Papież Franciszek nie chce nosić futra z gronostajów, kocha tango, jeździ autobusem. Co o nim wiemy?
1 z 8
W środę o godzinie 16.00 Papież Franciszek wyląduje w Polsce, by wziąć udział w obchodach Światowych Dni Młodzieży. Przez trzy lata swojego pontyfikatu Papież wciąż przełamuje konwencje i udowadnia, że postęp jest możliwy nawet w instytucji tak tradycyjnej jak Kościół Katolicki. Już samo wybranie go na było sensacją. Spodziewano się, że po Benedykcie XVI, który ustąpił z braku sił, nastanie papież młody, który będzie w stanie przez lata przewodzić Kościołowi. Tymczasem kardynałowie 13 marca 2013 roku wybrali wówczas 76-letniego, arcybiskupa Buenos Aires, kardynała Jorge Mario Bergoglio, który szykował się już na emeryturę. Jest pierwszym Latynosem i jezuitą w stolicy Piotrowej i pierwszym papieżem o imieniu Franciszek.
Odkąd w Watykanie pojawił się nowy lokator, dla dworu papieskiego, przyzwyczajonego do prastarego, uświęconego tradycją ceremoniału, nadeszły sądne dni. Papież szaleje i burzy stary porządek. O zgrozo, nie chce wejść do limuzyny, bo woli pojechać busem razem z kardynałami. Odwiedza chorego przyjaciela w szpitalu, idzie do hotelu, w którym mieszkał przed konklawe, aby zapłacić rachunek. Od razu wszystkim daje do zrozumienia, że nie chce luksusu i ostentacji.
Kim był kardynał Jorge Mario Bergoglio zanim został Papieżem? Zapraszamy do galerii.
2 z 8
Już zaraz po wyborze wysyła sygnał do papieskiej świty: „Miejcie się na baczności!”. Jeszcze przed wyjściem na balkon, skąd miał pozdrowić tłum oczekujący na niego na placu Świętego Piotra, zatelefonował do Benedykta XVI. Nie chciał, aby papież emeryt dowiedział się o wyborze swego następcy z telewizji. Kiedy stanął na balkonie, a ceremoniarz papieski podał mu wykwintny mucet – gronostajową pelerynę, mruknął: „Niech ksiądz nałoży sobie sam, karnawał już się skończył”. Bo jakby wyglądał w tym dziwacznym, drogocennym nakryciu on, który obrał sobie za patrona „biedaczynę z Asyżu”, świętego Franciszka. On, „ojciec Jorge od ubogich”, który na konklawe przyjechał w bardzo zużytych butach, podarowanych mu przez wdowę po zmarłym związkowcu. A zaraz potem uśmiechnął się do ludzi i powiedział: „Buonasera”, a nie: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, bo wiedział, że na placu są nie tylko katolicy. Dwa dni później podobnie się zachował podczas pierwszego spotkania z dziennikarzami. „Wiem – mówił papież Franciszek – że są wśród was osoby spoza Kościoła katolickiego i niewierzący, dlatego udzielam z serca tego błogosławieństwa w ciszy każdemu z was, szanując sumienie każdego, wiedząc jednak, że każdy z was jest bożym dzieckiem”.
Polecamy: Kochał góralskie wesela i nie nosił sutanny. Przypominamy ciekawą rozmowę z ks. Józefem Tischnerem
3 z 8
Dzień po konklawe w domu generalnym ojców jezuitów w Rzymie zadzwonił telefon. Portier usłyszał sympatyczny głos z drugiej strony: „Dzień dobry, tu papież Franciszek, chciałbym rozmawiać z Ojcem Generałem”. Portier już prawie miał odpowiedzieć, że to pomyłka, bo rozmawia z Napoleonem, ale się powstrzymał. Odpowiedział więc: „Kto dzwoni?”. Papież zrozumiał, że portier nie uwierzył mu, więc powtórzył cicho: „Nie, naprawdę, jestem papież Franciszek. Jak masz na imię?”. Oszołomiony portier zaczął rozumieć sytuację i głos mu niemal uwiązł w gardle: „Nazywam się Andrew”. Papież zapytał: „Jak się czujesz, Andrew?”. Usłyszał w odpowiedzi: „Dobrze, przepraszam, jestem trochę zdezorientowany”. „Nie martw się – pocieszał papież – połącz mnie, proszę, z Ojcem Generałem, chciałbym podziękować za piękny list, który napisał do mnie”. Portier na to: „Przepraszam, Wasza Świątobliwość, będę łączyć”. Papież odpowiedział: „Nie ma problemu”.
