„Bieda nas scalała, bo o wszystko musieliśmy walczyć. Nikt nam nic nie dał”
Paulina Smaszcz-Kurzajewska o dzieciństwie. Jej historia chwyta za serce
Kiedy wyjeżdżała z Poznania do Warszawy znajomi pukali się w czoło: „Stara, TY?! Z takiej dzielnicy, z takiej biedy?! Nie dasz rady!”. Zawzięła się. Życie nieustannie ją testuje, już od dzieciństwa, które spędziła w słynnych Jeżycach w Poznaniu, w bardzo skromnym domu. W niezwykłej, emocjonalnej rozmowie Paulina Smaszcz-Kurzajewska opowiada o swoim dzieciństwie w wielkiej biedzie, o grach w kapsle na podwórku, o umowie, którą jako 15-letnia dziewczynka zawarła z tatą, żeby mogła pójść do liceum zamiast do zawodówki. Jej historia chwyta za serce.
Po raz kolejny w życiu zostałaś wystawiona na próbę, i po raz kolejny podniosłaś się. Skąd Ty się wzięłaś taka silna?
Z Poznania (śmiech). Od stóp do głów, z pokolenia na pokolenie. Mieszkam 26 lat w Warszawie, a cały czas mówię, że jestem z Poznania. Jak rozmawiam z mamą przez telefon, moi synowie - Franek lat 21 i Julek 12 - umierają ze śmiechu, ponieważ automatycznie mówię z akcentem i gwarą poznańską. Wciąż mam bliski kontakt z koleżankami z podstawówki nr 36 przy ulicy Słowackiego na Jeżycach. Ani w liceum, ani na studiach tak mocnych relacji już nie zbudowałam.
Z czego to wynika?
Bieda bardzo scala. Bieda, poczucie wspólnoty, że „my z tych Jeżyc”, tam nie było bogatych ludzi. Żyliśmy w mieszkaniu lokatorskim, wiesz na czym to polega?
Wiem.
Mieszkanie było czteropokojowe, ale każdy pokój należał do innej rodziny. Wspólna kuchnia, wspólna łazienka, dla każdej rodziny wyznaczone godziny na gotowanie, pranie, mycie dzieci… Pokój naszej czteroosobowej rodziny miał jedenaście metrów. Moje biureczko stało w kuchni, kiedy kończyły się dyżury, miałam do niego dostęp. Szybko zrozumiałam, że uczyć się mogę wszędzie. Ta bieda nas scalała, bo o wszystko musieliśmy walczyć, nikt nam nic nie dał. Kilka miesięcy temu, po pogrzebie mojego taty wspominałyśmy z przyjaciółką Kasią, że naszą jedyną szansą, żeby wyjść z tej dzielnicy i coś osiągnąć była edukacja i pracowitość.
Rodzice wam to uświadomili?
Pochodzę z bardzo prostej, robotniczej rodziny. Wszyscy moi przyjaciele z podstawówki byli z podobnych domów. Grając na brudnym podwórku w kule duńskie, albo w „wyścig pokoju” na kapsle - Czesław Lang był naszym liderem, powiedziałam mu to jak go poznałam- wiedzieliśmy jedno, jeśli nie chcesz do końca życia mieszkać we współlokatorskim mieszkaniu, musisz o to walczyć. Nie powiedzieli mi tego rodzice, tylko nauczyciele, którzy byli dla nas autorytetami. Kiedy kończyłam ośmioletnią podstawówkę ze świadectwem z czerwonym paskiem i listem pochwalnym, usłyszałam od rodziców: „Paulina, musisz iść do zawodówki, musisz zarabiać, żeby nam pomóc”. W zawodowce już w pierwszej klasie na praktykach dostawałaś pieniądze. Moja nauczycielka polskiego, pani Elżbieta Jakubowska, stanęła wtedy Rejtanem: „Proszę państwa, ona musi iść do liceum, ona musi studiować. Nie możecie odebrać jej tej szansy!”. W mojej rodzinie nikt nigdy o studiach nawet nie pomyślał. To był przełom.
Co ich ostatecznie przekonało?
Zawarłam z moim tatą układ: „Tato, mam 15 lat, wiem, że muszę dokładać się do domu, bo jest nam ciężko, ale zróbmy tak, nie wyłożysz na moją edukację ani złotówki, ja na wszystko zarobię sama, tylko daj mi szansę i pozwól, żebym nadal mogła z wami mieszkać”. Zgodził się. A ja od pierwszej klasy liceum, w weekendy i popołudniami myłam szyby na stacjach CPN, nocami wynajmowałam się do pilnowania dzieci i uczyłam się języków po to, żeby pracować na Targach Poznańskich jako hostessa. Przypominam ci, że wtedy hostessa myła podłogi, robiła kawę i sprzątała toalety! Po jakimś czasie awansowałam na szefa takich hostess. Tam mnie zobaczyły Kasia i Gosia Zgoła z agencji modelek Skandal. Bardzo wiele im zawdzięczam, bo któraś z nich zapytała: „Słuchaj, a ty myślałaś, żeby być modelką?”. Do dziś pamiętam mój szok, bo oczywiście nie myślałam. Maciek Mańkowski genialny fotograf zrobił mi pierwszą sesję. Czasami z Kaśką, Kamilą i Karoliną moimi przyjaciółkami z dzieciństwa to wspominamy. Że jesteśmy tu gdzie jesteśmy, symbolicznie daleko od Jeżyc, każda z nas ma swój dom, rodzinę, jest wykształcona, po studiach…To jest niesamowite, że bieda nas tak zmobilizowała.
