Chciała być zakonnicą i aktorką, a została najbardziej wpływową polską dziennikarką!
Monika Olejnik zdradza nam sposób na sukces i szczęście
- Beata Nowicka
IKONA. Chciała być zakonnicą i aktorką. Studiowała zootechnikę i dziennikarstwo. Została najbardziej wpływową polską dziennikarką. Na swoje nazwisko pracowała przez lata, od 5,45 rano do późnej nocy. „Nie wytrzymałabym tego, gdybym nie kochała tej pracy”, mówi. To jest jej pasja. Tym żyje. W niezwykłej rozmowie z Beatą Nowicką opowiedziała o swoim… niezwykłym życiu.
Zastanawiałam się czy przybiegnie Pani na wywiad prosto z Łazienek czy raczej przyjdzie na szpilkach ze strony Placu Zbawiciela. Pojawiła się Pani w sportowych butach, ale... z motywem panterki.
(śmiech). Nie przybiegłam z Łazienek, bo biegam dużo wcześniej. W czasie niedawnych upałów o szóstej rano, bo później temperatura była nie do zniesienia. Na ogół biegam koło ósmej, a w szpilkach chodzę tylko na wyjątkowe okazje i oczywiście do „Kropki...”. Na co dzień szpilki przeszkadzają, często muszę gdzieś podbiec, a nasze chodniki pełne są pułapek. Szpilki zniewalają na ulicy.
Celna uwaga.
Kiedy jestem poza Warszawą uwielbiam porannie podczas treningu w biegu obserwować budzące się miasta. Jeszcze pustą Wenecję, Paryż, Rzym, Florencję, Kraków czy małe wioski nad morzem lub w górach. Piękny jest ten moment, jeszcze bez ludzi, jeszcze w ciszy. Tak staram się rozpoczynać dzień. Trening inspiracji przed poranną kawą. Zresztą sport dla mnie ma sens jeśli czytamy książki, odwiedzamy kino oraz teatr.
„Mój zawód to droga przez dżunglę i tę drogę trzeba wyrąbać sobie maczetą”- powiedziała Pani kiedyś. Chciałam porozmawiać o tym, co było zanim weszła Pani w tę dżunglę.
Jak byłam dziewczynką miałam różne szalone marzenia. W pewnym momencie swojego życia chciałam być zakonnicą, ale trwało to krótko, a potem aktorką.
Niezły rozstrzał zainteresowań...
Nie wiem skąd mi się to wzięło… W drugiej klasie zostałam zmuszona do przeniesienia się z liceum na Saskiej Kępie do liceum na Bródnie, które było bardzo daleko, bo mieszkałam na Mokotowie.
Monika Olejnik słynie ze swojego zamiłowania do sportu
Narozrabiała Pani?
Tak, nie miałam najłatwiejszego charakteru (śmiech). Ale dzięki temu, że codziennie musiałam jechać do szkoły na drugi koniec Warszawy przeczytałam mnóstwo książek w autobusach. Może byłam pod wpływem jakiejś lektury? Często wcielałam się w bohaterki ulubionych książek. Na szczęście później to aktorstwo trochę mi się spełniło. Grałam w „Juliuszu” Aleksandra Pietrzaka, „Volcie” Juliusza Machulskiego, w serialu „Oficerowie”. A debiutowałam u Piotrka Łazarkiewicza w „Polowaniu na czarownice” w scenie z Bogusławem Lindą - ówczesnym twardzielem polskiego kina, który w tym filmie grał księdza opiekującego się chorymi na aids.
Zagrała Pani tytułowego Kopciuszka w spektaklu wyreżyserowanym przez Krystynę Jandę. Użyczała Pani też głosu w słynnych animacjach „Rybki z ferajny” czy „Jeż Jerzy”. Sporo tego.
Dubbing to świetne doświadczenie, podobnie jak teatr. Ostatnio zagrałam epizod w „Innych Ludziach” u Grzegorza Jarzyny w TR Warszawa, w spektaklu opartym na książce Doroty Masłowskiej. Wszystkie role były wielce daleko planowe. (śmiech) To prawda, mogłam przeżyć swoją przygodę aktorską, może dlatego tak bardzo kocham kino i teatr. Uwielbiam ciemność w kinie. Nienawidzę jak ludzie obok mnie jedzą popcorn, uważam, że to jest straszne.
Jednak nie zdawała Pani do szkoły teatralnej, tylko na zootechnikę na SGGW. Kolejna przewrotka.