W tych zwykłych gestach papieża doszukano się głębszego sensu: oto powraca Kościół ubogich, Kościół ewangelicznej prostoty, Kościół bliski człowiekowi. To, co odczytali od razu ludzie na całym świecie, znalazło potwierdzenie w informacjach medialnych. Wynikało z nich, że kardynał Bergoglio był w Argentynie twarzą Kościoła ubogiego, rzecznikiem ludzi spychanych na margines, o którym mówiono: „ojciec Jorge”, a potem – „kardynał od ubogich”.
4 z 8
Kim jest człowiek, prawie nieznany wcześniej w Europie, wybrany na 266. w dziejach papieża, mimo że o głowę przerastał średnią wieku kolegium kardynalskiego?
Jorge Mario Bergoglio urodził się w 1936 roku w Buenos Aires, w rodzinie włoskich emigrantów. Jego ojciec, Mario, na początku lat 20. XX wieku wyjechał z Piemontu, z okolic miasta Asti, słynącego z dobrego wina musującego. W Buenos Aires spotkał Reginę, córkę włoskich imigrantów, również z północy Włoch. Mały Jorge, który na świat przyszedł w hiszpańskojęzycznym Buenos Aires, nauczył się w domu nie tylko języka Dantego, ale też dialektu piemonckiego. Był najstarszym z piątki rodzeństwa. Dziś żyje tylko jedna jego siostra – Maria Elena, która, odkąd jej starszy brat został papieżem, martwi się, że będzie on w Watykanie bardzo samotny.
Ojciec papieża był pracownikiem kolei. Grał też w koszykówkę w ukochanym klubie rodziny Bergogliów – San Lorenzo. Często zabierał ze sobą synów na mecze. „Mama prowadziła dom, była niezwykle dobrą i religijną osobą”, wspomina Amalia Damonte, przyjaciółka młodego Bergoglio z sąsiedztwa. Gdy mieli 12 lat, Jorge i Amalia wymieniali liściki miłosne, aż przyszły papież powiedział jej kiedyś: „Jak się z tobą nie ożenię, to zostanę księdzem”. Dziecięcy niewinny flirt zakończyli jednak szybko rodzice Amalii.
Polecamy: Kochał góralskie wesela i nie nosił sutanny. Przypominamy ciekawą rozmowę z ks. Józefem Tischnerem
5 z 8
Młody Jorge Mario Bergoglio chodził do szkoły salezjańskiej. W tym czasie zbierał znaczki i służył do mszy jako ministrant ukraińskiemu księdzu pracującemu wśród emigrantów w Buenos Aires. Był chorowitym dzieckiem. Gdy miał 20 lat, dotknęło go szczególnie ciężkie, zagrażające życiu zapalenie płuc. Uratowała go operacja, do dziś żyje z jednym płucem.
Był normalnym, fajnym chłopakiem. Uczył się w technikum chemicznym. Kibicował swojej ukochanej drużynie piłkarskiej, San Lorenzo, i chodził ze znajomymi na potańcówki. W tej grupie znalazł sympatię, której imienia nie udało się do dzisiaj ustalić. Razem tańczyli tango. Od czasu, kiedy został księdzem, już nie tańczy, ale tango kocha nadal. „Tango jest we mnie” , wyznał dwojgu dziennikarzom, którzy przeprowadzili z nim wywiad rzekę. Książka ukazała się w Buenos Aires pod tytułem „Jezuita”.
Gdy obronił dyplom z chemii i skończył 21 lat, poczuł w sobie powołanie, wiedział, że zostanie księdzem. Dokładnie 21 września, kiedy na półkuli południowej jest pierwszy dzień wiosny, powiedział o tym swojej dziewczynie. Wstąpił do zakonu jezuitów i po 10 latach studiów i przygotowań, w wieku 32 lat, został księdzem. Szybko zaczął się wybijać w szeregach duchowieństwa i zaledwie po pięciu latach został prowincjałem, czyli przełożonym jezuitów w Argentynie.
6 z 8
Czy ojciec Jorge współpracował z juntą?
