Reklama

Natalia Przybysz z jogą zetknęła się w Stanach Zjednoczonych. I wsiąkła. Dziś praktyka to dla niej codzienność. Nawet w trasie, w autobusie. Uważa, że ludzie natychmiast powinni przestać jeść mięso i że każdy powinien się czasem ponudzić. Jak gotuje dla swojego zespołu, dlaczego zabiera dzieciom smartfony i o czym śpiewa na swojej nowej płycie Natalia Przybysz opowiedziała Katarzynie Sielickiej.

Reklama

Natalia Przybysz o macierzyństwie, jodze i muzyce

Mówisz, że czas przed wydaniem płyty to tak jakbyś nagotowała potraw dla gości. Żeby jedli i żeby im smakowało. Co nagotowałaś tym razem?

To będzie kuchnia bardzo blisko natury. Składniki pierwotne, żywioły takie jak wiatr i ogień są najbardziej widoczne na tej płycie. Mam nadzieję, że będzie można posmakować dużo tlenu, szumu, roślin zmysłowych, miłych przyjaznych dźwięków. Ale będzie też nowa energia pochodząca z nowego brzmienia związanego z przyjściem do zespołu dwóch nowych bohaterów. To jest nowa jakość – sekcja rytmiczna bas i perkusja Pat Stawiński i Kuba Staruszkiewicz, którzy moim zdaniem są wspaniałą maszyną, jeśli nie najlepszą w kraju. Z takim silnikiem energetycznym gitary Jurka Zagórskiego i Mateusza Waśkiewicza, które są bardzo piękne i przestrzenne, mają nowe środowisko , nowy kontekst. Nowy, czyli trochę bardziej współczesny.

A o czym będzie śpiewane?

Płyta będzie się nazywała „Jak Malować Ogień”. Będzie to mój subiektywny, autonomiczny poradnik, czy może trochę fragment pamiętnika. Jak radzić sobie z tym, co się teraz dzieje u nas i na świecie, kiedy się jest kobietą, mamą, feministką, wokalistką a może nie tylko...

I jak to jest?

Będą tam piosenki o różnych aspektach życia na przykład o rozwoju związku, o tym, jak sytuacja na świecie wpływa na to jak się czujemy, gdzie szukać odpowiedzi na stresujące nas wiadomości, które do nas dopływają, poszukiwaniu własnej przestrzeni, budowaniu siły.

Twój menadżer mówi, że to będzie płyta inna, choć oczywiście w Twoim klimacie. Pełna nowej, dobrej energii. Optymistyczna?

Pracuję głównie z emocjami wymyślając piosenki, śpiewając je, pisząc teksty. Nie staram się nigdy tych emocji nazywać, klasyfikować, dzielić na te dobre i te złe, dlatego, że wszystkie emocje są nam potrzebne i wszystkie posiadają swoje kolory. I są inspirujące. Bardziej staram się zbliżać do nich i do natury, która jest ponad te dualizmy. To są po prostu żywioły. Już płyta „Prąd” o tym była. Śpiewałam o tym, że prąd, który się czuje może nas doprowadzić do płaczu albo do orgazmu. Może się skończyć tak, że już się więcej nie zobaczymy, a może się skończyć tak, że znów będziemy razem.

Na czym polega to życie blisko natury? Jesteśmy w Warszawie przy ruchliwej trasie?

Wszędzie są drzewa, w Warszawie też, wszędzie są ptaki, wszędzie jest niebo. Na szczęście to nie jest Nowy Jork, gdzie go nie widać w ogóle. Jest dużo niebieskiego nieba, są chmury cały czas, światło się zmienia, wilgotność się zmienia. Człowiek wymiera. Ale natura sobie poradzi bez nas. Nawet w mieście.

Powiedziałaś kiedyś, że w trudnym momencie pomogły Ci trzy rzeczy - taniec, krąg kobiet i pozycja jogi kapotasana. W czym pomaga joga?

Jak się później okazało to miało związek z czakrą serca, którą otwiera ta asana, z miłością i z odwagą. Z odwagą do tego żeby żyć, iść, mówić, śpiewać.

To też taka pozycja w której człowiek jest bezbronny.

Tak, taki żółw bez skorupy. Wymaga odwagi. Uwielbiam wygięcia do tyłu mam sporą elastyczność, która łączy się też z tym, że muszę uważać na siebie bo to jest czasem ryzykowne. Ale kapotasana jest bardzo ekstremalna. To coś więcej niż tylko bycie elastycznym. Codziennie staram się do niej wchodzić i póki co, jest wciąż trudna.

Skąd się wzięła joga w Twoim życiu?

