Reklama

Historia 14-letniego Dominika Szymańskiego z Bieżunia trzy lata temu wstrząsnęła Polską. Chłopiec na początku lipca 2015 roku popełnił samobójstwo, wieszając się na sznurówkach w swoim domu. Pozostawił także dramatyczny list do swojej matki, w którym przepraszał ją za swoją śmierć i przekonywał, że jest nikim. Nastolatek był ofiarą rówieśników, którzy wyzywali go od „pedziów” i „mięczaków”, dlatego że lubił nosić spodnie rurki i układać sobie włosy. Mimo że wielokrotnie zgłaszał to nauczycielom, był skutecznie i systematycznie ignorowany. Po tym, jak po jego śmierci w mediach rozpętała się burza, wszczęto postępowanie w tej sprawie. Jak ujawnia matka Dominika, nie ukarano jednak nigdy sprawców szykan, które przyczyniły się do śmierci jej syna. Postępowanie wobec nauczycielki, która przynajmniej raz miała publicznie upokorzyć chłopca, nadal trwa.

Reklama

Mama Dominika Szymańskiego z Bieżunia o samobójstwie syna i oskarżonych chłopcach

Odpowiedzieć za to miało pięciu nastolatków. Zostali oni przesłuchani przez prokuraturę, wszczęto przeciw nim postępowanie. Niestety, zostało ono umorzone. Druga rozprawa, przeciwko nauczycielce, która miała przynajmniej raz publicznie upokorzyć chłopca, nadal się toczy.

Matka 14-latka, który popełnił samobójstwo trzy lata temu, zaprzeczyła, że jej syn był osobą o orientacji homoseksualnej, jednak zgodziła się ze stanowiskiem dziennikarki, że „na własnej skórze doświadczył, czym jest homofobia”.

„Bieżuń jest małą miejscowością. Od „pedałów” wyzywali nie tylko Dominika, ale i inne dzieci. To wręcz powszechne przezwisko. Taka tu jest młodzież. Jestem tolerancyjna i nie zaprzeczałabym, gdyby Dominik był osobą homoseksualną. Ale on by się w grobie przewracał. Przecież za życia i po śmierci swoje przeszedł: hejt, wyzwiska. To jest straszne”, podkreśliła Anna Adamowicz, mama nastolatka, w rozmowie z Darią Różańską z serwisu Natemat.pl.

Dziennikarka zapytała również czy pięciu chłopców, którzy byli podejrzewani o szykanowanie Dominika, ponieśli karę za swoje czyny.

„O Dominika sprawie było głośno. I nie żałuję, że tematem zainteresowały się media. Ale i z tego, co słyszę, to ani w pobliskich, ani w innych polskich szkołach nic się nie zmieniło. Za mały jest nacisk na zachowania dzieci. Akurat chłopcy, którzy szykanowali i upokarzali Dominiaka, nie ponieśli żadnej kary. Sprawa została umorzona. A to dlatego, że prawo chroni nieletnich”, stwierdziła smutno matka 14-latka.

Jednocześnie zastrzegła, że nie chce wypowiadać się na temat nauczycielki, przeciwko której toczy się postępowanie.

„Na temat nauczycielki jeszcze nic nie mogę powiedzieć. Ona w tej chwili jest na rocznym zwolnieniu chorobowym, ale uczyła jeszcze w tamtym roku. To też było dziwne, bo miała już przecież postawiony zarzut. Odnośnie do chłopaków – mam żal. Oni nie dostali praktycznie żadnej kary, nic”, mówi z goryczą kobieta.

Kobieta zwierzyła się, że nie ma w niej chęci zemsty, ale pragnie, żeby „w szkołach było więcej tolerancji, szacunku i pracy nauczyciela z uczniem”.

Prześladowanie Dominika z Bieżunia. Jak długo trwało? Zmowa milczenia w Bieżuniu

Anna Adamowicz ujawniła, że jej syn mierzył się z prześladowaniem jeszcze w podstawówce. Wtedy jednak ingerowała, kontaktowała się z nauczycielami oraz rodzicami dzieci. Przeniosła także Dominika do innej klasy.