To były trudne politycznie czasy. Argentyną rządziła junta wojskowa, która bezpardonowo obchodziła się ze swymi przeciwnikami. Reżim stosował tortury, w najlepszym przypadku wysyłał oponentów na emigrację. Ponad tysiąc osób zrzucono na pewną śmierć z samolotów do La Platy i Atlantyku. W sumie junta zamordowała 9 tysięcy osób, choć niektóre źródła podają nawet liczbę 30 tysięcy ofiar.
W tamtym czasie w Kościele południowoamerykańskim triumfy święciła teologia wyzwolenia – prąd, który w kwestiach społecznych łączył w sobie elementy doktryny chrześcijańskiej z ideałami lewicowymi, a nawet marksistowskimi. Bergoglio, przy całej swojej wrażliwości na niesprawiedliwość społeczną, nie był specjalnym entuzjastą teologii wyzwolenia. Pozwalał jednak podległym mu jezuitom, zafascynowanym tym ruchem, pracować z biedotą na obrzeżach Buenos Aires. Dwóch z nich zostało porwanych przez służby wierne dyktaturze. Choć Bergoglio ich ostrzegał, został potem oskarżony o to, że niewiele zrobił, aby zapobiec uwięzieniu, a potem szybkiemu uwolnieniu dwóch jezuitów. Niektórzy przedstawiciele Kościoła pozostawali wówczas w dobrych stosunkach z dyktaturą, byli księża, a nawet biskupi, którzy zachowywali się haniebnie. Jednak nie Bergoglio, który po pomoc w uwolnieniu księży udał się nawet do samej wierchuszki rządzącej krajem. Jednego z generałów mocno zrugał, gdy ten kluczył, nie chcąc mu powiedzieć, gdzie są jego podopieczni.
Księża ci przeszli tortury, jednak po pięciu miesiącach zostali uwolnieni. Znaleziono ich półnagich i oszołomionych narkotykami. Wkrótce wyjechali z kraju. Jeden z nich wystąpił potem z zarzutami wobec prowincjała. Drugi, który mieszka teraz w Niemczech, uznaje sprawę za zakończoną. Kilka lat temu na zaproszenie kardynała Bergoglio przyjechał do Buenos Aires. Przybili sobie „piątkę”, wyjaśnili stare sprawy i odprawili razem mszę.
Zarzuty wobec papieża jednak nie ustały. Wziął go w obronę największy autorytet w tej sprawie, Adolfo Pérez Esquivel, laureat Pokojowej Nagrody Nobla, który został uhonorowany właśnie za działalność w walce z dyktaturami w Ameryce Południowej. „Niektórzy biskupi współpracowali z dyktaturą, ale nie Bergoglio”, oświadczył noblista. Potem, gdy obecny papież był już arcybiskupem Bueonos Aires i prymasem Argentyny, przeprosił za postawę kleru w czasach dyktatury wojskowej.
Polecamy: Kochał góralskie wesela i nie nosił sutanny. Przypominamy ciekawą rozmowę z ks. Józefem Tischnerem
7 z 8
Po skończeniu kadencji prowincjała Jorge Mario Bergoglio był rektorem i wykładowcą w seminarium. I gdy wszyscy myśleli, że ten chudy i wysoki ksiądz intelektualista będzie uczył i pisał książki do kresu swoich dni, wezwał go do Buenos Aires kardynał Antonio Quarracino. Jako potomkowie włoskich emigrantów, szybko znaleźli wspólny język. Bergoglio został jego biskupem pomocniczym, a po śmierci kardynała – arcybiskupem Buenos Aires.
Jego skromność jest tak wielka, że gdy wyniesiono go do godności kardynalskiej, nie zamówił nowych szat, ale polecił przerobić te, które zostały po zmarłym poprzedniku. Znajomych poprosił, aby nie jechali z nim do Rzymu na uroczystość przyznania mu biretu kardynalskiego, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznaczyli dla biednych.
Nie miał osobistego sekretarza, po Buenos Aires jeździł autobusami i metrem, ubrany w czarną sutannę, a nie w kardynalską purpurę. „Zawsze był bardzo miłą i przystępną osobą”, mówi kościelny jednej z parafii w centrum Buenos Aires. „Kiedy przychodził do naszego kościoła, modlił się zawsze, zajmując którąś z ławek w ostatnich rzędach, tak jakby był zwykłym wiernym”.
