„Byłam spocona, czerwona i nadęta jak ropucha”, Paulina Młynarska o swoich podróżach
Wydała książkę „Jesteś wędrówką”
Za pierwsze zarobione pieniądze pojechała w Alpy. Miała 18 lat. Podróże dały jej nowe życie. Paulina Młynarska wydała właśnie książkę Jesteś wędrówką, w której opisuje smakowite anegdoty ze swojego bogatego w przygody życia. Początkujący podróżnicy znajdą w niej wiele cennych rad. Nam dziennikarka opowiada o tym, dlaczego nie brała narkotyków w Paryżu i jak podróżowała z córką.
Wywiad z Pauliną Młynarską
„Książkę Jesteś wędrówką zadedykowałam ją wszystkim młodym i starym dziewczynom, które są w podróży, oraz tym, które o podróżowaniu dopiero marzą”.
Jesteś wędrówką?
Jestem. Ale ty chyba też jesteś. Chyba każdy z nas jest.
Nie jeżdżę tyle, co Ty.
Wystarczy, że wybierzesz się w podróż po historii swojej rodziny. Skąd ona przywędrowała? Jakie narodowości złożyły się na to, kim dzisiaj jesteś? Jak historia tych ludzi popychała? I dlaczego urodziłeś się w takim, a nie innym miejscu.
Co Ciebie gna? Nie możesz ustać w miejscu.
Przede wszystkim nie chcę. Nie uważam, że każdy człowiek powinien siedzieć w jednym miejscu. Historia ludzkości jest historią wędrówek. Osiadły tryb życia, który jest przyjęty w naszej grupie etnicznej, nie jest wcale czymś oczywistym. Jeszcze na kilkanaście lat przed moim narodzeniem w Polsce istniały tabory cygańskie.
Ty pewnie być chciała dołączyć?
Z wielką ochotą. U mojej babci, Magdaleny Młynarskiej, było kilka uratowanych z wojny książek dla młodzieży. Nie pamiętam tytułów. Akcja jednej rozgrywała się w cygańskim taborze. Pamiętam, że mnie to niesamowicie zafascynowało. Leżałam wieczorami czytając. Lubiłam też baśnie Andersena, którego ojciec wielbił. Bardzo wcześnie zaczął go nam czyta. Moja ukochana baśń to była „Królowa śniegu”.
Trudne naznaczenie.
To jest opowieść drogi. I nie sądź, że ja tam byłam Gerdą. Utożsamiałam się Małą Rozbójniczką. Podczas tych lektur po raz pierwszy pojawiła się u mnie tęsknota, żeby żyć w podróży.
Dlatego napisałaś „Drogę zawsze miałam we krwi”. Dla kogo jest Twoja książka Jesteś wędrówką?
Zadedykowałam ją: „Wszystkim młodym i starym dziewczynom, które są w podróży, oraz tym, które o podróżowaniu dopiero marzą”. Skierowana jest przede wszystkim do kobiet, jak większość tego, co piszę. Kieruję ją do wszystkich tych osób, które chciałyby wyruszyć w podróż, a boją się. Nie każdy ma kasę i nie każdy ma czas i zdrowie, żeby jeździć bardzo daleko. Ale problem polega na tym, że wiele kobiet myśli, że nie mogą jechać same. Rodzinne sprawy, męża i dzieci, stawiają na pierwszym miejscu i to jest z ich strony bardzo szczodre. Jednak trudno im pozwolić sobie na wyprawę choćby z koleżanką na pół dnia.
Do Radomia?
Do Radości! Gdzieś całkiem blisko. Często podróżuje z kobietami, ponad pół roku spędzam w Azji zawodowo, zabierając kobiety w podróże. Mamy bardzo dużo czasu, żeby sobie pogada. My tam właściwie nic innego nie robimy tylko ćwiczymy jogę, wylegujemy się i nawijamy. Wiele razy słyszałam, że obawiały się pobyć same ze sobą, ale bardzo za tym tęskniły. Kiedy wreszcie się odważyły, okazało się to dla niech bardzo głębokim, można nawet powiedzieć terapeutycznym doświadczeniem. Ten moment, kiedy pozwalam sobie, żebym była tylko ja i świat, który jest taki jest piękny. Uwalniający. W mojej książce ten świat nie jest daleki, jest tu, za rogiem, na ulicy, w parku.
