Reklama

Tadeusz Ross, znany aktor, satyryk i polityk, był w swoim życiu pięciokrotnie żonaty i doczekał się siedmiorga dzieci. Jedną z jego wybranek była tancerka Małgorzata Potocka, o której mówił później: "Przyjaźniliśmy się i tak zostanie do końca naszych dni". Ich małżeństwo trwało cztery lata, rozstali się w przyjaźni, a w późniejszych latach zawsze mogli na siebie liczyć. O wyjątkowej relacji z Tadeuszem Rossem opowiedziała Małgorzata Potocka, twórczyni teatru kabaretowo-rewiowego Sabat. Rozmawiała Krystyna Pytlakowska.

Reklama

Powspominajmy Tadeusza Rossa. Byłaś jego kobietą. A ja się z nim przyjaźniłam

Byłam wtedy bardzo młodziutka i niczego od niego nie chciałam poza miłością. Kiedy się rozstaliśmy, zresztą w pełnej zgodzie, przez całe życie byliśmy później w kontakcie. Bardzo dużo dla mnie zrobił, gdy otwierałam Teatr Sabat. Był przy mnie i właściwie ten teatr otwierał razem ze mną. Był fantastycznym artystą o niezwykłej kulturze, zarówno jako partner kobiety, jak i śpiewający aktor. To rzadkość, by człowiek zachowywał klasę zarówno w życiu prywatnym, jak i na scenie.

Dlaczego się rozstaliście?

Pojechałam do Ameryki, bo dostałam tam stypendium, a Tadzio wrócił do Polski. Gdy i ja wróciłam, oboje czuliśmy, że ta rozłąka wywarła na nas piętno, i że nie łączą nas już tak bliskie więzi jak dawniej. Oddaliliśmy się od siebie. On wtedy nawiązał romans ze swoją koleżanką z Teatru Syrena, a we mnie zakochał się właściciel linii lotniczych. Jakoś więc to wszystko między nami się rozeszło. Ale przyjaźń nigdy się nie skończyła.

Tadeusz nie umiał żyć bez kobiety.

Kiedy niedawno rozmawialiśmy o naszych relacjach, powiedział, że byliśmy za młodzi, żeby zostać ze sobą na zawsze. Ale całe życie mieliśmy taką relację, jakiej on nie miał z żadną inną kobietą. Dużo rozmawialiśmy, razem tworzyliśmy. Kochał, tak jak ja, lata dwudzieste i lata trzydzieste przedwojennej Warszawy, znał wszystkie piosenki z tamtego okresu.

Zobacz też: Tadeusz Ross szczęście odnalazł u boku piątej żony. Dzieliło ich 30 lat

Archiwum prywatne Małgorzaty Potockiej


I pracował z Tobą do końca?

Tak, tylko, że po operacji gardła nie mógł już śpiewać. Wygłaszał więc krótkie monologi i występował w skeczach, które sam pisał. Były fantastyczne! A pod koniec życia zaczął tworzyć poezję. Kiedyś był autorem dowcipów, satyry i prześmiewczych tekstów, ale chyba na trzy lata przed śmiercią wszedł głębiej w poezję. Na 20-lecie mojego teatru, które się ciągle nie odbyło, napisał do melodii piosenki "Małgośka", którą śpiewała Maryla Rodowicz, przepiękny tekst, dedykowany mnie:

To był szał,

Zauroczyło świat

Pięć dziewczyn a wśród nich Ty,

Kto jak stał

Biegł jak za młodych lat,

By patrzeć na taniec i...


…i powstał teatr piękny jak z Chagalla,

Wszystkich zachwyca i w dzień i w noc,

Teatr Sabat

Wciąż pełna sala,

Wspaniały Twój balet,

I taniec, w nim Twoja moc.

Małgośka, ty masz styl,

Ubiłaś z tańcem deal,

ubiłaś deal, dobry deal,

Małgośka, to jest hit,

Twój teatr to nie mit,

Na Foksal street,

Foksal street.


Małgośka, ty masz czar,

O tobie wokół gwar,

Masz w sobie dar, tańca dar,

Przy tobie wszerz i wzdłuż

Wysiada Moulin Rouge,

Tak jest i już,

jest i już.


Małgośka, tańcz i żyj,

Publiko brawa bij,

Publiko wciąż brawa bij!

Ta noc jedna ze stu,

w Sabacie z twego snu,

Kto był choć raz, wróci tu,

wróci tu!


A ty jak chcesz,

Życiem się ciesz,

Bo minie czas,

Żyje się tylko raz!

Cały zespół miał go wykonać podczas jubileuszu. Tadzika cały czas czuję przy sobie, ponieważ gdy odsłania się kurtyna, to on mówi o moim teatrze i zapowiada przedstawienia. A nagrał tę zapowiedź już 21 lat temu.

Archiwum prywatne Małgorzaty Potockiej

Był najważniejszym mężczyzną w Twoim życiu?

