam, prawie nigdy nie rozmawialiśmy jak faceci ani o polityce, ani o sporcie. Zdarzało się nam rozmawiać o kobietach, ale głównie tematem naszych rozmów były muzyka i praca. Krzysztof był niespokojnym duchem. Potrafił wieczorem do mnie zadzwonić, kiedy jeszcze nie było komórek, i zarzucić mnie pomysłami: „Słyszałeś tę nową piosenkę?” – tu wymieniał wykonawcę – „Może pójdźmy w tym kierunku?”. Stąd w jego repertuarze jest taka różnorodność stylów, rzadko spotykana na świecie. Może tylko Elvis Presley potrafił śpiewać i rock and rolla, i włoskie i meksykańskie piosenki.
Kiedy się poznali, Krzysztof śpiewał w Trubadurach, a Andrzej był dziennikarzem Polskiego Radia, zdjęcie z 1977 roku.
(...)
Krawczyk, śpiewający najpierw z Trubadurami, a potem solo, stał się królem polskiej piosenki. A jakim był człowiekiem?
Kiedyś dziennikarz spytał mnie, jakie słowo kojarzy mi się z Krawczykiem. Bez zastanowienia odpowiedziałem: „Serce”. To był człowiek dusza. Niezwykle ciepły, mający dla każdego uśmiech i dobre słowo. Pojechał do sanatorium i pomagał innym kuracjuszom. Ludzie przecierali oczy ze zdumienia, że sławny człowiek, a taki uprzejmy. Drzwi paniom otwierał, pomagał wejść po schodach… A ile ludzi pisało do niego z prośbą o pomoc czy ratunek. Gdybym pokazał mu te wszystkie listy, umarłby z rozpaczy. „Krzysiu, świata nie uratujesz, ale śpiewem niesiesz ludziom radość i to jest twoją misją”, mówiłem, widząc, jak się tym dręczy. Założył fundację we Włocławku, chyba się nazywała „Serce dzieciom”. W Ameryce grał dobroczynne koncerty dla chorych dzieci w Polsce. Zaśpiewał ostatni dobroczynny koncert z Krzysztofem Klenczonem, a dwie godziny później Klenczon zginął w wypadku samochodowym. Krzysztof miał potem wyrzuty sumienia, że gdyby po koncercie został z nim dłużej, może nie doszłoby do tej tragedii.
(...)
Zostaną po nim nieśmiertelne piosenki: „Parostatek”, „Chciałem być marynarzem”, „Bo jesteś ty”, „Mój przyjacielu”. Chciałbyś mu coś powiedzieć na pożegnanie?
Że był treścią mojego życia. Zwierzył mi się przed śmiercią, że chciałby, aby do jego trumny włożono mikrofon i żeby na pogrzebie zagrała orkiestra dęta…
I zagrała. Miał piękny pogrzeb. Mógłbyś mu zanucić: „Mój przyjacielu, byłeś mi naprawdę bliski…”.
„Mój przyjacielu, wiesz, że byłeś mi, jak brat…”.
Cały wywiad w nowej VIVIE! Nowy numer magazynu w sprzedaży od czwartku, 22 kwietnia.
Zobacz też: Andrzej Kosmala wspomina Krzysztofa Krawczyka: „To był człowiek dusza. Mówił, że miłość jest darem z nieba”