Reklama

Modlił się żarliwie przez całe życie. Już jako młody chłopak. Koledzy mówili mu: „Będziesz księdzem”. Odpowiadał: „Nie jestem godny”. Miał 38 lat, gdy został biskupem, i 58, gdy został papieżem. Jednym z najbardziej uwielbianych i niezwykłych w historii świata.

Reklama

Karol Wojtyła: ostatnie tygodnie życia

Był silny. Włosi nazywali go „Bożym atletą”. Ekipa niemieckiej telewizji wspominała, że podczas męczącej podróży do Afryki 20 lat temu papież, widząc ich wyczerpanie, potrząsnął ich za ramiona i zapytał: „Co z wami, chłopcy, żyjecie jeszcze?”. Wiele lat później sytuacja się odwróciła. To inni pytali: „A papież jeszcze żyje?”. Widzieli, jak cierpi, jak się nie poddaje. Jak pogrąża się w smutku. „Zwróciłem mu uwagę: »Wasza Świątobliwość, trzeba się uśmiechnąć, bo ludzie tego potrzebują«. A on: »Mam kłamać?«”. Mógł powiedzieć »pas«, ale wolał walczyć”, wspomina jeden z księży z bliskiego otoczenia papieża.

„Jestem stary i przygnieciony ciężarem lat, ale serce mam młode”, Jan Paweł II mówił na spotkaniach z młodzieżą. Do końca nie rezygnował z pielgrzymowania po świecie, chociaż poruszał się już tylko na wózku, z samolotu wysiadał za pomocą specjalnej windy. Świat z przerażeniem oglądał postępy choroby: słabnący głos, trzęsące się ręce i głowę – efekt choroby Parkinsona. Pojawiały się sugestie, że powinien ustąpić. Odpowiadał: „Chrystus mnie powołał. Będzie wiedział, kiedy mnie odwołać”.

Przed Wielkanocą 2005 roku wydarzenia toczą się lawinowo. W Wielką Środę, 23 marca, papież pojawia się na chwilę w oknie Pałacu Apostolskiego. Po twarzy spływają mu łzy. W prasie pojawiają się komentarze, że „wycieńczonym ciałem i milczeniem Ojciec Święty pisze być może najpiękniejszą ze swoich encyklik”. W Wielki Piątek nie odprawia już drogi krzyżowej w Koloseum, skulony przed telewizorem śledzi uroczystość. „Widzieliśmy to, czego nie było w telewizji. Tę rurkę w tchawicy, jak ciężko oddycha, jak walczy. To była jego droga krzyżowa. Jego krzyż”, mówią współpracownicy. Kilka dni później, 27 marca, ostatni raz staje w oknie swojego apartamentu. Jest zmieniony chorobą, trudno rozpoznać w nim dawnego papieża. Chce przemówić do tłumu zgromadzonego na placu św. Piotra, ale nie może.

„Koło południa ksiądz Dziwisz poprosił, żebym przyszedł do pokoju Ojca Świętego. Pojawił się też kardynał Ratzinger. Pomodliliśmy się razem. Rozpoznawał nas jeszcze, był świadom, że idzie do Boga”, wspomina ksiądz Paweł Ptasznik, przez ostatnie 10 lat sekretarz papieski. Papież nie chciał jechać do szpitala. Doktor Renato Buzzonetti powie potem: „Gasł powoli, w bólu i cierpieniu, które znosił z wielką godnością. Momentami przypominał mi obraz Chrystusa na krzyżu”. Oficjalną przyczyną zgonu były infekcja i niewydolność sercowo-naczyniowa. Wcześniej Ojciec Święty przebywał w klinice Gemelli dziewięć razy, sześć razy był operowany.

Mówił o niej: „drugi Watykan”. Jeszcze dziś nie ustają spekulacje, że mógłby nadal żyć, gdyby nie zamach, który mocno nadszarpnął jego zdrowie. „Wtedy byłem przy nim bardzo blisko. Usłyszałem dwa strzały i zobaczyłem, jak upadł na ziemię”, wspomina Arturo Mari, osobisty fotograf papieża. „Nie wiem, jak zrobiłem zdjęcia, bo wówczas runął cały mój świat. Potem nastała cisza, wszyscy zaczęli się modlić”. Mari nie zapomni gestu przebaczenia, jaki wykonał papież wobec Alego Agcy: „Ojciec Święty wszedł do celi mordercy z wyciągniętymi rękami. Agca nie wiedział, co zrobić. Papież podszedł do niego, przytulił go, położył jego głowę na swoim sercu. Wtedy uświadomiłem sobie, że mam do czynienia ze świętym. Wiele razy byłem świadkiem wielkich wydarzeń z jego udziałem. Kochał każdego bez względu na wiarę i kolor skóry”.

