Paulina Młynarska znalazła swoje miejsce na ziemi i kupiła dom na... Krecie!
,,Grecja to jest moja duchowa ojczyzna od zawsze”
- Beata Nowicka
Rzuciła dotychczasowe życie i znalazła swoje miejsce na ziemi. Wolność i niezależność to dla niej podstawa. Działa na własnych zasadach i teraz jest szczęśliwa. ,,Zaczęłam inwestować we własny rozwój, w uczenie się jogi i w pisanie książek", mówi nam Paulina Młynarska. W rozmowie z Beatą Nowicką gwiazda opowiedziała o tym, jak mieszka jej się na Krecie. Czy czuje się samotna? Jak dziś wygląda jej życie?
Spotykamy się od lat, w przełomowych sytuacjach w Twoim życiu: pierwszy raz po Twoim powrocie z emigracji w Paryżu, potem kiedy przeprowadziłaś się do Zakopanego. A teraz, bo… kupiłaś dom na Krecie.
Grecja to jest moja duchowa ojczyzna od zawsze. Uwielbiam ten kraj. Pierwszy raz byłam tam z rodzicami jak miałam sześć lat i pamiętam ten dziecięcy zachwyt, że jestem w jakiejś baśni. Potem, przez całe dorosłe życie tam wracałam. Mam wielu przyjaciół Greków. W Paryżu dzieliśmy mieszkanie z moją przyjaciółką i jej mężem Grekiem. Jeździliśmy razem do jego mamy, niedaleko Aten, do miejscowości Gramatico, która leży koło Maratonu. Kiedy urodziła się moja córka Ala, zaczęłam jeździć do Grecji razem z nią.
Czyli Grecja była Twoim przeznaczeniem.
Chyba tak. Nawet nie pamiętam kiedy w mojej głowie zrodziła się myśl, że przeniosę się do Grecji. Nie wiedziałam jak to zrobię, ale byłam przekonana, że taki dzień nadejdzie.
I nadszedł.
Trochę to trwało, ale już dziesięć lat temu moje wakacje Grecji zaczęły wyglądać tak, że w czasie każdego pobytu jeden - dwa dni poświęcałam na oglądanie domów do kupienia. Nie mając oczywiście żadnej kasy. Mieszkałam w Kościelisku, zarabiałam nie najgorzej jak na polskie warunki, ale na pewno nie tyle, żeby pozwolić sobie na taką ekstrawagancję jak zakup domu w Grecji. Za to namiętnie je oglądałam. Jeździłam na różne wyspy i zawsze pierwszą rzeczą jaką robiłam była wizyta w miejscowej agencji nieruchomości (śmiech).
Zabawne. Pewnie niektóre śniły Ci się po nocach.
Na różnych wyspach i w Grecji kontynentalnej przez te dziesięć lat obejrzałam setki domów: pięknych willi i ruder. Przełomowy moment nastąpił jakieś siedem lat temu, pojechałyśmy z Alą na wyspę Thassos. W Grecji szalał już wtedy kryzys, ceny mocno spadły i któregoś dnia zobaczyłyśmy dom z widokiem na morze. Dom się rozpadał, to była kompletna ruina, myślę nawet, że stać mnie było, żeby go kupić, ale finansowo nigdy nie byłabym w stanie go wyremontować. Dom w ogóle nie nadawał się do zamieszkania. Ale był z niego niesamowity widok i ten widok zakotwiczył mi się w głowie na całe lata. Miałam go przed oczami za każdym razem, kiedy myślałam o „moim domu” w Grecji. Wtedy też zaczęło zmieniać się moje życie.
To znaczy?
Zaczęłam coraz więcej jeździć do Azji, coraz więcej podróżować, żyłam pół roku w Azji ucząc się jogi, a potem sama ucząc jogi, zabierając Polki w podróże. Coraz mniej czasu spędzałam w górach, w Zakopanem, dom coraz częściej stał pusty. Nie bez znaczenia był fakt, że Zakopane, które uwielbiam, o którym napisałam dwie książki, zostało niestety mocno zniszczone. Po pierwsze przez bardzo złe zarządzanie urbanistyczne, a właściwie jego brak, po drugie przez smog, reklamy, tłumy turystów, którzy nie mają gdzie zaparkować, stoją w korkach, denerwują się. Trudno tam było żyć. W końcu postanowiłam, że sprzedam dom w Kościelisku, oczywiście w porozumieniu z rodziną. Powiedziałam wszystkim, że jak sprzedam dom w Kościelisku, kupię dom w Grecji i się wyniosę.
Podziwiam Twoją cierpliwość, bo to trwało jednak kilka lat.