Mama wysłała mnie do USA, do Iowa żebym tam zdawała maturę. Pojechałam do mekki fast foodów, nie spotkałam nikogo, kto byłby wegetarianinem a ja już byłam vege. Wtedy moje migreny związane z różnymi podtruciami chemicznymi składnikami w pożywieniu osiągały apogeum. A tam ludzie mieli więcej samochodów pod domem niż mieszkańców w domu. I gdzieś tam na końcu zachodniego świata w jakimś fitness klubie była pani, która prowadziła jogę. Ta joga była fatalna. Ale to jest dla mnie tylko dowód na to, że joga jest niesamowita bo nawet takie doświadczenie coś we mnie uruchomiło. Po powrocie do Polski od razu poszłam na zajęcia i kiedy weszłam zobaczyłam na środku sali pana, który miał piękne siwe włosy, krótkie spodenki, bluzkę w paski jak Pablo Picasso i stał na głowie. To było tak zajebiste, że pomyślałam, że ja też chcę być kiedyś taką babcią. To jest świetne w jodze, że im jesteśmy starsi tym jesteśmy w tym głębiej. Mądrzejemy na tyle, żeby przestać mieć tylko ambicje, kierujemy się do wewnątrz. Obraz tego mężczyzny pozostał mi w głowie. Wyglądał jak Tomasz Jastrun. Przez pierwsze trzy lata bardzo lubiłam ćwiczyć w swoim pokoju. To była moja świątynia pamiętam, że miałam zamalowane wszystkie ściany różnymi obrazami. Teraz jest tam pokój mojej córki i nie ma śladu po moich obrazach.

Namalowała swoje?

Na razie nie. Myśli, co sobie namalować. Później pojawił się Radek Rychlik i pierwsi pionierzy ashtangi w Polsce. Zaczęliśmy ćwiczyć ashtangę w małej grupie i dziś większość z tych ludzi jest nauczycielami. Szczególnie cieszę się, że moja przyjaciółka Justyna Jaworska ma swoją szkołę Meru Shala na Żoliborzu gdzie ostatnio witamy wspólnie warszawskie Słońce o 6 rano.

Ty nie zostałaś nauczycielką.

Może jak będę staruszką będę uczyła śpiewu. Czasem zdarza mi się prowadzić konsultacje. Ta płyta ma bardzo istotny jogowo-wokalny aspekt. Podstawową zasadą jest ahimsa - unikanie wszelkiej przemocy. A mi nie zdarzyło się na tej płycie zaśpiewać ani jednego dźwięku, ani jednej frazy która by mnie bolała. Co na wcześniejszych płytach się zdarzało.

Jak dźwięk może boleć?

Są piosenki, w których muszę „cisnąć”, zużywać gardło i wypychać dźwięk takim nienaturalnym podmuchem. Na tej płycie tego nie było. Jednocześnie wszyscy, którzy pracowali przy niej robili to w zgodzie ze sobą. Każdy mógł się wypowiedzieć, zagrać to co czuje.

Trzeba było powściągnąć ambicje?

Czy ja wiem? Trzeba znaleźć ludzi i z dostrzec ich wyjątkowość i doskonałość. Zrobić dobrą przestrzeń, dobry czas i dobry obiad, i rzeczy się same dzieją.

Gotujesz dla ekipy?

Częściowo ja gotowałam, częściowo mój mąż. Kiedyś chciałam się popisać i zrobiłam zielone curry. Wysiliłam się. Później robiłam proste rzeczy - soczewicę z ryżem, mój Wojtek gotował risotto, makarony, dużo włoskich rzeczy. Po prostu domowe wegetariańskie i wegańskie obiady.

Gotowanie trzeba lubić.

Ja lubię. To czego mi brakuje w trasie to jest kuchnia. Jestem zdana na restaurację, na hotel. Nie mogę sobie do vitamixa wrzucić sałaty, banana, zrealizować „potrzeby zielonego” a to są potrzeby nagłe (śmiech). Olo Walicki wybitny kontrabasista z Trójmiasta woził ze sobą w trasy malutki gazowy palnik i gotował sobie potajemnie w hotelowym pokoju. Mi się zdarzało robić sobie sałatę w pokoju. Kupowałam w sklepie, myłam w umywalce. To było super. Jak miałam już bardzo dużo koncertów, brakowało mi normalności. Gotowanie jest w tym bardzo ważnym procesem. To że w hotelu ma się na coś wpływ jest wspaniałe.

Podobno wszyscy ludzie w Twoim towarzystwie stają się wegetarianami.

To nie jest terroryzm, ale rzeczywiście tak się składa. Organizator mając budżet na koncert płaci za to, że ja przyjeżdżam, śpiewam i moi ludzie grają. Nie wyobrażam sobie, żeby za te pieniądze, które on przewiduje na projekt “Natalia Przybysz” kupiono mięso do garderoby dla mojego zespołu. Sorry, nie. To jest wbrew moim zasadom. Uważam, że ludzie powinni przestać jeść mięso natychmiast, jeżeli nie chcemy wyginąć. Nie ma mięsa w moim domu, w mojej garderobie ani w garderobie mojego zespołu i ekipy technicznej. Tak robił Pul McCartney, uważam, że to jest dobry przykład do naśladowania.