W Asyżu, gdzie zebrał przedstawicieli wszystkich religii świata, w tym Indian i afrykańskich animistów, na wspólnej modlitwie o pokój, niektórzy pytali: „Ojcze Święty, to do którego Boga będziemy się modlić?”. Odpowiadał: „Nie będziemy się modlić do jednego Boga, tylko będziemy się modlić razem”.

Dzień z życia Jana Pawła II

Kiedy w jego sypialni na trzecim piętrze apartamentów papieskich zapalało się światło, była 5.30. Gdy kładł się spać, dochodziła północ. „Rozpoczynał dzień od medytacji, mszy świętej, dziękczynienia, czytania duchowego”, wylicza kardynał Stanisław Dziwisz, nazywany „cieniem papieża” – to on trzymał go za rękę w chwili śmierci. „Papież uważał, że najważniejszą sprawą jest to, by się modlił – za świat, za Kościół, aby wciąż miał ręce podniesione do Boga. Jak Mojżesz”.

Niektórzy dopatrywali się w tym mistycyzmu, choć kardynał Dziwisz zaprzecza, aby Wojtyła był mistykiem. Jednak modlitwa towarzyszyła mu w najprostszych zajęciach. Każdego przybywającego na audiencję papież „omadlał” i żegnając go, powierzał Bożej Opatrzności. Czynił to tak dyskretnie, że tylko wtajemniczeni o tym wiedzieli. Liczba audiencji wzrosła nieprawdopodobnie – do 500 rocznie! To był nadludzki wysiłek. Ojciec Święty nigdy jednak nie zaniedbywał kontaktów z ludźmi. Dla wielu był ostatnią deską ratunku, tak jak dla Franceski Mambro, terrorystki skazanej z mężem na dożywocie. „Wasza Świątobliwość, dla nas życie już nie ma sensu”, napisała. Odpisał: „Nie jesteście sami, będę się za was modlił”. Przestała myśleć o samobójstwie.

Mimo rozlicznych zajęć sam przygotowywał swoje homilie, dokładnie czytał każdy dokument, zanim go podpisał. Był tytanem pracy. „Czasami było mi wstyd, jak widziałem, że on tak haruje, a ja tylko fotografuję”, mówi Arturo Mari. „Ale nawet w chwilach największego zmęczenia zachowywał poczucie humoru”. Podczas Kongresu Eucharystycznego we Wrocławiu nie wytrzymał i kichnął. „Okazuje się, że nawet kichnięcie może mieć sens ekumeniczny”, powiedział, budząc wesołość obecnych w Hali Ludowej.

Niektórzy się zastanawiali, jak odnajdzie się w watykańskich apartamentach zajmowanych dotąd przez papieży z włoskiej arystokracji. Na ścianach dzieła mistrzów: Michał Anioł, Botticelli, Rafael. Papież wkroczył zamaszyście na salony, popatrzył i po góralsku rzucił do współpracowników: „No to chodźcie, może nie zginiemy w tej chałupie!”. Spojrzał na Dziwisza i westchnął: „Oj, Stasiu, to już koniec z nartami!”. „Karol Wojtyła wprowadził nowy zastrzyk energii, postanowił nie być więźniem Watykanu”, pisała potem prasa. Nie ukrywał swojego zamiłowania do sportu.

Już na początku pontyfikatu zlecił odnowę zaniedbanego kortu tenisowego w letniej rezydencji Castel Gandolfo. Gdy rozpoczął budowę basenu, krytykowano, że to rozrzutność. Odpowiedział żartem, że jego pogrzeb i następne konklawe kosztowałyby więcej. Nie bał się mówić, że „świętość polega na zdolności dawania siebie innym i na cieszeniu się życiem”. „Byłem świadkiem pięciu pontyfikatów”, mówi Arturo Mari. „Poprzedni papieże niemal w ogóle nie opuszczali Rzymu. Z każdym nowym zmieniał się Watykan, ale najwięcej zmian zaczęło się, gdy nastał Jan Paweł II”.

