Reklama

Papa Dance był stanem umysłu, kiedy to fanki potrafiły zdziewać z muzyków ubranie czy rzucały się pod ich autobus. Kiedy zawiesili działalność, nic już nie było takie samo. Nam opowiedział, co robił podczas przerwy, która miała trwać rok, a trwała 10 lat i chorobie, która zmieniła w jego życiu wiele... Jutro artysta obchodzi 56 urodziny.

Reklama

Są to fragmenty archiwalnego wywiadu, opublikowanego na łamach dwutygodnika „VIVA!” w styczniu 2020 roku.

Paweł Stasiak o przerwaniu kariery na 10 lat

W listopadzie zeszłego roku z zespołem Papa D. (wcześniej Papa Dance) świętowaliście 35-lecie. Wasz koncert z udziałem Agnieszki Chylińskiej, Kayah, Rudej z Red Lips i Anny Karwan był wielkim wydarzeniem. Ale droga do tego jubileuszu była trudna.

Gdy w latach 80. święciliśmy triumfy, wydawało nam się, że tak będzie zawsze. Ale nadeszły lata 90., a wraz z nimi nowe media - prywatne rozgłośnie radiowe, stacje telewizyjne, gazety. Okazało się, że mimo ogromnych sukcesów nie pasujemy już do nowych czasów. To był czas Kasi Nosowskiej i Hey, Kasi Kowalskiej, Edyty Bartosiewicz. I bardzo trudno było się przebić. Po trzech latach, oprócz wiernych fanów, już mało kto o nas pamiętał.

Jeszcze przez jakiś czas próbowaliśmy działać, graliśmy w Rosji, Stanach Zjednoczonych. I wtedy okazało się, że tak jak Lady Pank czy Urszula, musimy przeczekać. Poza tym muzycznie już nie mogliśmy się zgrać. Każdy z nas zaczął odkrywać nowe ścieżki, nowe dźwięki w muzyce i nie mogliśmy tego razem poskładać. Postanowiliśmy sobie zrobić roczną przerwę. Tylko że ta przerwa rozciągnęła się w czasie.

Czytaj także: Nigdy wcześniej nie pokazywał się publicznie. Tak wygląda pasierb Izabeli Janachowskiej. Właśnie skończył 18 lat!

Adam Pluciński/ Move Pictures

Paweł Stasiak w sesji dla „VIVY!”, styczeń 2020

Co wtedy robiłeś?

Próbowałem dalej zajmować się tym, co kocham najbardziej, czyli muzyką. Nagrałem trzy płyty jako Mister Dance. Gdy wróciłem ze Stanów Zjednoczonych, już nie jako członek zespołu, wyciągnął do mnie rękę Jacek Cygan. Zaprosił mnie do programu „Dyskoteka pana Jacka”. Graliśmy 120 koncertów rocznie. Miałem co robić. Ale telefon dzwonił coraz rzadziej. Nie mogłem czekać, aż przestanie dzwonić w ogóle. Nie znoszę bezczynności i nie umiem żyć nadzieją, że może za parę lat ktoś znów o mnie sobie przypomni.

Kiedyś, jeszcze w liceum, myślałem, że jeśli nie zostanę piosenkarzem, będę radiowcem. Byłbym wtedy blisko muzyki. Przed mutacją miałem dużą skalę głosu. Ale po… mój głos wydawał mi się niski i burczący. W sam raz do radia. Ale gdy Papa Dance zawiesił działalność, nie wróciłem do tego pomysłu, tylko postawiłem na moją drugą wielką pasję, film.

Jako dziecko zagrałem epizod u Janusza Morgensterna w filmie „Mniejsze niebo”. Scenę, w której grałem, trzeba było powtórzyć. A chłopak, który mi partnerował, w międzyczasie zmienił fryzurę. I tak oto przez włosy zostałem wycięty (śmiech). Dlatego wiele lat później, wtedy gdy zastanawiałem się, co mam zrobić ze swoim zawodowym życiem, postanowiłem pójść do szkoły filmowej. W Łodzi skończyłem produkcję filmową, a potem razem z przyjaciółką założyliśmy agencję statystów. Pracowałem między innymi przy „Pianiście” Romana Polańskiego, zrobiliśmy film „Julia wraca do domu” Agnieszki Holland i „Czarną plażę” Michaela Piccoli. Byliśmy przy fajnych projektach. Znowu mogłem być wśród osobowości, od których można się dużo nauczyć.

