„To ja czuję się opuszczona. Nie ja odchodziłam…”
Paulina Smaszcz-Kurzajewska w przejmującym wyznaniu
- Beata Nowicka
W ciągu ubiegłego roku życie wystawiło ją na okrutną próbę: ciężko zachorowała, mogła zostać sparaliżowana, wciąż się rehabilituje, straciła pracę, zmarł jej tato i dwie bliskie przyjaciółki. Kiedy zebrała siły, żeby ruszyć do przodu… musiała zmierzyć się z rozwodem po 23 latach małżeństwa. W mocnej i przejmującej rozmowie Paulina Smaszcz-Kurzajewska odpowiada Beacie Nowickiej na trudne pytania i tłumaczy, dlaczego się nie podda.
Nie wiem jak zacząć tę rozmowę...
Ja też o tym myślałam. Dzisiaj rano biegnąc tutaj, uświadomiłam sobie, że zawsze spotykamy się w przełomowych momentach mojego życia, to jest niesamowite. Poleciały mi łzy. No, bo co tu powiedzieć…?
Wydawało mi się, że istnieje jakaś granica cierpienia. W ciągu jednego roku ciężko zachorowałaś, w czasie choroby nagle straciłaś pracę, zmarł Twój tato, dwie przyjaciółki. Kiedy wreszcie ruszyłaś do przodu, rozwód …
Mam poczucie, że ja wciąż idę, ale to nie są dwie silne nogi, tylko cienkie, chude witki. Pytanie czy ja się na nich utrzymam i wzmocnię, czy przewrócę?
I...?
Nie wiem tego jeszcze, ale robię wszystko, żeby się nie przewrócić. Rano, przed naszą rozmową zapisałam sobie na kartce takie hasło: „Na złość wrogom, nigdzie się nie wybieram. Nawet na drugi świat”. Zastanawiałam się, czy mnie trzyma złość? Ale to nie jest złość, tylko cały czas ta sama, babska potrzeba udowodnienia sobie i innym, że dam radę, że jestem silna, nie do zdarcia. Obie jednak wiemy, że ona bywa potwornie destrukcyjna i wyczerpująca, a z drugiej strony motywuje do zmian, do działania.
To prawda.
Są momenty kiedy myślę: „Ja, z tą petardą w dupie mam się poddać?! Już tyle przeszłam, to co, nie przetrwam kolejnej próby?! Ale jak człowiek jest zanurzony pod korek, to czeka czy zejdzie mu poziom niżej, czy zaraz zacznie się topić. Powiem ci, co mnie ratuje. Najlepszy lek na wszystko to pozbyć się oczekiwań. Najbardziej kaleczą nas emocjonalnie właśnie oczekiwania. Myślimy, że ktoś powinien zachować się tak czy siak, bo my byśmy się tak zachowali. Okazuje się, że nikt tego nie rozumie. Nawet osoba, którą znasz i kochasz 25 lat.
Można „wyczuć” koniec miłości?
Ja myślę, że można. Końca miłości nie „zapowiada” krzyk, awantury, emocjonalna szarpanina, tylko cisza. W domach, w których nie ma miłości jest coraz ciszej. Nikt już ze sobą nie rozmawia, nikt nie ma sobie nic do powiedzenia. Miłość polega między innymi na tym, że jesteś zainteresowana drugim człowiekiem. Kiedy kobieta mówi: „Ja mu jeszcze robię awantury”- to znaczy, że ona jeszcze kocha. Ale jak jej nie interesuje co on je, co on myśli, gdzie on bywa, gdzie śpi, co ma do powiedzenia, to znaczy, że już nie kocha. Tylko, że u mnie było odwrotnie. To ja czuję się opuszczona. Nie ja odchodziłam… (milczenie)
Kto pierwszy powiedział, że czas zamknąć ten rozdział?
Przychodzi taki moment, że rano przy śniadaniu patrzysz na siebie, na niego i myślisz: „To chyba już jest ten czas...”. Wyobraź sobie, że siedzicie przez czterdzieści minut przy stole w kuchni i nie rozmawiacie. Jedno czyta Wyborczą, drugie Przegląd Sportowy… i jest cisza. Nie ma złości, agresji, pretensji, tylko obustronna akceptacja tego, co ma się wydarzyć.