Nie chciał korzystać z sedia gestatoria, lektyki papieskiej. „Ależ bez sedia gestatoria Ojciec Święty nie będzie widziany! Może jakieś podium?”, naciskano. „Na podium nie wejdę, nie jestem mistrzem olimpijskim”, papież trwał przy swoim. Nazajutrz po wyborze, wbrew protokołowi, odwiedził w klinice Gemelli ciężko chorego kardynała Andrzeja Marię Deskura. „Doglądanie chorych to uczynek miłosierdzia”, powiedział. Przekraczał wszystkie granice. Na codzienne msze zapraszał duchownych i świeckich do swojej prywatnej kaplicy. Na początku pontyfikatu była to tak wielka nowość, że matka przełożona jednego z żeńskich zakonów w Rzymie po telefonicznym zaproszeniu uznała to za żart. Trzeba było aż wysłać posłańca, aby wszystko potwierdził.

„Nieraz nadmiar cnót u jednej osoby prowadzi do szaleństwa”, przyznaje były rzecznik Watykanu Joaquín Navarro-Valls, psychiatra. „Ale u Jana Pawła II istniała wspaniała równowaga między wszystkimi jego cnotami. W ciągu 21 lat spędzonych u jego boku zrozumiałem, że obcuję ze świętym człowiekiem. Nie miałem wątpliwości”. Na pierwszej audiencji u Jana Pawła II najwięcej było Polaków, wielu miało łzy w oczach. „Nie płakać, ale modlić się”, powiedział wtedy wzruszony. A na koniec dodał: „Przyjeżdżajcie! Nie zostawiajcie mnie!”.

Jan Paweł II: rodzina, dzieciństwo, młodość

Jedno z ważniejszych zdjęć – Pierwsza Komunia Święta, 25 maja 1929 roku. Karol ubrany na biało, w dziewczęcych bucikach, bo w sklepach zabrakło obuwia dla chłopców! Smutek w oczach – miesiąc wcześniej umarła mu mama, Emilia z Kaczorowskich. Od tej pory dom jest na głowie seniora Karola Wojtyły, którego skromna emerytura wojskowa nie wystarcza na wszystko. Pierze więc, sprząta, szyje i zajmuje się kuchnią. Ale na obiady chodzi z Lolkiem, jak nazywają jego syna, do jadłodajni Alojzego Banasia.

Trzy lata później kolejny cios. Umiera Mundek, ukochany starszy brat Karola, zapowiadający się na świetnego lekarza. Karol wspomina, jak z Mundkiem grał w piłkę, jak brat uczył go stać na bramce, robiąc z niego słupek, o czym zaświadczały liczne siniaki na całym ciele. I jak wędrowali po górach. Lolek był świetnym bramkarzem i doskonałym uczniem.

Antoni Bohdanowicz często odrabiał z nim lekcje w kuchni u Wojtyłów. Przez niedomknięte drzwi zobaczył ołtarzyk w sąsiednim pokoju i kolegę żarliwie modlącego się na klęczniku. „Lolek, ty chyba pójdziesz na księdza!”, powiedział. A on na to: „Nie jestem godny”. Zawsze mierzył wysoko ponad przeciętność, również jego wiara była wyjątkowa. Jerzy Kluger, syn żydowskiego lekarza z Wadowic, szanował głęboką religijność Wojtyły. Przyjaźnili się, mieszkali po sąsiedzku. Kiedyś wpadł do kościoła, aby obwieścić rozmodlonemu koledze radosną nowinę, że dostali się do gimnazjum.

Jakaś parafianka, widząc Żyda w takim miejscu, chciała go przegonić. Na to oburzony Karol Wojtyła: „Tak nie wolno! Wszyscy jesteśmy dziećmi tego samego Boga”. Głęboką religijność zawdzięczał ojcu, z którym co rano śpiewał godzinki. Juliusz Kydryński, brat słynnego Lucjana, przyjaciel Karola z krakowskiej polonistyki, ilekroć wyobrażał sobie, jak może wyglądać święty, widział seniora Wojtyłę, człowieka pogodnego, o nienagannych manierach. „Kiedy przenieśli się do Krakowa, panował u nich tak wielki niedostatek, że ojciec z braku pieniędzy na szewca sam naprawiał buty synowi”, napisał Kydryński we wspomnieniach.

„18 lutego 1941 roku nagła śmierć zabrała Karolowi ojca. Nie zapomnę tej nocy, czuwania przy zwłokach. Sądzę, że to był w jego życiu przełom, który sprawił, że został księdzem”. Jeszcze na polonistyce wydawało się, że miłość do ołtarza i teatru ze sobą walczyły – Lolek stał się czołowym aktorem Teatru Rapsodycznego. Potajemnie w domach wystawiali Króla-Ducha, Beniowskiego, Pana Tadeusza, poezje Norwida i Wyspiańskiego. „Ale wtedy za to szło się do Oświęcimia. To był akt największej odwagi”, ocenia Halina Królikiewicz-Kwiatkowska, koleżanka z teatru. Nie chcieli więc uwierzyć, że w 1942 roku Karol postanowił poświęcić się służbie Bogu.

