Michał Koterski: „Kiedyś szukałem stacji benzynowej, żeby zażyć coś w kiblu”
Jak udało mu się zerwać z uzależnieniem od narkotyków?
Michał Koterski dokonał tego, co niewielu się udaje – zerwał z uzależnieniami i trudną przeszłością. Nie ukrywa tego, że przez lata nadużywał alkoholu i zażywał narkotyki. Udało mu się zmienić swoje życie i stać się inną osobą. Syn Marka Koterskiego jest dzisiaj spełnionym ojcem małego Fryderyka, jest w szczęśliwym związku z ukochaną Marcelą Leszczak, a jego kariera kwitnie. Jak udało mu się przejść taką przemianę?
Michał Koterski o uzależnieniu od narkotyków
Michał Koterski zaczął brać narkotyki jeszcze jako nastolatek. Nałóg wciągnął go na całe 20 lat. Aktor szczerze przyznaje, że zerwać z nim pomogła mu wiara. Wcześniej aktor podejmował wiele prób rzucenia narkotyków, wszystkie były daremne. „Pokończyłem wszystkie możliwe ośrodki leczenia uzależnień. I po tych wszystkich terapiach doszedłem do momentu, w którym wszystko straciłem. (...) Nie potrafiłem żyć ani z narkotykami, ani bez nich. (...) W końcu przyszedł taki dzień, że uklęknąłem i powiedziałem tak prosto z serca i szczerze: Boże, zabierz mi tę obsesję brania, a zrobię wszystko, żeby już nigdy nie wrócić do narkotyków. I tak się stało”, powiedział w rozmowie z portalem Aleteia.pl.
Wcześniej używki były mu niezbędne do radzenia sobie z otaczającą rzeczywistością. „Jak miałem kiedyś poprowadzić jakąś imprezę, to zawsze musiałem wyjść na scenę "walnięty". Czułem się luźny i silny, a tak naprawdę byłem przerażony”, wyznał.
Najgorszy był moment tuż po odstawieniu narkotyków. Pokusa, by do nich wrócić była nieznośnie silna. W trudnych momentach pomagała mu modlitwa. „W pierwszym roku ciągnęło mnie do substancji, do tego ukojenia. (...) Z doświadczenia osób uzależnionych wynika, że jak ktoś się pomodli rano i wieczorem, to nie sięga po używkę. Ja się tak modlę, ale czasem zapominam i panikuję, no bo się wstydzę uklęknąć gdzieś na środku ulicy. I tak, jak kiedyś szukałem stacji benzynowej, żeby zażyć coś w kiblu, tak teraz szukam toalety, w której mógłbym się spokojnie pomodlić. Bardzo mi to pomaga”, wyjaśnił Michał Koterski.
Michał Koterski o nawróceniu w VIVIE!: Co Ci pomogło zacząć od nowa?
Wiele osób mnie o to pyta, ale nie potrafię odpowiedzieć. Pewnego dnia byłem już tak zmęczony tym życiem… Przychodzi mi do głowy tylko jedno wytłumaczenie, z kategorii cudu. Jak byłem dzieckiem, czułem się bardzo samotny. Mama dużo pracowała, ojciec zajmował się swoimi rzeczami, wspólne życie im się nie ułożyło, byłem też jedynakiem, co mam na uwadze, myśląc o moim Fryderyku. Jedynakom wydaje się, że cały świat kręci się wokół nich, ja z egocentryzmem mierzę się do dziś i to jest walka na całe życie. Miałem duży pokój na tak zwanym Manhattanie, to były stare bloki komunistyczne, które zresztą stawiał mój dziadek – inżynier, dla mnie wzór mężczyzny. Jedyne, czego w życiu żałuję, to że on nie zobaczył, jak nauczyłem się jeździć samochodem, że założyłem rodzinę, że mam syna. To zawsze była najfajniejsza osoba w moim życiu, często chodzę na jego grób i z nim rozmawiam, on najbardziej we mnie wierzył. Umierał na raka prostaty, a to był przystojny facet, 198 centymetrów wzrostu, bardzo wyważony, dopóki on żył, cała rodzina czuła się…
– …bezpiecznie. Wiem, bo opowiadałeś mi kiedyś o nim.
Przez ostatnie tygodnie leżał na szpitalnym łóżku, coraz słabszy, z workiem na mocz, wenflonami, to był straszny widok. Przychodziłem każdego dnia i myślałem: Boże, odpuść mu już, żeby nie musiał cierpieć. Tyle razy mi pomógł, nauczył mnie jeździć na rowerze, odrabiał ze mną lekcje, zabierał na działkę, grał ze mną w piłkę, poświęcił mi najwięcej czasu i okazał tyle serca… Któregoś dnia, jakby czytając w moich myślach, złapał mnie za rękę i powiedział: „Michał, ja bym chciał jeszcze tylko jednego”. „Czego, dziadku?”. „Popatrzeć na ten świat”. Nie chciał umierać. Pokazał mi, że mimo tego całego cierpienia i bólu w życiu najpiękniejsze jest życie.
– Ile miałeś wtedy lat?
Trzydzieści. Została mi po nim ogromna pustka. Całe życie jak czułem się samotny, rozmawiałem z tym kimś, jakimś Bogiem. Nie wiem, kim On jest ani jaki jest, może być nawet z brodą. I pewnego dnia byłem tak zmęczony moim życiem i tym zniewoleniem od używek, że uklęknąłem przed Bogiem i poprosiłem: „Boże, proszę Cię, mam już dosyć takiego życia, tego zagubienia, tego lęku, który mnie nie opuszcza, tego wszystkiego, co robię. Proszę Cię, pomóż mi, a ja zrobię wszystko i obiecuję, bez targowania, że zmienię całe swoje życie”. I możesz wierzyć lub nie, tak się stało. Obsesja z dnia na dzień zniknęła, pierwszy raz mi się chciało i nie miałem ciągot – jak bywało wcześniej – żeby pójść po linii najmniejszego oporu. Zawziąłem się. Włożyłem w to mnóstwo wysiłku. Jest taka przypowieść, że Bóg nigdy nie daje więcej, niż możesz udźwignąć. Tak to się zadziało.