Monika Kuszyńska: „Mój stan zdrowia raczej się delikatnie pogarsza”
Wokalistka zdobyła się na poruszające wyznanie...
Monika Kuszyńska czternaście lat temu uległa wypadkowi samochodowemu. Od tamtej pory życie artystki diametralnie się zmieniło. Artystka jeździ na wózku inwalidzkim. Długo próbowała pogodzić się z diagnozą lekarzy, dopiero po latach zaakceptowała swój stan i powróciła na scenę. Ten tragiczny dzień był przełomem i stał się dla niej rozdziałem nowego życia. Dziś jest szczęśliwą żona i mamą dwójki wspaniałych pociech, Jeremiego i Kalinki. Jak sama przyznaje, musiała odnaleźć w sobie naprawdę dużo siły, by moc wychowywać dzieci. W najnowszym wywiadzie mówi jednak wprost, że jej stan zdrowia pogarsza się…
Monika Kuszyńska o zdrowiu
Jak dziś wygląda życie Moniki Kuszyńskiej? Wokalistka w wywiadzie dla Party jakiś czas temu przyznała, że dzieci są dla niej i jej męża całym światem: „Na razie wszystko kręci się wokół naszych dzieci, ponieważ są malutkie: Jeremi ma trzy i pół, a Kalinka półtora roku. Wcześniej byłam bardzo skupiona na sobie, a dziś mój grafik wyznaczają swoimi potrzebami moje maluchy. I muszę powiedzieć, że to przekierowanie uwagi z siebie na dzieci również pozwoliło mi złapać dystans”. Spełnia się w roli wokalistki, ale też w roli mamy: „Muszę nauczyć Jeremiego i Kalinę, że to nie problem mieć mamę na wózku i że taka mama nie jest gorsza od innych. Do tego potrzebuję silnego poczucia własnej wartości i wspólnoty w rodzinie”, mówi. Przyznała także, że obawiała się, czy poradzi sobie w nowej roli: „Ale cóż… trzeba ryzykować! Nauczyłam się też, że jeśli sobie z czymś nie radzę, mogę prosić o pomoc. A to nie było dla mnie takie oczywiste”, mówiła.
Dziś w wywiadzie dla Plejady w rozmowie z Michałem Misiorkiem mówi wprost, że długo nie mogła pogodzić się z diagnozą lekarzy: „To był proces. Krok po kroku dochodziłam do tego, żeby zaakceptować swoją niepełnosprawność. Myślę, że udało mi się to dopiero po dwóch lub nawet trzech latach od wypadku. A zanim to się wydarzyło, chwytałam się wszystkiego, co potencjalnie mogło mi pomóc. Korzystałam z różnych terapii. Wiele rzeczy odkładałam na ten czas, kiedy z powrotem będę chodzić. I dopiero kiedy zrozumiałam, że jeśli uda mi się stanąć na własnych nogach, to dobrze, ale nie mogę na to czekać, bo mi życie ucieka, to zrzuciłam z siebie wielki ciężar i zaczęłam żyć od nowa”, mówi wprost.
Przyznaje jednak, że terapie nie tyle pomogły jej, co przyczyniły się do tego, w jakiej dzisiaj jest formie: „Generalnie takie stany jak mój postępują. To nie jest tak, że przestaje się chodzić i tyle. Cała fizjologia staje się zupełnie inna i już do końca życia trzeba dbać o to, żeby stan zdrowia się nie pogarszał. Właściwie cały czas muszę się rehabilitować. I nie dlatego, żeby znowu stanąć na nogi, tylko po to, by zadbać o mój organizm. Chociażby po to, żebym, gdyby została wynaleziona jakaś nowatorska metoda, była w takiej formie, by podjąć to wyzwanie i zacząć chodzić. Zasada jest prosta – nieużywane elementy naszego ciała zanikają lub tracą swoją funkcję. Żeby to się nie wydarzyło, muszę ciągle intensywnie nad tym pracować. Te wszystkie terapie też po to były. No i, co bardzo istotne, przy okazji dawały mi nadzieję, dzięki której miałam w ogóle chęć, żeby podnieść się z łóżka”, mówi w rozmowie z Michałem Misiorkiem. Monika Kuszyńska wyjawia, że wierzy, że kiedyś będzie chodzić o własnych siłach, ale nie skupia się na tym, bo jak mówi: „Po prostu żyję z dnia na dzień, bo wiem, że jutro może nie przyjść.”