„Miałam pomoc i ze strony szkoły, i ze strony wychowawczyni. Przeniosłam Dominika do innej klasy, ale to niewiele zmieniło. Wiadomo, jeden korytarz i tak spotykał tych chłopców. Tyle tylko, że nie byli w jednej klasie”, opowiada kobieta.

Dodaje, że sytuacja zmieniła się w gimnazjum, gdy jej syn „zaczął rozwiązywać problemy sam”. Był szykanowany przez długi czas, m.in. w drodze ze szkoły do domu.

„On ze szkoły do domu wracał okrężną drogą. Wtedy nie wiedziałam dlaczego. A jego zaczepiano. I to było przyczyną”, ujawniła.

Pani Anna opowiedziała, że Dominik miał wąskie grono znajomych. Pamiętają oni o nim, przynosząc na grób chłopaka znicze i kwiaty. Jednak społeczność Bieżunia nie powraca do tematu samobójstwa chłopca.

„Jego bliscy koledzy często przychodzą na cmentarz, świeczki palą, pamiętają. Muszę podkreślić, że jeśli chodzi o społeczność bieżuńską, to w ciągu roku też zawsze są znicze. Ale poza tym, to cisza. Nikt nie chce się narażać. Nie chcę wciągać się w ten tamat. Nie wierzę w sprawiedliwość. Po ostatnim wyroku straciłam nadzieję na sprawiedliwość, ale sprawy się ciągną, więc trzeba doprowadzić je do końca [...] W takiej miejscowości nigdy nie wiadomo, komu wierzyć. Jest zmowa milczenia. Mogło być więcej otwartości od społeczeństwa, ale tak to jest w małych miejscowościach”, konstatuje mama Dominika.

Czy kobieta chciała opuścić Bieżuń po tym, co spotkało jej syna?

„Może przez moment pojawiły się takie myśli. Ale to tutaj jest pomnik Dominika i nie wyobrażam sobie, żeby stąd wyjechać. To rozstanie było dla mnie nie do opisania. Dominik był sensem mojego życia. Dziś sensem jest cmentarz. Dziś nie mam Dominika w domu, ale na cmentarzu. Samo miejsce mnie nie wiąże, tylko ten jego grób. I dlatego właśnie nie wyprowadzę się nigdzie, bo muszę codziennie tam być.

Najgorzej jest w Święto Zmarłych. Takie rzeczy u matki nie mijają. Muszę żyć dalej i nie mogę sobie pozwolić na to, by się zatracić i żyć w jakimś domu dla psychicznie chorych. Wiara i nadzieja, że się spotkamy – to mnie trzyma”, mówi poruszona Pani Anna.

Przyznaje jednocześnie, że choć początkowo lokalna społeczność komentowała głośno sprawę samobójstwa Dominika i chciała sprawiedliwości, z czasem zamilkli.

„Chociaż na początku dużo ludzi chciało sprawiedliwości. Ale wiadomo, że każdy ma swoje rodziny, swoje sprawy i po pewnym czasie zaczyna się myśleć o sobie. Komentowano to, co się stało, ale na tyle, żeby sobie nie zaszkodzić. Nie jest tajemnicą, że nauczycielka jest żoną burmistrza”, mówi.

Zastrzega jednak, że nic więcej nie powie. I mimo tego, że jej życie nigdy nie będzie wyglądało jak wcześniej, musi mierzyć się z codziennością.

Reklama

„Faktem jest, że straciłam jedynego syna. Po śmierci przeżyliśmy koszmar. To jest ciągłe rozdrapywanie ran, czego ja nie żałuję, ale nie przynosi to żadnego skutku [...] Teraz próbuję sobie z tym wszystkim radzić. Jak chodzę na cmentarz, to tam spotykam grupę osób, które też straciły kogoś bliskiego. I my jesteśmy jednego zdania: najlepszą terapią są ludzie, którzy przeżyli tę samą traumę. Bo są takie dni, że czasem się po prostu do pracy nie wstanie. Trzeba ze sobą walczyć. To jest już życie na siłę, to nie jest to, co było. I nigdy już nie będzie”, podkreśla Pani Anna

Reklama
Reklama
Reklama