Zawsze lubiłam zwierzęta. Przez ostatnich 20 lat mieliśmy dwa ukochane psy. Lukę i Saszę. Na studiach marzyłam, że wyjadę na wieś i będę blisko natury hodowała owce. Tak sobie wymyśliłam. Pewnie dlatego do dzisiaj ekologia jest dla mnie tak ważna. To była świetna uczelnia i trudne studia: biostatystyka, biofizyka, biochemia. Moim rektorem była profesor Maria Radomska, wybitny genetyk, pamiętam, że w dzień rozpoczęcia roku akademickiego była msza w kościele. Kto chciał to szedł, ja poszłam. To było niezwykłe przeżycie w tamtych czasach, nie przypominam sobie, żeby na innych uczelniach był podobny zwyczaj. Mój drugi fakultet to, to już było dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim.
Ekologia i natura jest ważna dla Moniki Olejnik
Miała Pani idolkę?
Nie miałam babskich wzorców. Strasznie lubiłam zespoły Deep Purple, The Rolling Stones, Black Sabbath, Uriah Heep, Led Zeppelin. Widocznie oni byli moimi idolami.
Jeden z Pani szefów w Trójce powiedział: „Olejnik możemy nie płacić, ona i tak będzie przychodziła do pracy”.
Uwielbiałam to radio, atmosferę, jaka tam panowała, świetnych i odważnych ludzi, którzy tam pracowali. Ten czas, kiedy wszyscy byliśmy młodzi, wywalczyliśmy w Trójce wolność. I mieliśmy odwagę dawać tę wolność ludziom. Robiłam reportaże, krótkie formy, wywiady z artystami, politykami. Jeździłam na koncerty Maanamu, Perfectu, Oddziału Zamkniętego, Republiki, Lady Pank. Róż Europy. To był manifest wolności w trudnych czasach. Pamiętam reportaż, który zrealizowaliśmy z Piotrkiem Jaźwińskim o punkach ogolonych przez policję. Opowiedzieliśmy o tym, jak brutalnie zaingerowano w ich życie. Któregoś razu siedzę sobie w kawiarni na Foksal, podchodzi do mnie dziewczyna, kelnerka i mówi: „Czy pani wie, że ja jestem bohaterką pani reportażu. Ja jestem tą punkową. Przez dziesięć lat mieszkałam w Australii, bo nie mogłam się po tym wydarzeniu w Polsce odnaleźć”.
W Trójce nabawiła się Pani pracoholizmu?
To był początek, ale to prawda, że przez lata bardzo pracowałam od godziny 5,45 rano do późnej nocy. Miałam praktycznie tylko jeden wolny dzień, sobotę. To było święto, mogłam wtedy cały dzień spędzić z synem. A w niedzielę rano już była pobudka. Godzinami wystawałam pod Sejmem. Potem na montażu potrafiłam pracować nawet do trzeciej nad ranem. Biegałam od jednej konferencji prasowej do następnej. W międzyczasie dużo czytałam. Nie miałam wakacji, Na mnóstwo rzeczy nie miałam wówczas czasu. Szanuję to, jak ciężko pracowałam na swoje nazwisko. Na pewno coś za to poświęciłam, ale mam satysfakcje. Wszystko to co osiągnęłam zawdzięczam sobie, tylko sobie i swojej ambitnej pracy. Dlatego od ludzi z którymi współpracuje wymagam profesjonalizmu i ambicji. No i oczywiście poczucia humoru ( śmiech ). W Zetce też dla odmiany dzień zaczynałam od godziny 5,45. Pamiętam jak powstawał TVN. To moje największe zawodowe wyzwanie. „Kropka nad i” zaczynała się po Faktach. Mieliśmy wtedy w sobie wielki entuzjazm, marzenia i niesamowitą pasje, która dawała nam siłę do wygrania z wówczas silniejszymi i często aroganckimi telewizjami. To fantastyczne uczucie staram się kultywować. Tworzyliśmy wolne media w wolnej Polsce. W takich sytuacjach człowiek nie liczy czasu. Nawet się nie obejrzałam, a mój syn stał się dorosłym mężczyzną.
Ma Pani żal, że gdzieś umknęło Pani jego dzieciństwo?
Nie. Całe dzieciństwo miał bliskich ludzi przy sobie, a poza tym przecież opiekowałam się nim też w ciągu tygodnia. Kiedy czegoś potrzebował, nigdy go nie zawiodłam, zawsze o tym wiedział.
Dostała Pani po drodze na szczyt kilka ciosów?
