Reklama

Wkrótce minie trzecia rocznica śmierci twórcy filmów Moja Krew, Chrzest i Demon. Marcin Wrona, jeden z najzdolniejszych polskich reżyserów filmowych, teatralnych i telewizyjnych popełnił samobójstwo na festiwalu w Gdyni. Miał 42 lata. Dla najbliższej rodziny i znajomych to był niewyobrażalny cios. Nikt nie przypuszczał, że artysta mógłby odebrać sobie życie. W najnowszym wydaniu magazynu PANI, żona Marcina Wrony pierwszy raz wspomina ukochanego męża.

Reklama

Wspomnienie Marcina Wrony

19 września 2015 roku. Marcin Wrona odbiera sobie życie podczas trwającego wówczas Festiwalu Filmowego W Gdyni, w którym brał udział jego film Demon. Był zaledwie kilka miesięcy po ślubie. Parą byli od siedmiu lat. Marcin był starszy od ukochanej o 13 lat, ale to była prawdziwa miłość. Razem żyli, pracowali, podróżowali i planowali wspólną przyszłość. Wspólnie wyprodukowali ostatni film Demon.

„Ten związek mocno na mnie wpłynął, ukształtował mnie. Ale w drugą stronę też tak było. Spotkaliśmy się dość różni, a na końcu byliśmy podobni. Czasem zastanawiałam się czy już zawsze będziemy tacy zgodni”, mówiła w rozmowie z Magdaleną Kuszewską żona reżysera, Olga Szymańska.

Poznali się, gdy Olga miała 22 lata. Studiowała na akademii medycznej. Traf chciał, że znaleźli się na jednej imprezie studenckiej. Marcin debiutował wtedy swoim filmem Moja krew.

Żona reżysera długo nie mogła poradzić sobie z traumą po śmierci Marcina Wrony. To ona znalazła go martwego w hotelowym pokoju. Olga Szymańska w wywiadzie dla PANI zwierzyła się, że na pewien czas zupełnie wycofała się z życia. „Nie chciałam wychodzić z domu. Ale znaleźli się ludzie, którzy mnie stamtąd wyciągali. Na bieganie, na oglądanie filmów, obiad. Bylebym tylko nie była sama”, opowiada.

Jej sytuacja polepszyła się dopiero po wyjeździe do Ameryki Południowej. Było to pół roku po śmierci Marcina Wrony. Mieli jechać tam razem w podróż poślubną. „Doznałam ekstremalnych przeżyć wewnętrznych, ale poczułam, że to cas, w którym muszę iść dalej, wziąć się w garść. Bo przecież nie ma szans, aby taka tragedia nie zostawiła śladu”, dodała. Po powrocie do Polski poszła na terapię. „Starałam się znaleźć sens w zwykłym funkcjonowaniu, chodzeniu do pracy”, tłumaczy.

Dziś może liczyć na wsparcie najbliższych. Nawiązały nowe znajomości i to również one w dużej pomogły jej się zbudować na nowo. Na rozmowę o mężu zgodziła się, by przypomnieć innym o Marcinie. Sama cały czas szuka pomysłu na to, co mogłaby zrobić, żeby upamiętnić jego twórczość. Wciąż prowadzi firmę, którą wspólnie założyli siedem lat temu.

Talent i ambicja

„Do niego zazwyczaj należało ostatnie słowo. Ale był niezwykle otwarty an innych. Bardzo lubił spotykać się z ludźmi, czasem pokazywał im niegotową wersję filmu czy przedstawienia, chętnie słuchał”, opowiada.

W sporcie również był bardzo konsekwentny i pracowity Marcin Wrona przed laty grał profesjonalnie w koszykówkę. W wieku 19 lat zakończył swoją karierę z powodu kontuzji. „Szczerze? Nikt wtedy w niego nie uwierzył. Bo skoro nie będzie kariery sportowej, to pewnie innej też…”, zdradza Olga Szymańska.

Musiał znaleźć inną drogę, sposób na życie. Marcin Wrona skończył technikum, studiował socjologię i filmoznawstwo. Zachował w tajemnicy, że składa papiery na reżyserię. Osiągnął sukces. Potem zawsze mimo natłoku obowiązków potrafił znaleźć czas na wszystko.

„Nawet gdy pracował na planie zdjęciowym przez sześć dni w tygodniu po 20 godzin, siódmego dnia znajdował czas na to, abyśmy poszli gdzieś na kolację czy pobiegali”, zdradza żona reżysera.

Nic nie zwiastowało tragedii. Chociaż mówiono, że pracował w dzikim tempie, brał leki na sen i dobry nastrój. Miał mówić, że rozumie Emira Kusturicę, który robiąc filmy, czuł się jakby na granicy samobójstwa.

Olga Szymańska zapytana o to, czy mąż zmagał się z własnymi demonami, odpowiedziała: „Myślę, że ludzie wykonujący zawody twórcze poddani są ogromnej presji zewnętrznej. Dla Marcina ambicja oraz talent były zarazem wielkim darem i przekleństwem”.

Marcin Wrona planował kolejny projekt. Chciał stworzyć musical Lili, opowiadający o aktorce i szansonistce, a akcja miała rozgrywać się w czasie drugiej wojny światowej. Jednak stało się inaczej. Jego żona wciąż ma żal do losu, że Marcin odszedł tak szybko. Z czasem zrozumiała, że nic w życiu nie jest dane raz na zawsze. Dziś wie, że należy cieszyć się chwilą.

„Jeśliby się zastanowić, to życie zaczynamy wiele razy. Mam świadomość, że w przyszłości przydarzy mi się jeszcze wiele „rozpadów” - mniejszych lub większych. Staram się więc czerpać z teraźniejszości, ile tylko mogę”, zakończyła.

Reklama

Olga Szymańska, żona Marcina Wrony

Fot. Wojciech Strozyk/REPORTER/EAST NEWS
ONS
Reklama
Reklama
Reklama