Nie chciał mieszkać w pałacu biskupim. Zajął mieszkanko na piętrze w budynku kurii. Nie używał komputera ani telefonu komórkowego, a życie, które prowadził, przypominało stylem życie mnichów zamkniętych w klasztorach. Wprawdzie nigdy nie przywiązywał większej wagi do dóbr doczesnych, ale miał w swoim mieszkaniu kilka drogich mu przedmiotów.
Były to „relikwie” jego ukochanego klubu, San Lorenzo: kawałek deski pochodzącej z obiektu klubu, koszulka drużyny piłkarskiej i fotografia stadionu El Gasómetro. Franciszek jest też posiadaczem numerowanej karty kibica. Piłkarze San Lorenzo odwdzięczyli się swemu najsłynniejszemu kibicowi: w pierwszym meczu ligowym, jaki rozegrali po jego wyborze na papieża, zagrali w koszulkach z podobizną Franciszka.
Papież kocha literaturę – Dostojewskiego, argentyńskiego pisarza Jorge Luisa Borgesa i wiersze romantycznego poety niemieckiego Friedricha Hölderlina. Gdy ktoś go zapytał, dlaczego czyta „tego bezbożnika” Borgesa, odparł, że to nie ma nic do rzeczy, zresztą Borges, choć agnostyk, codziennie odmawiał „Ojcze nasz”, bo tak przyrzekł swojej matce.
Z tysięcy swoich książek większość już rozdał, bo przygotowywał się do przejścia na emeryturę. W wolnych chwilach, oprócz czytania książek, lubił słuchać muzyki – jego ulubionym kompozytorem jest Beethoven. Słuchał też swojego ukochanego tanga, a najbardziej lubi „Tango milonga”.
Zawsze miał w domu ukochaną herbatę – mate. Sam parzył ją dla swoich gości. Gdy został papieżem, na spotkaniu z przedstawicielami mediów jedna z argentyńskich dziennikarek podarowała mu mate prosto z Argentyny, co niezwykle go ucieszyło.
8 z 8
Jako kardynał wolne weekendy często spędzał w swoim mieszkaniu pod Buenos Aires, w samotności.
Na pytanie swoich biografów, jakimi słowami by się przedstawił, on, już od dawna kardynał, odpowiedział: „Jorge Bergoglio, ksiądz”.
Argentyńczycy kochają go za prostolinijność, skromność oraz nieustającą pomoc biednym i potrzebującym. Bardziej dbał o ludzi z marginesu. Grzmiał na rządzących, że – przywiązani kurczowo do władzy – zupełnie nie interesują się losem najuboższych. Odwiedzał biednych w slumsach, starców w domach opieki, więźniów, chorych na AIDS, którym kilka lat temu w hospicjum, w Wielki Czwartek, wzorem Jezusa Chrystusa, ucałował i umył stopy.
Charyzmatyczny kardynał był w Argentynie osobą tak cenioną i popularną, że pełnił rolę mediatora w wielu publicznych sporach. Nikt z argentyńskich polityków i sławnych ludzi nie przegapił okazji, aby się z nim spotkać.
Papież Franciszek ma tradycyjne poglądy na rodzinę, małżeństwo, aborcję, celibat, rolę kobiety w Kościele. Z drugiej strony otaczał opieką ludzi, którzy byli na bakier z dyscypliną kościelną. Kiedyś publicznie zrugał księży za to, że odmawiają chrztu dzieciom samotnych matek. Wiedział, że dobrobyt rozleniwia i osłabia zapał apostolski, dlatego zalecał księżom skromność i solidarność z ludźmi.
Ponad 10 lat temu, już jako kardynał, pojechał incognito odwiedzić miejscowość w okolicach Asti, skąd pochodził jego ojciec. Przywiózł stamtąd do Argentyny garść piemonckiej ziemi. Nie przewidywał, że to właśnie na Półwyspie Apenińskim spędzi resztę życia. Na kolacji po zakończeniu konklawe wznoszono toasty właśnie słynnym winem musującym z Asti. „Niech wam Bóg wybaczy, to, co zrobiliście”, powiedział do kardynałów papież Franciszek, wznosząc swój kieliszek z winem z rodzinnych stron.
Tekst: Aleksandra Bajka i Grzegorz Polak
Polecamy: Kochał góralskie wesela i nie nosił sutanny. Przypominamy ciekawą rozmowę z ks. Józefem Tischnerem