Chodzi o to, żeby wyjść z domu?
Żeby wyjść ze swojej bańki. Słuchając tych kobiet, poznając ich lęki, jakie sama żywiłam, pomyślałam, że opiszę trochę swoich przygód. Przyznam się, jaki człowiek jest czasem głupi, jaki jest zielony i jaki jest komiczny w tych swoich zmaganiach z lękami. W tym uczeniu się, potykaniu i podnoszeniu.
Jak u Ciebie zaczęły się samotne podróże?
Miałam szesnaście lat, gdy wyjechałam do Paryża. Sama. I zdecydowałam się tam żyć, sama zarabiając na swoje utrzymanie. I kiedy myjąc gary, opiekując się dziećmi, grając w reklamach i filmach zarobiłam jakieś pieniądze, pojechałam w Alpy. Łaziłam tam sobie sama po górach i czułam, że to jest niesamowite. Widzę Mont Blanc. Za swoje. Miałam 18 lat.
Dzielna dziewczyna.
Tak, myślę, że byłam dzielna. I dobrze o mnie świadczyło, że postanowiłam wydać pieniądze na to, aby pomieszkać w schronisku, połazić sobie i popatrzeć na Mont Blanc. Potem spędziłam dłuższy czas – opisałam to w książce – sama w Zakopanem. Przyjechałam z Paryża do Zakopca, miałam 19 lat. Akurat tak się poskładało, że miałam trochę czasu i nikogo w domu nie było. Pamiętam doskonale – dla mnie to była podróż – ten moment, kiedy poczułam, jakie to cudowne być samej. Jakie to jest fajne.
Rzadkie w naszym życiu.
Tak. Nie wiem, czy zwróciłeś uwagę, że my dzieci każemy samotnością. „Idź, posiedź sam w pokoju, niegrzeczna jesteś”, albo: „Nikt cię nie będzie lubił, zostaniesz sama” Straszymy samotnością i każemy samotnością. Tak zwana dobra samotność jest bardzo wcześnie obrzydzana w procesie wychowania. Nie dajemy sobie do niej prawa. Dla mnie pobycie samej było wielkim odkryciem. Potem zostałam mamą i na wiele lat samotność się skończyła. Ale podróżowałyśmy z moją córką, Alą. Była super fajną towarzyszką podróży. Gdy miała 10 lat, zaczęłyśmy wyjeżdżać samochodem na długie wyprawy po Europie. Z namiotem. Nie miałam za bardzo kasy, a chciałam jej pokazywać fajne miejsca. Więc robiłyśmy wielkie zakupy, suchy prowiant w Polsce, namiocik i jechałyśmy.
Romantyczne.
To było wspaniałe dla nas obu i dla naszej relacji. Ala bardzo wcześnie poznała smak swobodnego podróżowania. Super, że teraz jako dorosła dziewczyna bardzo często wraca w tamte miejsca i pamięta te kempingi. Albo dzwoni i mówi: „Mamo, przypomnij mi, gdzieś niedaleko Livorno był super mały kemping!” A ja, ponieważ prowadzę notatki i wklejam sobie wizytówki, dosyć łatwo mogę odszukać każde miejsce. Gdy Ala wyrosła i wyszła z domu, postanowiłam, że teraz będę jeździć. Spakowałam się i pojechałam w samotną podróż do Grecji. Która bardzo wiele zmieniła. Bo poznałam tam osobę występującą w książce pod kryptonimem S.
S. okazał się, poza innymi różnymi fajnymi rzeczami, gościem, który mnie przeszkolił w podróżowaniu
Właśnie miałem zapytać o mężczyznę, którego chowasz pod inicjałem S!