A ty kiedy przestałaś jeść mięso?

Chyba jak miałam 10 lat. Po prostu moja mama zrezygnowała z mięsa bo leczyła się z astmy a ja uznałam, że tak jak mama nie chcę jeść mięsa bo mięso to są zwierzęta. Moje dzieci nie jadły go nigdy w życiu. U mnie w rodzinie został już tylko jeden dziadek nie-wegetarianian.

Ale pozwalacie mu jeść mięso?

Nie ma mięsa! Dziadek nie potrafi sobie sam przygotować posiłku bo go babcia zawsze rozpieszczała i po śmierci babci musi się zdać na to, co my mu podamy. Więc przychodzi i mówi: „Co żeście nawydziwiali?”. A my: „Przykro nam, dziadku ale to ty będziesz teraz wydziwiał bo jesteś w mniejszości” (śmiech). Poddaje się. Nie ma wyboru.

Jak pogodzić te wszystkie role? Artystka, matka, joginka?

To jest pytanie! Nie mam patentu. Dla mnie to się wszystko zawiera w słowach „człowiek”, „kobieta”. To jakby ktoś zapytał jak pogodzić mycie zębów z jedzeniem, spaniem. To są naturalne rzeczy. Nie da się łatwo znaleźć balansu. Trzeba robić wszystko na raz. Jest poranek czyli pora na joge albo odsypianie, jest środek dnia na prace i jest popołudnie na dzieci, zabawę, czytanie. Jest chaos i on jest naturalnym stanem wszechświata.

Dużo koncertujesz. To się wiąże z tym, że nie ma Cię w domu.

Tak, ale mój mąż jest, więc jestem spokojna o nasze dzieci. Ostatnio ćwiczyłam jogę w jadącym busie. Dostałam świra, że tak długo siedzę i się nie ruszam. Odkryłam że w zasadzie wszystkie stojące pozycje da się wykonać w przejściu między fotelami, w dodatku te fotele są tak ustawione, że asekurują, żeby się nie przewrócić, mimo że bus się rusza. Można wtedy głębiej wejść w skręty tułowia (śmiech). To jest jak w scenie z filmu Emila Kusturicy “Biały kot czarny kot” gdzie facet stoi na łódce, trzyma dwa koty i mówi: “To jest chaos!”. Tego też nas uczą dzieci. One wszystko robią naraz. My byśmy chcieli porządkować. Łapiemy stres, kiedy się coś z czymś nie zgadza, albo symetrycznie nie stoi a tymczasem przyroda się tym nie przejmuje. Drzewa rosną jak chcą. Więc my też powinniśmy się trochę wyluzować. Na przykład przez pół dnia robić tylko to chcą dzieci.

Zdarzają Ci się takie dni?

Tak. I to prowadzi w zupełnie inne regiony mózgu, trzeba się po prostu rozluźnić.

A nie zdarzają się pomysły ryzykowne?

Oczywiście. Zdarzają się. Ale jak się dzieciom daje wolność i odpowiedzialność to one zaczynają same myśleć: „Co mama by powiedziała?”. Jedna rzecz, która jest naprawdę sztywna w moim domu to to, że telefon jest dla dzieci tylko w środy i w soboty. Nie można grać na telefonie w inne dni.

Dlaczego?

Bo to jest złe! Nie można robić tego, bo nie. To jest toksyczne dla mózgu tak jak nie można palić papierosów i nie można pić alkoholu. To jest zwyczajna opieka nad dzieckiem.

Co robią jak nie grają? Na “martfonie” jak to nazwał Twój syn?

Bawią się na różne sposoby, w różne rzeczy. Generalnie nie ma ich, albo Są bardzo. Razem gotujemy, sprzątamy, spacerujemy z naszym psem, jedziemy na rower, basen, ściankę albo do kina. Budują, lepią. Moja córka rysuje, pisze komiksy, książki. Czytają. Siedzą pod tarasem i coś tam robią. Poza tym muszą się też czasem ponudzić. Niedawno zdałam sobie sprawę z tego, że to, że kiedyś grałam na wiolonczeli i na fortepianie nie znaczy, że ja mam sobie teraz suszyć łeb i katować się o to że ja nie rozwijam tego wszystkiego. Przypowieść o talentach niestety jest dla mnie współcześnie nadinterpretowana i dojeżdża dzieci i dorosłych. To nie jest tak, że każde dziecko, które ma słuch muzyczny musi grać na instrumencie. I ja też mogę poleżeć i nic nie robić.

Reklama

Nowa płyta Natalii Przybysz „Jak Malować Ogień” będzie mieć premierę 25 października 2019, a już tydzień później artystka rusza w trasę koncertową o tej samej nazwie po całej Polsce.

Reklama
Reklama
Reklama