Reklama

Na siedem lat zniknął z ekranu, by powrócić z wielkim rozmachem. W tytułowej roli Pana T. jest genialny i magnetyczny. „Nie sposób oderwać od niego oczu”, czytamy w recenzjach. W życiu jest ascetyczny i zdystansowany. Funkcjonuje wyłącznie na własnych warunkach. W przewrotnej rozmowie z Beatą Nowicką uchyla drzwi do swojego świata. Opowiada, co go dręczy, bawi i… rozwściecza.

Reklama

Żyjemy w czasach, kiedy większość z nas prowadzi wirtualne życie w mediach społecznościowych.

Ja tego kompletnie nie rozumiem. Faceci w slipach w toalecie prężą muskuły, dziewczyna siedzi na sedesie i robi dzióbek, żeby wysłać informację światu, że ma nowy kostium… Tylko po co?! Kiedy coś takiego widzę w internecie, mogę tylko zasromać się i powiedzieć, że świat oszalał.

„Mogę być na marginesie, dobrze się tam czuję” – Ty to powiedziałeś.

Margines źle się kojarzy, nie wiem, dlaczego tak powiedziałem. Mogę być na aucie, gdzieś obok, zdystansowany, że fotografia telefonem komórkowym siebie z półmetrem kiełbasy zwyczajnej i wysyłanie tego zdjęcia w świat niekoniecznie jest tym, na co czeka nasza planeta. To miałem na myśli. Ale wiesz, ja mam chyba od urodzenia zespół takich cech wycofania się, obserwowania, łapania konkluzji. Po prostu inaczej nie potrafię. Taka rebelia była we mnie zawsze.

Nie pompujesz własnej próżności?

Nie mam takiej potrzeby. Każdy człowiek ma swój mózg, cały czas w to wierzę. Czasami słyszę: „Bo ludzie tego potrzebują”. Ale przepraszam bardzo, narkoman potrzebuje narkotyków, czy to znaczy, że trzeba mu dawać amfetaminę? Jeśli dziecko chce napić się wódki, to znaczy, że trzeba mu tej wódki nalać? Uważam, że nie. To jest tak proste. Urżnięta łapa z kciukiem do góry – to jest fajne? Co ci da lajk w komputerze, jak cię w życiu nikt nie lubi?

Jak tłumaczysz to swoim synom?

Bardzo się staram. Ale też uważam, że diabeł nie tkwi ani w laptopie, ani w telefonie komórkowym, tylko w tym, jak człowiek postrzega świat, jak jest wychowywany, jakie widzi kierunki, jakie ma relacje z bliskimi ludźmi. To są ważne rzeczy. Dostrzegam, że internet jest gigantycznym medium, które zrewolucjonizowało naszą planetę. Nasze dzieci w to wchodzą i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ja strzelałem z procy do butelek, a oni grają w gry.

Pozwalasz?

Tak, ale z limitowanym czasem. To jest ich gęsie pióro, ich stalówka, ich długopis. Nie ma sensu z tym walczyć. Kiedyś będziemy mieli telefony wszczepione pod skórę palców i tak będziemy rozmawiać. Nie mówię im, że mają żyć przy lampie naftowej, ale trzeba nazywać rzeczy, które niosą zagrożenie. Ze wszystkim trzeba uważać. Uzależnienie jest wbudowane w naszą naturę.

Jesteś bardzo poważnym facetem… Kiedy ostatnio śmiałeś się do rozpuku?

Całkiem niedawno. Często przypominam sobie różne sytuacje i żarty, dość dziwnie to wygląda, bo bywa, że nagle w towarzystwie śmieję się jak głupi do sera. Mam taką galerię różnych rzeczy i one zawsze działają. W kinie kompletnie się wzruszam. Jak idę z dziećmi, jest mi trochę wstyd, bo wciągam się totalnie. Tu idzie jakiś kundelek, tam dziewczyna wyjeżdża do college’u i żegna się z chłopakiem, i oni już wiedzą, że tato się wzrusza. Drży broda, oczy się szklą… (śmiech). Wiem, że to jest beznadziejne, ale zawsze daję się uwieść jako widz.

Łatwiej jest być synem czy ojcem?

Jak wiesz doskonale, nie będę wchodził w ogóle w te tematy i te rejony. To jest życie, jakie znają miliony ludzi na Ziemi, nie ma o czym gadać. Łatwo popaść w śmieszność i banał.

Zrobiłeś w młodości plan na życie i listę rzeczy do zaliczenia?

Niczego nie zaliczyłem. Zawsze myślę, że wszystko fajne przede mną. Jeszcze nie robię sobie takiego résumé. Daj mi szansę (śmiech).

Daję! Usłyszałam historię faceta, który osiągnął wszystko, co sobie zaplanował, i… ogłupiał.

To niech zacznie biegać…

Biegasz?

Biegam. Staram się trzymać formę. Moja profesja tego ode mnie wymaga. Jak już o tym mówimy, to do „Pana T.” udało mi się zrzucić 12 kilo, być może więcej. Przy którejś rozmowie z Marcinem stwierdziłem, że jest to też film o nędzy. Takiej biologicznej nędzy, więc muszę wyglądać adekwatnie. Zaczęła się dieta, ćwiczenia. Był moment, że przestałem się ważyć, bo trochę przestraszyłem się tej nędzy (śmiech).

Cały wywiad w nowym numerze VIVY! od 27 grudnia w kioskach.

Mateusz Stankiewicz/ SameSame
Reklama

Zdjęcia Magdalena Łuniewska/buku team
Reklama
Reklama
Reklama