S. okazał się, poza innymi różnymi fajnymi rzeczami, gościem, który mnie wstępnie przeszkolił w podróżowaniu. To bardzo ważna sprawa. Podróżowanie, jak każda umiejętność, wymaga pewnych kompetencji. Nie mówię o podróżowaniu z walizką na kółkach z klimatyzowanej hali lotniskowej do klimatyzowanego hotelu klimatyzowaną taksówką. Mówię o podróży z niewygodami, o lokalnych środkach transportu, o braku komfortu. To wymaga konkretnej wiedzy i doświadczenia. Piszę o tym na końcu książki. W rozdziałach z praktycznymi poradami.
Podzielisz się teraz kilkoma radami?
Pierwsza rzecz to planowanie. Na początku musimy postawić sobie cały szereg ważnych pytań dotyczących tego, po co ja właściwie chcę jechać. Podróże są modne, dużo ludzi rzuca się na podróże i są w tych podróżach umęczeni. Więc odpowiedzmy sobie na pytania: „Po co jadę, co chcę przeżyć? Co lubię? Czego nie lubię?”. Warto przegadać to z kimś podróżującym. Właśnie z S. przeprowadzałam pierwsze takie rozmowy. Następna sprawa dotyczy pakowania, planowania wydatków, układania założeń drogi. I znowu – czy potrzebujemy mieć wszystko dopięte, czy chcemy pozwolić sobie na improwizację. Pamiętajmy o „prawie pierwszej i ostatniej nocy”. Pierwsza musi być w miejscu, gdzie można odespać długi lot. A ostatnia noc w miarę blisko lotniska. Nie planujmy w ostatni dzień trudnego przejazdu przez góry, bo może się okazać, że nigdzie nie dojedziemy. Jest cały szereg rzeczy, które trzeba przemyśleć i zaplanować. Ale najważniejsza jest umiejętność odpuszczania swoich oczekiwań.
Dlaczego?
Zwykle wyobrażamy sobie, że coś będzie „jakieś”. Że morze będzie ciepłe, a jedzenie smaczne. Gdy jest inaczej, czujemy się, jak dziecko rozczarowani. Tym samy odbieramy sobie możliwość doświadczenia czegoś fajnego. I męczymy się, zamiast chłonąć odmienne wrażenia.
Z Jesteś wędrówką wynika, że ważną cecha podróżnika jest cierpliwość?
Nie lubię tego słowa, bo w „cierpliwości” jest „cierpienie”. A chodzi o to, żeby znaleźć przyjemność w tym, że się na przykład czeka. W podróży jest zawsze bardzo dużo czekania! Jeżeli wybieramy traperski styl podróżowania, trochę na luzie, to się musimy z tym liczy. Będziemy czekać na przyjazdy autobusów, odjazdy pociągów i w recepcjach hoteli i schronisk. W książce opisuję sytuację, którą przeżyłam z Beatą Sabałą-Zielińską, z którą napisałyśmy dwie książki. Znamy się jak łyse kobyły. Siedziałyśmy w Hiszpanii na dworcu, czekając na pociąg. Beata była cała czerwona i wkurwiona. A ja byłam zachwycona. I przypomniało mi się, jak się czułam, kiedy dokładnie w takiej samej sytuacji znalazłam się w Indiach. Tam na dworcu to ja byłam ta spocona, czerwona i nadęta jak ropucha, tymczasem mój towarzysz podróży był zachwycony, biegał, zawierał znajomości, robił zdjęcia, chrupał orzeszki. Przeżył mnóstwo rzeczy, podczas, gdy ja siedziałam przykryta czerwoną szmatą, bo mi gorąco było i złorzeczyłam całemu światu. Bo ja chciałam dojechać, a on chciał jechać. I nagle coś mi „kliknęło”, to był piękny moment. I nieoczekiwanie ( sic!) rozsmakowałam w… czekaniu. Nauczyłam się, że chodzi o to, żeby jechać. Gdy dajemy sobie prawo spokojnego uczestnictwa w tym co świat nam sam przynosi, bez przymusu kontrolowania wszystkiego, dostajemy więcej, niż moglibyśmy sobie wyobrazić.