Reklama

Martyna Wojciechowska właśnie udzieliła wywiadu Ani Lewandowskiej. Trenerce opowiedziała o macierzyństwie, pracy w ciąży, swoich ekstremalnych wyprawach, a także o śmierci jej partnera - ojca jej córki. Czy dziś znów udałaby się na Elbrus będąc w błogosławionym stanie? Jak powiedzieć dziecku o śmierci jego taty?

Reklama

Martyna Wojciechowska o Marysi

Od kilku tygodni Anna Lewandowska przeprowadza szczere rozmowy ze sławnymi mamami. Wywiady z cyklu Sztuki walki publikuje na swoim blogu. Żonie Roberta Lewandowskiego teraz udało się porozmawiać z Martyną Wojciechowską. Co wyznała mama 10-letniej Marysi?

„Macierzyństwo to najważniejsza i najbardziej inspirująca podróż w moim życiu. Jednak w przeciwieństwie do większości podróży… tej akurat nie da się zaplanować. Nie wiesz, dokąd zmierzasz, co cię czeka po drodze, nie masz ani mapy, ani GPS’a. Macierzyństwo nigdy się nie kończy, bo przecież kiedy zostajesz mamą to będziesz nią już na zawsze, do końca życia”, powiedziała Martyna Wojciechowska.

Dodała, że zanim Marysia się urodziła wszystko miała przygotowane i przemyślane, jednak pierwszego dnia „wyleciało to w powietrze”. Dziennikarka nie mogła karmić piersią, ubranka, które kupiła nie pasowały, a poradniki okazały się... nie dla niej! Wojciechowskiej zdarzało się płakać, wydawało jej się, że zawodzi własne dziecko i jest złą matką. „Macierzyństwo dla każdej kobiety wiąże się niepokojem, burzą hormonalną i na każdym krańcu świata kobiety czują podobnie. To też dało mi ogromne poczucie kobiecej wspólnoty. Muszę jednak zaznaczyć, że czuję się uprzywilejowana, że urodziłam się w Europie, a nie choćby w Afryce, gdzie kobiety często nie mają edukacji, podstawowej opieki medycznej, opieki prenatalnej, rodzą w dramatycznych warunkach, a śmiertelność okołoporodowa jest ogromna”, powiedziała Martyna.

Dziennikarka wyznała również, że nie wierzyła w ciążę, bo zdaniem lekarzy nie mogła mieć dzieci! „Byłam więc absolutnie zaskoczona i nie mogłam w to uwierzyć. Funkcjonowałam wtedy w dużym pędzie: miałam nową pracę, nie miałam etatu i pojęcia, jak mój pracodawca na to zareaguje, miałam zaplanowane kilka wypraw. Zrobiłam siedem testów ciążowych, bo uważałam, że są jakieś wadliwe. Do dziś trzymam je na pamiątkę”, mówiła.

Podróżniczka przez całą ciążę pracowała. O tym, że zostanie mamą dowiedziała się na dzień przed wyprawą na Elbrus. Miał to być jej piąty szczyt w projekcie Korona Ziemi. Po konsultacjach lekarskich nie zrezygnowała z wyprawy i wspięła się na pawie 6000 metrów z „fasolką” w brzuchu. Czy dziś powtórzyłaby wyczyn? „Nie. Dziś bym tego nie zrobiła. Zobacz, Elbrus stoi tak samo jak stał, nic się nie zmieniło, on tam dalej jest. Mogłabym się nawet teraz spakować i jechać, żeby zdobyć tę górę. Wtedy jednak nie dopuszczałam do siebie pewnych emocji i ryzyka z tym związanego, więc działałam jakby nic się nie zmieniło. Pracowałam do ostatniego dnia ciąży. Pamiętam, że jeszcze zdążyłam podpisać w biurze wszystkie dokumenty, po czym powiedziałam współpracownikom na odchodne: „Dobra, idę rodzić! Niedługo wracam!”, powiedziała Lewandowskiej.

Dziennikarka przypomniała sobie pierwsze chwile po porodzie. „To było 10 lat temu, a ja wciąż mam dreszcze”, zaczęła. „Nie twierdzę, że każda kobieta powinna zostać matką, że to jest jedyny słuszny wybór, ale z mojego punktu widzenia nie ma żadnego uczucia, które może się równać z miłością do dziecka. Bo to jest miłość absolutna i bezwarunkowa. Więc płakałam wtedy ze szczęścia i poczułam, że już nic nie będzie takie samo”, mówiła.

Dziennikarka dziś spędza bardzo dużo czasu z córką. Razem jeżdżą na rolkach, latają w tunelu aerodynamicznym czy chodzą po górach. 44-latka wyznała, że najtrudniej było powiedzieć Marysi o śmierci jej ojca. „Od kiedy jestem mamą kilka razy poważnie chorowałam i to zmusiło mnie do przewartościowania wielu spraw. Czasem zwyczajnie się bałam, miałam wrażenie, że z trudem utrzymuję się na powierzchni. I wtedy Mania dała mi ogromne wsparcie i motywację. Bo kiedy jesteś mamą, to wiesz, że zrobisz i zniesiesz wszystko. Bo robisz to nie tylko dla siebie, ale też dla swojego dziecka. Najtrudniej było nam oczywiście po śmierci Marysi taty”, powiedziała.

Reklama

„Przeprowadzenie dziecka i siebie przez żałobę, odnalezienie się na nowo w sytuacji, której nikt z nas nie może zaplanować, jest jednym z najgorszych doświadczeń, jakie można sobie wyobrazić. Rozmowy, które wtedy prowadziłyśmy, pytania, na które odpowiadałam, a nie uciekłam od żadnego, to była jedna z najważniejszych lekcji w moim życiu”, zakończyła.

Bartek Wieczorek/LAF AM
Mateusz Stankiewicz/AF PHOTO
Reklama
Reklama
Reklama