W międzyczasie, zgodnie z powziętym wcześniej planem, powoli zaczęłam uniezależniać się od pracy w mediach, od programów telewizyjnych. Nasze telewizje są trochę… straszne. W państwowych jest nachalna propaganda polityczna, a w prywatnych, coraz bardziej panosząca się propaganda głupoty i płycizny, które są nie do zniesienia dla inteligentnego człowieka. Pomyślałam, że czas się wymiksować. Zaczęłam inwestować we własny rozwój, w uczenie się jogi i w pisanie książek. Oprócz tego publikowałam różne teksty, felietony, miałam swoje spotkania autorskie, jakieś wykłady… To były różne źródełka, które mi zaczęły dawać niezależność, a przede wszystkim poczucie wolności.
Miałaś dość, nie dziwię się.
Jak pracujesz na wizji, zawsze przychodzi taki moment, kiedy zaczyna się walka o wygląd, o to, żeby nie zostać w tyle za młodszą konkurencją. Telewizje w Polsce są wciąż mocno seksistowskie, panuje w nich totalny patriarchat. Kobiety mają w nich przede wszystkim dobrze wyglądać. Lansuje się wzorzec twarzy „wiecznie młodej”, taką "nadkobietę Full HD”. Moja przyjaciółka z Zakopanego, Becia Sabała, współautorka naszych książek o Zakopcu i świetna psiarka, kiedyś do mnie powiedziała: „Niedługo raz do roku będzie się dostawało obowiązkowe wezwanie celem obowiązkowej rekultywacji twarzy. Pod gmach telewizji podjedzie sanitarka i wszystkie prowadzące będą zabierane na przymusowe zabiegi”. Oczywiście to żarty ale, kiedy popatrzymy na media w Niemczech, albo we Francji, widzimy w nich babki dojrzałe, z siwymi włosami. Szkoda, że u nas wywiera się na kobiety taką presję wiecznej młodości i wypieszczonego pod każdym względem wyglądu. Nie chcę być na to skazana. Co oczywiście nie znaczy, że nie chciałabym jeszcze czegoś czasem fajnego w telewizji zrobić. Ale jako ja, bez udawania, że mam ciągle 30 lat.
Wolność Ci zasmakowała?
Wolność, czy raczej niezależność, to dla mnie podstawa. Służy mi i pilnuję, by mieć jej jak największy margines. Kiedy odeszłam telewizji poczułam, że została ze mnie zdjęcia jakąś presja. Sama ją z siebie zdjęłam. Tymczasem dom w Kościelisku w ogóle się nie sprzedawał. Jakby czekał na tatę. Sprzedał się zaraz po jego odejściu. Wierzę w coś takiego, że miejsca są powiązane energetycznie i duchowo z ludźmi. Myślę, że był w tym element metafizyczny. Tata tak bardzo kochał to miejsce, że może ja, podświadomie, wiedząc jak on bardzo kocha ten dom, niby wystawiłam go na sprzedaż, ale sama trochę sabotowałam ten proces. Już nie mieszkałam w Kościelisku, kiedy tata zachorował, przeniosłam się do Warszawy, żeby się nim opiekować.
Dom w końcu został sprzedany i...
… wydarzenia poszły lawinowo. Wiedziałam bardzo dobrze gdzie w Grecji są jakie domy, jakie ceny, miałam tę wiedzę w małym palcu. Pomyślałam, że skoro w końcu mam środki, to muszę przestać bujać w obłokach, tylko zadać sobie pytanie – gdzie? Kreta była oczywistym wyborem, bo ma dwa lotniska, nie trzeba płynąć promem, czekać, nie jest się odciętym od świata. Aczkolwiek jak teraz były ulewy i wichury, to byliśmy trochę odcięci (śmiech). W każdym razie bardzo łatwo na Kretę dolecieć, a jednocześnie wciąż jest tam sporo miejsc, które nie są przez turystów totalnie zadeptane. Istnieje spora część rolnicza, wiejska i sielska, bardzo zielona, gdzie jest mnóstwo sadów i drzew pomarańczowych, oliwnych gajów i malowniczych wioseczek.
Kupiłaś dom z Twojej wyobraźni?
Ten widok. Ale nie ten dom. Zadzwoniłam do znanej mi agencji nieruchomości i mówię: „Wreszcie czas przejść od mrzonek do konkretów”. Znajomej agentce zapowiedziałam, że przyjadę z córką na kilka dni pooglądać domy i ona mi wtedy powiedziała: „Pokarzę ci pięć domów, ale kupisz ten pierwszy”. I nie pomyliła się.