Kiedy poczułaś, że Ci się uda?
Kiedy wzięłam udział w konkursie na prezenterów Jedynki. To była 15- osobowa, ostatnia grupa, którą szkolił profesor Aleksander Bardini i pani Bożena Walter. Profesor Bardini powiedział: „Dziewczyno, poznański akcent, poznańska gwara... To jest cudne, ale nie w telewizji” i wysłał mnie na ul. Miodową do Szkoły Teatralnej i do Akademii Telewizyjnej przy Woronicza, gdzie czekał mnie rok ciężkiej pracy. Wtedy trzeba było zdać egzamin na kartę ekranową z historii, polityki, ekonomii, ogólnej kultury, ona upoważniała do występowania na wizji, teraz wystąpić może każdy. Zajęcia były za darmo, ale musiałam zarobić na bilet do Warszawy, znaleźć kogoś, kto mnie przenocował. Miałam 19 lat, byłam na pierwszym roku filologii polskiej Uniwersytetu Poznańskiego. Wiedziałam, że to moja ogromna szansa.
Po roku wprowadziłaś się z jedną walizeczką do pierwszego mieszkania w Warszawie.
Na Żoliborzu. Będziesz się śmiała, ale dla mnie to było niesamowite, że mieszkam sama, mam tylko dla siebie łazienkę i kuchnię. Mogę wykąpać się kiedy chcę, zrobić śniadanie kiedy jestem głodna. A z drugiej strony- strach. Nikogo nie miałam w Warszawie, żadnej rodziny, przyjaciół. Jechałam na 9 rano do PZU, kończyłam pracę o 17 i biegłam do telewizji. Byłam umówiona, że jak mam dyżur jako prezenterka, biorę wolne. Ale ten wolny dzień musiałam potem odpracować w sobotę albo w niedzielę. Przeniosłam się na UW i kończyłam studia.
Co Cię napędzało? Myśl o przyszłości, która Cię czeka?
Myśl, że nie dam satysfakcji tym, którzy jak wyjeżdżałam z Poznania do Warszawy, pukali się w czoło: „Stara, TY?! Z tej dzielnicy, z takiej biedy?! Nie dasz rady! Kilka miesięcy i wrócisz. Zobaczysz”. Zawzięłam się. A właśnie na złość wam, dam sobie radę. Wiesz co mi pomogło? Tak naprawdę wiatru w skrzydła dała mi pierwsza miłość. Pomyślałam wtedy: żyję w dużym mieście, mam świetną pracę, jestem zakochana... jak może mi się nie udać? Niewiele miałam, ale wiedziałam, że to nie rzeczy materialne dodają skrzydeł, tylko ludzie, relacje i uczucia. Moja przyjaciółka Basia Koczanowicz mówi: „Pamiętam cię jako chudą Paulinkę, na cienkich nóżkach, która chodziła tak ciężko, jakby przedzierała się z maczetą przez dżunglę, ale z wysoko podniesiona głową i z tym zniewalającym uśmiechem.”. Przeszłam przez dżunglę, jestem na plaży (śmiech).
Rodzice byli dumni?
Przerażeni. Jak zarobiłam pierwsze pieniądze, powiedziałam: „Mamo, kupię ci bilet na pociąg, przyjedź, zobaczysz jak wygląda moje życie”. Do dziś pamiętam, że ona przez ten weekend kiedy przyjechała, w ogóle się nie odzywała. Dla niej to był szok. Miasto, ludzie, moje mieszkanko. Moja niezależność. Moja miłość. Do głowy nigdy jej nie przyszło, że młoda dziewczyna może mieć takie życie. Że to jest w ogóle realne. Wyjechała z zachwytem i strachem, że to tylko sen, bańka mydlana. Za chwilę pęknie i zniknie.
Cały wywiad w najnowszym wydaniu VIVY! w kioskach już od czwartku, 10 stycznia.
Co jeszcze w nowej VIVIE! 1/2019?
Julia Wieniawa o dorastaniu w świetle fleszy, trudnych wyborach i drodze do sukcesu. Wyznania mistrza Janusza Józefowicza: "Za moją karierę płacili bliscy". Paulina Smaszcz-Kurzajewska o chorobie, miłości i pomaganiu. Artystka, skandalistka, feministka. Z czego śmieje się Amy Schumer?