Reklama

Czy bycie miłym może być zaburzeniem osobowości? Czy jest coś złego w tym, że lubimy być chwaleni i doceniani? Czy to, że nigdy nie odmawiamy poproszeni o pomoc, może oznaczać, że mamy problem z samooceną? Wszystko zależy od tego, dlaczego jesteśmy uczynni wobec innych i - najważniejsze - ile nas to kosztuje.

Reklama

Zobacz także: Jak okazać wsparcie bliskim, którzy chorują na depresję?

People-pleaser syndrom - zużywanie energii

Nie ma nic złego w byciu miłym wobec innych - pomaganiu, wspieraniu, robieniu niespodzianek rodzinie i znajomym, przekładaniu własnych planów, jeśli ktoś potrzebuje pomocy. Empatia i serdeczność to wciąż bardzo pożądane cnoty - na gruncie rodziny, ale i szerzej: społeczeństwa. Bywa jednak i tak, że ktoś empatyczny, serdeczny i miły, żeby zaspokoić potrzeby wszystkich wokół - rodziców, dzieci, partnera, przyjaciół, znajomych z pracy, zwierzchników itd. - zużywa dla nich większość własnego czasu i energii. I nie zostawia nic dla siebie.

Na czym polega syndrom people-pleaser?

Bywa też tak, że odmówienie komukolwiek, albo jeszcze gorzej - wejście z kimś w konflikt - wydaje się tak niewyobrażalne, że pomagamy, wspieramy i uśmiechamy się nadal, choć wewnątrz wzbiera w nas złość i frustracja. Dr. Susan Newman, amerykańska psycholożka, specjalizująca się w relacjach rodzinnych, twierdzi, że dla niektórych odpowiedź "Tak" jest jak uzus, utarty zwyczaj, od którego nie sposób odejść. A nawet jak uzależnienie. Bo dla osoby z syndromem people-pleaser wdzięczność i uznanie od innych ludzi jest jedynym sposobem, żeby poczuć się wartościowym człowiekiem. Więc zrobią wszystko, żeby im się przypodobać - nawet, jeśli wszystko w środku nich się przeciwko temu buntuje.

- Miałam tendencję – która niestety czasami powraca – do bycia people-pleaser - mówiła w wywiadzie dla "Urody Życia" wokalistka, Mika Urbaniak, córka dwójki wybitnych jazzmanów, Urszuli Dudziak i Michała Urbaniaka. - Moje życiu koncentrowało się na zastanawianiu, jaka mam być. Jaką mam być artystką, jak mam wyglądać. To zabija osobowość.

I rzeczywiście - syndrom people-pleaser (to pojęcie nie ma odpowiednika w polskim języku) - prowadzi do poważnego zaburzenia osobowości. A skąd się właściwie bierze? Amerykański psychoterapeuta Ross Rossenberg, badający ten rodzaj zaburzenia, zaproponował nową nazwę: Self-love Deficit Disorder, czyli zaburzenie wynikające z deficytu miłości własnej. A więc z poczucia własnej wartości, akceptacji siebie, pewności tego, kim się jest.

Zobacz również: Mapa emocji w ciele. Gdzie odczuwamy różne emocje?

Skąd się bierze syndrom people-pleaser?

Skąd ten deficyt? Niestety - jak to zwykle bywa - to bagaż wyniesiony z domu rodzinnego. I to niekoniecznie z patologicznej rodziny, gdzie dziecko musi się chować w szafie, żeby przetrwać. Wystarczy rodzina, w której nie najlepiej gospodaruje się emocjami. Rodzice przyszłych people-pleaserów to najczęściej ludzie mało obecni w życiu swoich dzieci, zajęci własnymi kłopotami i emocjami, sprawiający wrażenie tak nieuchwytnych i wrażliwych, że dziecko, żeby zdobyć nieco ich uwagi, staje się specjalistą od zabawiania ich, obłaskawiania, rozśmieszania i zadowalania. Tak kształtuje pierwsze relacje w swoim życiu i będzie ten model powtarzać wobec przyszłych przyjaciół, partnerów, współpracowników. Brzmi znajomo?

Niestety, współczesny styl życia sprzyja takiemu modelowi rodziny. Czy oznacza to, że syndrom people-pleaser stanie się niebawem psychologiczną normą? Jak z większością zaburzeń, tak i z tym możemy się rozprawić - i to nie wyłącznie za sprawą terapii, ale przede wszystkim uświadamiając sobie problem. Stawiając granicę między tym, czego sami dla siebie chcemy, a tym, czego - jak sądzimy - oczekują od nas inni.

Amerykański portal Scienceofpeople.com, opisujący syndrom people-pleaser, opracował, dzięki współpracy kilku terapeutów, 11 kroków do wyjścia z nałogu zadowalania innych. W skrócie można je ująć w następujących punktach. Oto kilka z nich.

"Odezwę się"

Ponieważ odpowiedź NIE jest dla people-pleaserów niewykonalna, można zamiast niej użyć frazy pozornie oznaczającej TAK, ale odraczającej pomoc na bliżej nieokreśloną przyszłość. "Odezwę się do ciebie w tej sprawie. Za jakieś 2 lata".

Wstrzymaj się!

Naukowcy z Columbia University udowodnili, że nawet 50-100 milisekund zwłoki z odpowiedzią, sprawia, że podejmujemy trafniejsze i lepsze decyzje. Więc zanim znów się zgodzisz, weź głęboki i woooolny oddech.

Zacznij od drobiazgów

Czyli metoda małych kroczków - podziękuj kelnerowi, kiedy pyta, czy chcesz zamówić coś jeszcze, odmów wzięcia ulotki na ulicy, zaproponuj domagającym się wideo-rozmowy rodzicom, że zadzwonisz jutro. Ćwiczenie czyni mistrza.

Zrezygnuj z "Nie mogę"

People-pleaserzy, jeśli już próbują odmówić, najczęściej używają zwrotu "Nie mogę..." spotkać się, pomóc, pożyczyć pieniędzy, wpłacić datku itd. A to prowokuje dociekania: Ale dlaczego nie możesz? Zamiast "nie mogę", odpowiadaj "nie chcę". To dużo skuteczniejsze.

Myśl o własnych celach

Dużo łatwiej powiedzieć nie komuś, lub czemuś, jeśli mamy w pamięci własne cele i potrzeby, którym pragniemy powiedzieć TAK!

Jeśli odmawiasz, nie przepraszaj

Przeciętny człowiek mówi "przepraszam" 7 razy na dzień. To oznacza 200 tys. razy w ciągu życia, co daje 56 godzin przepraszania. Czy na pewno nie masz niczego ciekawszego do roboty przez te ponad 2 dni?

Pracuj nad poczuciem własnej wartości

Otaczaj się ludźmi, którzy sprawiają, że czujesz się dobrze sam(a) ze sobą, pielęgnuj w sobie to uczucie, mów sobie komplementy i pamiętaj - szukanie poczucia własnej wartości wyłącznie na zewnątrz, to gwarantowana porażka. Potwierdzona miliony razy.

I na koniec:

Nie jesteś zupą pomidorową, żeby cię wszyscy lubili.

Jesteś dużo bardziej wysublimowanym daniem. Daniem, które jedni docenią, a inni nie. Bo nie można zadowolić wszystkich. Więc zacznij zadowalać tylko tych, którzy są dla ciebie najważniejsi.

Reklama

Autor: Franka Mróz

Reklama
Reklama
Reklama