Nie raz. Nawet fizycznie, w głowę od kamerzystów w Sejmie, jak biegałam z mikrofonem, bo od rana do wieczora wszędzie się wciskałam, a oni do mnie wołali: „Zabierz ten swój biały łeb” (śmiech). Kiedyś uderzył mnie ochroniarz Papieża. Przestraszył się wysięgnika mojego mikrofonu. Dziennikarstwo wymaga nieustannej pracy nad sobą w każdych warunkach. Cały czas mam apetyt na życie, czuję się młodo, i nie chodzi o fizyczność, tylko o środek, wnętrze. Ciągle chcę odkrywać świat, chcę jeszcze więcej. Z wielką pasją obserwuje to jak zmieniają się media w dobie rewolucji technologicznej. Lubię nowe wyzwania. Dlatego jestem dziennikarką multimedialną.
Monika Olejnik we Florencji obok kamienicy w której Dostojewski pisał „Idiotę”
Jest Pani uważana za najbardziej wpływową dziennikarkę. Czy Pani porównuje się z kolegami czy koleżankami po fachu? Z mężczyznami czy kobietami?
W ogóle się nie porównuję. Jestem za to bardzo krytyczna wobec siebie. Każdy program który robię, każdy wywiad, jest dla mnie szalenie ważny. Analizuję, zastanawiam się, czuję niedosyt. Ale nie porównuję się z nikim w życiu realnym. Nie jestem w ogóle zazdrosna. A to jak sukces w Polsce wywołuje zawiść bardzo mi przeszkadza. Chcę ludziom pomagać i jak ktoś czegoś potrzebuje, to wiadomo, że można do mnie zadzwonić. Bardzo lubię czytać biografie. Zawsze uwielbiałam i podziwiałam Orianę Fallaci, przeczytałam wszystkie jej książki, łącznie z pośmiertnie wydanym „Kapeluszem pełnym czereśni” gdzie opisała swoją niesamowitą rodzinę na tle burzliwej historii Włoch. Znam jej twórczość i życie, może dlatego tak lubię Florencję, bo to było jej miasto. Jestem zakochana w Peggy Guggenheim, która przez całe swoje szalone życie zgromadziła niewiarygodną kolekcję dzieł sztuki.
Byłam pod wrażeniem Mariny Abramović, jej drogi życiowej, tego jakie miała straszne dzieciństwo, wychowana przez bardzo rygorystycznych rodziców, którzy ją bez przerwy dyscyplinowali. Widziałam retrospektywę jej prac w Palazzo Strozzi we Florencji. Kilka miesięcy później wybraliśmy się z Tomkiem na jej wystawę „Do czysta” w Toruniu. Był tłum młodych ludzi, którzy przyszli na spotkanie z Mariną i niewielka grupka protestujących z Radia Maryja, którzy modlili się za nas - ich zdaniem grzeszników. Nieoczekiwanie Dyrektor Muzeum poprosił mnie na scenę, żebym przywitała Marinę Abramović. Kiedy człowiek zostaje wyciągnięty przed tłum ludzi, to jest zupełnie inne doznanie niż wywiad w telewizji, kiedy nie myśli się o tych milionach przed telewizorem.
Z Mariną Abramović na otwarciu wystawy w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu
Paradoks...
Czasami tak jest. Ale udało się, było dobrze. Ona ma w sobie taką siłę, czuje się, że jest twardą kobietą, wie czego chce. Niezwykłe to jest. Takie spotkania podobnie jak kultura inspirują mnie. Lubię twórczość Teatru Nowego z Mają Ostaszewską, Agatą Buzek i Magdą Cielecką. Chętnie wracam do Teatru 6 piętro. Rola Borysa Szyca w sztuce „Bez Tytułu” w Teatrze Współczesnym - genialna. Waldemar Dąbrowski stworzył Operę na światowym poziomie. Talent Pawła Pawlikowskiego to nieustanne owacje w każdym miejscu na świecie. Droga Joasi Kulig i Tomka Kota czy Rafała Zawieruchy pokazuje, że nigdy nie należy przestać marzyć i zawsze pracować nad marzeniami. Z przyjemnością podziwiałam sukcesy Agnieszki Holland i Małgośki Szumowskiej na festiwalu w Berlinie. Bywam na najciekawszych wernisażach, wystawach. Lubię wracać na Biennale Sztuki do Wenecji, do Galerii Uffizi we Florencji, Centrum Pompidou w Paryżu, Capodimonte w Neapolu i do pierwszej dzielnicy muzeów w Wiedniu.