Jan Paweł II: droga do świętości

Swój marsz ku świętości Wojtyła zaczął jeszcze w Niegowici, gdzie został wikarym. Parafianie zapamiętali, jak brnął do nich w śniegu po pas w lichym palcie, jak leżał rozciągnięty na posadzce przed ołtarzem. Był jak święty Franciszek – kiedy chodził z kolędą, zawsze to, co dostawał od bogatszych, zaraz dawał biednym. Sam nie miał nic. Patrząc na niego, można było pomyśleć, że jest żebrakiem albo kloszardem. „Ale to ubóstwo było programowe, wynikało z całkowitego oddania się służbie Bogu i ludziom”, mówi kardynał Stanisław Ryłko.

„Karol nie miał nigdy oszczędności w banku, własność nic dla niego nie znaczyła, może z wyjątkiem ekwipunku narciarskiego i turystycznego, który dostał od przyjaciół”. W 1958 roku, w wieku zaledwie 38 lat, został biskupem. Dowiedział się o tym... na spływie kajakowym z młodzieżą. Nazywali go „wujkiem”, a on ich swoją „rodzinką”. Razem odmawiali różaniec, codziennie też była msza święta.

Czasem za ołtarz służyło dno odwróconego do góry kajaka, a skrzyżowane wiosła za krzyż. „To było dość niebezpieczne, bo ktoś ze wsi mógł zobaczyć. Ale Wojtyła się tym nie przejmował. Wyprzedzał swoją epokę, choć to był szok w całej krakowskiej diecezji”, mówi jeden z księży. W niektórych sprawach wydawało się jednak, że jest nienowoczesny. Na przykład nigdy nie nauczył się prowadzić samochodu. Ale tylko dlatego, że wolał czas w drodze spędzać na pracy. W chevrolecie, który dostał w spadku po kardynale Sapiesze, miał zamontowany stolik z lampką do czytania. Kiedy rodacy z Ameryki dali mu w prezencie nowoczesnego forda, zaraz zamienił go na skromniejszy samochód. Twierdził, że nie wypada kłuć ludzi bogactwem, gdy ludzie w Polsce klepią biedę.

„W pierwszą podróż do Rzymu jechał z pożyczoną walizką, bo własna mu się rozpadła. Wiózł ze sobą dwie pajdy czarnego chleba ze skwarkami ze słoniny w środku”, wspomina Halina Królikiewicz-Kwiatkowska. Każdy ma swoją drogę do świętości. On miał własną.

Kardynał Dziwisz zapamiętał, że kiedy Wojtyła przechodził korytarzem kurii, zawsze zatrzymywał się przed krucyfiksem, aby go ucałować. Podczas wizyty w Sandomierzu w pewnym momencie Wojtyła zauważył chleb na bruku. Uklęknął, ucałował go i położył ptakom na trawie. „Człowiek nierzadko żyje tak, jakby Boga nie było, a nawet stawia siebie samego na Jego miejscu”, często powtarzał.

Cierpiał, gdy cierpieli inni. Tak było w Rio de Janeiro w dzielnicy nędzy. Pod koniec mszy nieoczekiwanie zdjął pierścień ofiarowany mu przez Pawła VI. Dał go nędzarzom, by mogli zbudować szkołę. Często porównywano go do Gandhiego – obaj chcieli zwalczać zło bez używania przemocy.

Reklama

Ale kiedy w Europie pytano, czy beatyfikacja papieża nie jest za szybko, w Indiach zawsze traktowano go jak świętego. „Na dnie swojej nędzy Polska dostała króla, i to takiego, o jakim nie śniła”, napisał Czesław Miłosz o Janie Pawle II. „W tamtej rzeczywistości byliśmy tak strasznie stłamszeni, mieliśmy głowy spuszczone aż do stóp. A on, gdy wybrali go na papieża, sprawił, że mogliśmy je z dumą podnieść”, dodaje Halina Królikiewicz-Kwiatkowska. Dla wielu był jak prorok, który mówił ludziom, co muszą zmienić w swoim życiu. Ale gdyby wszyscy go słuchali, to byliby w niebie. On już tam jest!

Reklama
Reklama
Reklama