Jedziemy serpentynką, która się wije i wije - teraz wszyscy, którzy do mnie przyjeżdżają mówią: „Boże, jak ty to znalazłaś, przecież tu się nie da dojechać. Tu diabeł mówi dobranoc” (śmiech)- w końcu dojechaliśmy, jest domek- malutki, biały, wchodzę na dach - gdzie teraz jest moje studio jogi - patrzę, a za sobą mam góry jak Tatry. Moja rodzina jak tam przyjechała po raz pierwszy, była zdumiona: „Kurcze, odtworzyłaś tu jakieś swoje dziwne Kościelisko”. Bo Lefka Ori (Góry Białe) są bardzo wysokie i rzeczywiście zaśnieżone przez zimę i wiosnę. I z tego dachu był dokładnie taki sam widok na błękit morza, jak z tamtego domu przed siedmiu lat! To jest niesamowite, że kiedy tak długo o czymś się marzy i tak bardzo tego chce, to jak w końcu dochodzi do tej realizacji to człowiek trochę głupieje.
To opowiedz, jak zgłupiałeś z tego szczęścia, człowieku?
Od razu, na kolanie, podpisałyśmy umowę przedwstępną, wsiadłyśmy z moją córką Alą do samochodu i dostałam jakiegoś dziwnego stanu psychicznego: zaczęłam płakać, śmiać się, piszczeć… Ala mnie filmowała telefonem, takie to było komiczne. Jak wyjdziesz ode mnie z domu, możesz iść chyba ze trzy dni i do nikąd nie dojdziesz. Cały czas idziesz przez gaje oliwne i pomarańczowe. Jedziemy przez te oliwki i jedziemy, już dwie godziny, a one dalej się nie kończą, a jak nie oliwki, to pomarańcze, wszystko wokół zielone i ta ochra. Tu gdzieś zobaczysz na chwilę morze, z tyłu góry… Boże, nie do uwierzenia, to się dzieje… Tak wyglądało to szczęście. Oczywiście zobaczyłyśmy te pozostałe cztery domy, ale...
… Twoja agentka wiedziała, co mówi.
Zresztą okazała się moim duchem opatrznościowym, bardzo mi we wszystkim pomogła. Potem nastąpiło zderzenie z grecką administracją i tutaj w zasadzie powinna się zacząć- i tak się zapewne zacznie- powieść, którą napiszę, bo mam naprawdę niezły materiał. Jak się pisze książki, warto się z tym zderzyć, jak się nie pisze, nie radzę (śmiech).
Nie czujesz się tam samotna?
W ogóle nie.
Masz tam sąsiadów?
Tak, mam sąsiadów...
Żywych?
(śmiech) Żywych ludzi. W Polsce mamy problemy z ksenofobią, na Krecie ludzie są dumni ze filoksenii czyli ze swojej życzliwości dla obcych. Na Krecie jest 32% ekspatów. Większość moich sąsiadów w tym przysiółku, gdzie jest mój dom, to są Anglicy, trochę Norwegów, uprawiających wolne zawody albo na emeryturze. Grecy mieszkają we wsi na w dolinie. Fajni, uczynni, serdeczni ludzie. W Chanii- mieszkam niedaleko- jest też trochę Polaków. Od dawna funkcjonuję w międzynarodowym środowisku jogowym, gdzie wszyscy zostawiają swój ślad na różnych portalach społecznościowych. Jak miałam przenieść się na Kretę, napisała do mnie dziewczyna: „Cześć, ja też jestem Polką, uczę jogi, mieszkami w Chanii, może się poznamy?”. Tak się zaczęła piękna znajomość z Anią, dzięki której szybko poczułam, że nie jestem sama., ona poznała mnie z kolejnymi świetnymi ludźmi.
Potem odezwała się do mnie para: „Cześć, jesteśmy 40 kilometrów od ciebie, też organizujemy warsztaty, wpadaj”. Joga mi w ogóle przyniosła dużo fajnych, ciekawych ludzi, którzy robią trochę to samo co ja. To jest taka pozytywna mafia, bo pod „parasolem” jogi można robić dużo fajnych rzeczy. Pytałaś mnie o samotność, często mam aż za dużo gości. Tak samo było w Zakopanem. Ludzie myślą, że skoro mieszkasz w tak cudownym miejscu, to znaczy, że masz wieczne wakacje. I wpadają!
1 z 5
,,Pierwszy dzień w nowym domu. Równo rok temu. Rozwiesiłam flagi tybetańskie na szczęście i płakałam ze szczęścia", mówi Paulina Młynarska.
2 z 5
,,Na to właśnie zamieniłam studio telewizyjne! Studio jogi na moim dachu. Kreta 5 rano, każdego dnia..." mówi nam gwiazda.
3 z 5
4 z 5
5 z 5