Niedawno widziałam świetną wystawę „Salvador Dali – trwanie przeciwieństw” w Materze – Europejskiej Stolicy Kultury 2019. Bardzo doceniam Muzeum Sztuki w Łodzi, Toruniu i MOCAK w Krakowie. Dzisiaj brakuje mi moich przyjaciół: Igora Mitoraja i Edwarda Dwurnika. Dzień kończę i zaczynam od muzyki. Szalałam i szaleje na koncertach. Paweł Mykietyn przekracza tak pięknie granice wyobraźni, że przenosi nas do niezwykle interesującego świata muzyki. Nie mogę się doczekać kolejnego Festiwalu Beethovena w Warszawie oraz Open’era w Gdyni. Fantastyczna jest atmosfera Montreux Jazz Festival. To niesamowite jak Claude Nobs stworzył w niewielkim mieście nad jeziorem genewskim jeden z najciekawszych i najwiekszych festiwali na świecie. O kulturze mogę tak bez końca.
Często mówi się, że za facetami, którzy zrobili wielkie kariery zawsze stoi silna i mądra kobieta.
Teraz to się zmieniło. Kobiety pokazują swoją moc, talenty, Olga Tokarczuka na przykład. To co ona pisze jest tak przejmujące, magiczne, realne i nierealne jednocześnie. Zawsze myślę o Oldze, kiedy kończę jej kolejną książkę. Skąd ona czerpie te pomysły? Co w niej jest, co siedzi w jej umyśle, że potrafi tak pisać. Wielka pisarka.
Widziała Pani film „Żona” Runge’a z genialną Glenn Close?
Historia małżeństwa z 40-letni stażem, gdzie mąż - wspaniały pisarz dostaje literackiego Nobla, na którego zasłużyła żona. Niesamowity film.
Dzisiaj chyba nie znalazłybyśmy kobiety, która aż tak schowałaby się za mężczyzną?
Nie wiemy. Ale raczej byłybyśmy zdziwione. Chyba, że kobieta spotkałaby geniusza despotę i jej miłość byłaby jednocześnie tak wielka, że potrafiłaby mu ulec. Jak to powiedziała Simone de Beauvoir: „Miłość jest ostateczna, tak jak śmierć jest ostateczna”. Może jest coś takiego, że tak się kocha, że można zatracić siebie?
Monika Olejnik i Tomasz Ziółkowski na festiwalu filmowym w Wenecji. Fot. Szymon Komasa, śpiewak operowy baryton, brat reżysera Jana Komasy
Kto stoi za Panią?
Rodzina: mój Tomek, mój syn, moje otocznie, przyjaciele. Oni mi pomagają być taką, jaka jestem. Dzięki im robię to, co robię i myślę o przyszłości. To mi jest potrzebne. Ale moim motorem napędowym jest też chęć ciągłej zmiany, chęć bycia gdzie indziej, w innym miejscu. A poza tym mam to szczęście, że w TVN24 czuję się jak w domu. Ważny jest też sport. Nie tylko biegam - chodzę na fitnes, ćwiczę, spotykam tam fantastyczne dziewczyny, które uprawiają różne zawody: prawniczki, tłumaczki, lekarki, bizneswomen. To mi daje wytrzymałość. Przede mną i za mną mnóstwo książek. Uwielbiam czytać, to jest genialne. Ostatnio „Serotoninę” Michela Houellebecq’a, cztery tomy „Genialnej przyjaciółki” Eleny Ferrante, fantastyczna, wolna narracja. Teraz czytam o Leonardo da Vinci. Bardzo mnie rozbawił mój wnuczek Jeremi. Ma cztery latka i uwielbia rysować. Dostał od nas album z reprodukcjami słynnych obrazów, przestudiował go z zainteresowaniem i powiedział, że chce być panem Picasso.
Monika Olejnik i Tomasz Ziółkowski z Janem Komasą na festiwalu filmowym w Wenecji
Tylko dzieci potrafią tak płynnie przejść od gaszenia pożarów do malarstwa. Widziała Pani w kinie coś wyjątkowego?
Na ostatnim festiwalu Off Camera w Krakowie wygrał świetny film „Synowie Danii” Ulaa Salima. Młody 27 letni reżyser chwilę po szkole filmowej uświadomił jak współczesna polityka może być blisko faszyzmu. Oglądam też chętnie seriale. Poruszył mnie „Czarnobyl”. Wstrząsający obraz, który udowadnia, w jaki sposób brudna polityka może doprowadzić do tragedii. Ostatnio widziałam „Pewnego razu… w Hollywood” Tarantino, znakomity, muszę jeszcze raz pójść na to do kina. Jestem zakochana w Almodovarze, widziałam jego „Ból i blask” z fantastyczną kreacją Banderasa. Niedawno w Wenecji na Festiwalu Filmowym spotkałam mojego mistrza. Porozmawialiśmy chwilę, pogratulowałam mu. A potem zdjęcie z Almodovarem wywołało fantastyczną reakcję w internecie.