Kierowałem produkcją kilku programów telewizyjnych. Byłem w show-biznesie, ocierałem się o muzykę. Ale to tylko substytut. Przytyłem z piętnaście kilogramów. Chodziłem taki gruby i łysy, w okularach i nikt mnie nie rozpoznawał. Nie byłem nieszczęśliwy, bo przecież kochałem film, ale śpiewu, bycia na scenie, emocji towarzyszącym koncertom bardzo mi brakowało. Dlatego gdy z klubu polonijnego w 2000 roku przyszła propozycja występu, namówiłem chłopaków, żebyśmy spróbowali. Powiedziałem im, że jak będzie obciach, to przynajmniej nikt w Polsce się nie dowie, bo będziemy daleko (śmiech). Ale było dobrze. Okazało się, że ludzie nas pamiętają, a co ważniejsze pamiętają nasze piosenki.

Przy okazji pobytu w Stanach Zjednoczonych nagraliśmy piosenkę „Wszystko się zdarzy na plaży”. Potem przyszły kolejne propozycje. Koncertowaliśmy, zaczęliśmy szykować materiał na nową płytę. Wydaliśmy ją w 2005 roku pod tytułem „1000000 fanek nie mogło się mylić”. Jej promocja szła dobrze, ale znowu zaskoczyła nas historia. Zmarł papież Jan Paweł II. Trzy tygodnie po premierze. A jeszcze nazwa naszego zespołu… Papa Dance. W tym momencie byliśmy totalnie bezsilni. Wiedzieliśmy, że nic nie możemy zrobić. A nawet nam nie wypada. Jakiś czas później wznowiliśmy płytę, która okazała się wielkim sukcesem komercyjnym.

Czytaj także: Szukała go cała Ameryka. Co stało się z synkiem znanego pilota, Charlesa Lindbergha?

Adam Pluciński/ Move Pictures

Paweł Stasiak o walce z boreliozą

Nie wiedział, co mu jest. Przeszedł długą drogę, zanim usłyszał właściwą diagnozę. Obserwował u siebie różne objawy. „Wracałem do domu bardzo zmęczony i kładąc się spać, jakby się zapadałem. To nie był taki normalny i zdrowy sen, to było takie zapadanie się, taki odjazd. Intuicyjnie czułem, że musi mi dolegać coś więcej niż zwykłe przeziębienie. Zacząłem więc poszukiwania przyczyny tych dolegliwości. Odwiedziłem w związku z tym aż siedmiu neurologów i wszyscy zgodnie mówili, że to jest choroba Parkinsona i leczyli mnie na nią. Przez prawie trzy miesiące przyjmowałem dosyć silne leki, co kompletnie nie pomagało i czułem się coraz gorzej”, wyjaśnił w wywiadzie dla „WP abc zdrowie”.

Zdecydował się opowiedzieć o zmaganiach z boreliozą, bo zdaje sobie sprawę, jak trudna i obciążająca psychicznie to droga i jaki problem stanowi diagnostyka.

Nie pamiętam, żeby mnie ugryzł kleszcz. Dlatego diagnozowanie trwało bardzo długo. Leczono mnie nawet na parkinsona. A leki tylko pogarszały mój stan. Najgorzej było, gdy zostałem jurorem „Śpiewajmy razem. All together now”. Byłem cały czas widoczny, bo kamery skierowano na każdego z nas i nagle… czuję, że coś dziwnego dzieje się z moją twarzą. Byłem już wtedy omylnie leczony na parkinsona. Lekarstwa powodowały, że zachowywałem się dziwnie. Na przykład non stop ziewałem. Nie mogłem tego opanować.Dziwne, że lekarze nie skojarzyli, że jak się choruje na parkinsona, to się nie ziewa… Rozmawiałem z kimś przez telefon, a ten ktoś myślał, że dopiero wstałem. Teraz wiem, co to jest, między innymi dzięki Magdalenie Piekorz, która sama choruje na boreliozę. Ona cztery lata chodziła od lekarza do lekarza. Niektórzy ponoć zaczęli uważać, że jest psychicznie chora. A okazuje się, że jest sto rodzajów tej choroby i każdy daje inne objawy.

