Reklama

Mimo wzrostu zakażeń koronawirusem, Ministerstwo Edukacji Narodowej ogłosiło, że 1 września dzieci wrócą do szkół. Jak powiedział minister edukacji Dariusz Piontkowski: „Nie ma obowiązku zasłaniania ust i nosa w szkołach. Nie będziemy oczywiście tego zakazywali, a w większych grupach będzie to obowiązywać. Natomiast w przypadku standardowych zajęć nie przewidujemy takiego obowiązku”. Obecnie wytyczne zakładają, że w razie stwierdzenia większego zagrożenia epidemicznego w danym regionie lub w przypadku wykrycia koronawirusa wśród uczniów, szkoły będą mogły przejść na pracę zdalną lub częściowo zdalną. Decyzje w takiej sytuacji podejmować maja dyrektorzy konkretnych szkół w porozumieniu z inspektorami sanitarnymi. Zarządzenia Ministerstwa EN zdaniem rodziców nie do końca są uzasadnione. Podobnego zdania jest także nauczycielka roku 2019, Zyta Czechowska.

Reklama

Dzieci wracają do szkół. Co z koronawirusem?

1 września wszyscy uczniowie w Polsce powrócą do szkół. Taką decyzję, mimo spodziewanej drugiej fali koronawirusa, przedstawił ostatnio minister edukacji Dariusz Piontkowski. Dodał, że dzieci będą jedynie myć ręce przed wejściem do budynków oświaty, a maseczki czy rękawiczki podczas lekcji nie będą potrzebne. Co więcej, zwraca się uwagę, że nie ma ogólnego zalecenia, by w związku ze wzrostem liczby zakażeń w całym kraju ponownie prowadzić lekcje zdalnie, a minister pytany na konferencji o możliwość lekcji online dla dzieci, których rodzice boją się zakażenia, odpowiedział, że „rodzice nie są wirusologami”.

Największy sprzeciw budzi to, że każde dziecko do szkoły musi wrócić, a ta decyzja nie należy już do rodzica tylko do rządu: „Rząd w opinii rodziców odebrał im możliwość współdecydowania, co nie do końca jest fair. Mnóstwo uczniów cierpi na choroby przewlekłe, albo ma obniżoną odporność. Równie wielu uczniów mieszka ze schorowanymi dziadkami. Tylko rodzice wiedzą, w jakich warunkach dzieciaki żyją. I nie muszą o tym informować całego świata, bo to są dane wrażliwe. Dlatego uważam, że powinni mieć możliwość pozostawienia dziecka w domu. To nie jest skomplikowane do przeprowadzenia: nauczyciel w sali lekcyjnej mógłby się podłączyć do platformy edukacyjnej i tym samym dać możliwość uczestnictwa w zajęciach z domu. Bo oczywiście finansową i czasową niemożliwością jest zorganizowanie zajęć osobno”, komentuje Zyta Czechowska, nauczycielka roku 2019, dla ofeminin.pl.

Nauczycielka rok 2019 zwraca także uwagę na to, że wszyscy otrzymują sprzeczne informacje - zaostrzono rygor noszenia maseczek w miejscach takich jak komunikacja publiczna czy sklepy, ale w szkole nie jest to potrzebne: „To niewychowawcze dla uczniów. Bo z jednej strony słyszą o karach za brak maseczek w sklepie, w którym może być tylko dwóch klientów, a z drugiej strony nie muszą ich zakładać w szkołach, w których jest co najmniej kilkuset uczniów. To jest irracjonalne, niekonsekwentne i budzące brak zaufania wobec decydentów”, mówi dla ofeminin.

Nauczycielka roku 2019, Zyta Czechowska, mówi także wprost: „Oprócz jasnego komunikatu, że wracamy do szkoły, właściwie niewiele się dowiedzieliśmy. Brak konkretnych wytycznych – bo tak to trzeba nazwać – spowoduje, że ten rok będzie "poszarpany". Moim zdaniem do czasu pierwszego zachorowania dzieci będą uczyć się stacjonarnie, a po pierwszych zachorowaniach – może nawet, co brzmi przerażająco, śmierciach – rodzice, dzieci i nauczyciele słusznie zaczną panikować i domagać się trybu zdalnego. Na kwarantannę będą przechodziły całe szkoły. Taki szarpany tryb nauczania nie sprzyja stabilizacji i właściwemu procesowi dydaktycznemu”.

Reklama

Przypomnijmy, że minister zarekomendował częstsze mycie rąk, dezynfekcję pomieszczeń oraz wietrzenie sal lekcyjnych. Maseczki nie są konieczne, ale dzieci mają zakaz dzielenia się przyborami z innymi uczniami. W przypadku zwiększenia zagrożenia zarażeniem koronawirusem, dyrekcja szkoły za zgodą odpowiednich organów może zmienić tryb nauczania na zdalny.

AdobeStock
Tomasz Jastrzebowski/REPORTER/East News
Reklama
Reklama
Reklama