Nie tylko tego zdjęcia. Jeszcze czerwonej sukienki. Zresztą to jest temat na osobną rozmowę: Monika Olejnik ikona mody. Ma Pani w sobie taką francuską nonszalancję, sympatię dla samej siebie.
Francuzki rzeczywiście są zadowolone z siebie. Można to uznać za arogancję, ale to jest chyba coś innego. Jestem jaka jestem i bierzecie mnie. Akceptują się, nie boją się wyróżniać. Takim przykładem jest żona Romana Polańskiego, Emmanuelle Seigner. Lekko potargane włosy, pozornie niedbały strój, szminka na ustach… Nie przejmuje się, czy coś pasuje, czy się komuś podoba, czy jest podarte. Ona jest Emmanuelle i już. Lekki luz, lekki dystans, nonszalancja… Nic nie jest uklepane, ułożone, perfekcyjne. Przy okazji Film Polańskiego „Oficer i szpieg” został bardzo dobrze przyjęty na festiwalu w Wenecji. Emmanuelle odebrała Srebrnego Lwa i Wielka Nagrodę Jury. Wiele gratulacji za ten film zebrał też operator Paweł Edelman.
O Pani też piszą: oryginalna, odważna, ubiera się fantastycznie choć… czasami ją ponosi. Ma Pani swojego stylistę?
Sama sobie jestem stylistą, nikt mi nie doradza.
Ale pan Tomasz wyraża jakieś opinie?
Oczywiście ( śmiech) Tomek też lubi zaszaleć. Za niektórymi moimi ekscentrycznymi strojami nie przepada, na przykład różowymi piórami, czy futerkami jak z ulicy Sezamkowej. Tego nie lubi. Miałam taką przygodę z ozdobą, którą założyłam dwa lata temu na Bal Dziennikarzy. To był diadem z piór, wszyscy się ze mnie śmiali, że wyglądam jak angielski król Jan. Kupiłam tę ozdobę przypadkowo, strasznie mnie bolała głowa, poszłam do apteki po proszki przeciwbólowe i na ul. Marszałkowskiej weszłam do sklepu, gdzie była limitowana kolekcja Anny Dello Ruso redaktor naczelnej japońskiego Vogue’a i to były jej pióra. Za każdym razem, kiedy próbowałam je założyć, Tomek mówił: „Nie! Proszę cię, nie!” (śmiech). Aż któregoś razu zbuntowałam się: „Pióra leżą już rok, muszę je w końcu założyć”. I była sensacja.
Co Pani robi z tymi oryginalnymi kreacjami?
Pióra oddałam na licytację Orkiestry Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka. Przepiękną sukienkę z Marlin Monroe projektu Tomka Ossolińskiego również podarowałam na cele charytatywne. Niektóre sukienki zwiedzają świat, bo pożyczam je koleżankom, które jadą na wesela albo jakieś przyjęcia. Czerwona, którą miałam teraz na Festiwalu w Wenecji to sukienka wielokrotnego użytku. Wszyscy mnie o nią pytali czyja - autorstwa Tomka Ossolińskiego. Byłam w niej na Balu Dziennikarzy. Wtedy całą noc bawił się z nami Prezydent Lech Kaczyński z żoną Marią. Czerwona sukienka przydała się wielu moim koleżankom. Jest ponadczasowa.
Monika Olejnik i Tomasz Ziółkowski na Balu Dziennikarzy, 2010 rok
Ubranie jest jak pancerz, druga skóra.
Tak. Mogę chodzić w jeansach i t-shircie, ale nie będę ukrywała, lubię stroje.
Mam wrażenie, że należy Pani do rzadkiego gatunku niezmordowanych pracoholików, którzy kochają to, co robią.
Bo to jest moja pasja. Ja tym żyję, dlatego nie mam poczucia, że non stop pracuję. Nie wytrzymałabym tego, gdybym nie kochała tej pracy. A kiedy nie pracuje, to bliska mi osoba ma filozofię „ szkoda czasu na wakacje, czas na inspiracje”.
Gimnastyka przed Bazyliką Sacré-Cœur
Monika Olejnik na festiwal filmowym w Rzymie w drodze na premierę filmu Andrzeja Wajdy „Powidoki”