A Ty jakie masz?

Dziwne ruchy twarzy, przymykanie oczu. Zaczęło się od bólów karku, głowy. Wychodziłem z psami na spacer i nagle zaciskałem oczy i nie mogłem ich otworzyć. Byłem jak niewidomy, psy mnie prowadziły. Na szczęście jestem na dobrej drodze do wyleczenia. Albo zaleczenia, bo niektórzy uważają, że boreliozy nie można wyleczyć. U mnie akurat zaatakowała głowę. Ale napędza mnie praca. Mam mnóstwo rzeczy do zrobienia. Mówi się, że w procesie zdrowienia ważne jest nastawienie. Ja w ogóle nie czuję się chory. Jak czuję, że nasila się atak, zakładam przeciwsłoneczne okulary. Przyjmuję leki, robię wlewy. Stosuję odpowiednią dietę - zero cukru, słodkich owoców, skrobi, kawy, alkoholu… Ja już trochę w życiu poużywałem, więc nie mam czego żałować (śmiech).

Życie prywatne Pawła Stasiaka

Jego życie osobiste od zawsze owiane jest tajemnicą. Od bywania na ściankach woli scenę i publiczność. Wiadomo, że Paweł Stasiak w czerwcu 1997 roku poślubił młodszą o 11 lat Gruzinkę o imieniu Diana. Uroczystość odbyła się w Łodzi. Spędzili razem 11 lat. Jak sam stwierdził, relacja ta była w dużej mierze fikcją.

Wielu ludzi uważa, że Diana wyszła za mnie za mąż, żeby otrzymać polskie obywatelstwo. Ale to jakaś totalna bzdura. Najlepiej świadczy o tym fakt, że nigdy nie starała się o to obywatelstwo. Nasze małżeństwo to był spontan. Po prostu. Razem przeżyliśmy prawie rok, a potem to się jakoś rozwaliło. Nie nam pierwszym i nie nam ostatnim się nie udało”, podsumował w wywiadzie dla „Gali”.

Mimo że ich drogi szybko się rozeszły, rozwód wzięli dopiero ponad dekadę później i zgodnie ze słowami Pawła Stasiaka zdecydował się na ten krok z powodu „chęci uporządkowania swoich spraw”.

Później media donosiły o jego kolejnym ślubie, ale informacje te nie znalazły potwierdzenie. Prywatnie jest wielkim miłośnikiem Szwecji i współpracuje z tamtejszymi producentami. „Tam znalazłem jedno z moich miejsc na Ziemi. Tam nawet inaczej oddycham. Uczę się nawet szwedzkiego, bo realizuję tam solowy projekt. Dla nich jestem czystą kartą, a nie kolesiem z Papa D. Nie mam przypiętej łatki, dlatego oni potrafią mi zaproponować zrobienie rockowego numeru”, mówił nam w wywiadzie.

Efektem tej współpracy był choćby utwór „Sunflower”, z którym wziął udział w polskich preselekcjach do Eurowizji 2018 – zajął wówczas jednak ostatnie, 10. miejsce.

A prywatnie? Katarzynie Piątkowskiej zdradził na początku 2020 roku, że jest zakochany i „jest to dla niego nowy początek”. Ale nic więcej nie chciał powiedzieć... Dlaczego? „Nie chcę, by potem ukazywały się ich zdjęcia i komentarze”, ucinał.

Pawłowi Stasiakowi życzymy wszystkiego, co najlepsze!

Czytaj także: Jeszcze kilka dni przed śmiercią grał dla widzów spektakl. Tak ten wieczór wspominają koledzy Macieja Damięckiego...

Darek Stawski / Studio69 / Forum

Paweł Stasiak, żona Diana, ślub pary w Łodzi, czerwiec 1997

Wojciech Olkusnik/East News

Reklama

Paweł Stasiak, Artur Rojek, „Dzień Dobry TVN”, Warszawa, 05.06.2022 rok

Reklama
Reklama
Reklama