Jako artysta był dla mnie bardzo ważny, ale każdy mężczyzna artystycznie uzdolniony wywiera wpływ na moje życie i w nim uczestniczy. Bo ja każdego swojego partnera wciągam w sztukę, ponieważ nie umiem żyć tylko dla domu. Dla mnie domem jest teatr.

Czytaj też: Nie żyje Tadeusz Ross. Aktor, satyryk i polityk miał 83 lata

Nawet Jana Nowickiego wciągnęłaś do teatru.

Tak i zrealizowaliśmy "Wielkiego Szu", a Jan śpiewał i tańczył. Natomiast Tadzik był fantastyczny jako partner w sztuce i prywatnie. Zawsze będę wspominać jego niezwykłą troskliwość i delikatność. Nigdy nie podniósł głosu. Według niego wszystko było zawsze dobrze. Nawet, gdy rozbiłam jego samochód i zniknęłam, cała Polska mnie szukała, ale nie mogli mnie znaleźć, bo się schowałam. Bałam się odezwać, bo przecież rozwaliłam ten samochód. Ale Tadzik mi wszystko wybaczył. Był szczęśliwy, że zostałam odnaleziona i mógł mnie zabrać do domu.

A gdzie wtedy się ukryłaś?

Pojechałam w Polskę. Gdy rozbiłam auto, nie mogłam nikogo zawiadomić, bo nie było jeszcze telefonów komórkowych. A tego dnia wieczorem miałam spektakl w Teatrze Wielkim, wtedy tam tańczyłam. Dopiero ludzie, których spotkałam po drodze, zlitowali się nade mną i zawiadomili policję, a właściwie milicję, która mnie przywiozła, lecz już po przedstawieniu. Skoro nie pojawiłam się i nie zatańczyłam, wszyscy w teatrze bardzo się niepokoili. A Tadzio, jak mnie zobaczył, powiedział: Moja maleńka drobinko, dobrze, że jesteś, że nie zrobiłaś sobie krzywdy. Zawsze mówił do mnie "drobinka". Nie mogę przestać myśleć o tym, że już leżąc w szpitalu, przysłał mi SMS-a: Moja kochana drobinko, ratuj mnie!

Właściwie spadła mu gorączka, miał dobrą saturację. Napisałam mu więc: Niedługo wyjdziesz. A następnego dnia odbieram wiadomość, że umiera. Zadzwoniłam do lekarza dyżurnego. Odpowiedział mi, że jest bardzo źle, bo ma zajęte płuca. Covid go oszukał. Dał nadzieję, a potem go zabrał. Nie zdążyli go podłączyć do respiratora.

Byłaś przy nim do końca?

Tak, ze szpitala ciągle do mnie dzwonił albo pisał. Ostatni zapis brzmiał: Szósty raz już umieram. I umarł. Mam to cały czas w telefonie. Takie straszne obciążenie. Ale to znaczy, że byłam mu bliska aż do końca. Czasami w życiu tak bywa, że jesteś już z kimś innym i masz już całkiem inne oczekiwania, inne uczucia, ale przyjaźń trwa. Gdy go poznałam, Tadzik był niezwykle popularny. A ja, młoda, początkująca tancerka. Gdy szliśmy Nowym Światem, wszystkie kobiety go zatrzymywały i prosiły o autograf. Wygrywał wtedy wszystkie festiwale. Opole, Sopot. Zawsze w tym swoim nieodłącznym kapeluszu. Był niezwykle przystojny, miał fryzurę na Włocha. Jako mężczyzna był czarujący. Zawsze będę wspominać ten cudowny czas spędzony z nim w najpiękniejszym okresie mojego życia. Pamiętam, jak zaprosiła nas telewizja katowicka i przed kamerą razem tańczyliśmy i stepowaliśmy. Tadzik bardzo dobrze się ruszał, a dla mnie to był pierwszy telewizyjny występ. Mam nawet zdjęcia z tego występu. Ross był aktorem Syreny i Komedii, bardzo przez reżyserów rozchwytywany. Później występował w "60 minut na godzinę", w bardzo popularnym programie radiowym, ale "Zulu-Gulą" stał się już potem, po naszym rozstaniu. Kiedy utworzyłam teatr, cały czas pisał dla mnie teksty i w każdym spektaklu miał swój udział. Ostatnio, na 15-lecie teatru, napisał cudowny tekst i wystąpił na scenie. Wszystko to przypomniałam na jego pogrzebie. Mówiłam, jak cudownie mnie traktował, jak zostawiał karteczki, że mam jedzenie w lodówce, albo żebym się ciepło ubrała, bo jest zimno.

Ile lat byliście małżeństwem?

Cztery. Pod koniec naszego związku pojechałam na stypendium do Ameryki do szkoły Marty Graham. A Tadeusz występował tam z Łazuką i Szczepanikiem w programie "Popierajmy się". Po czym on wrócił, a ja kontynuowałam stypendium. Byłam wtedy dopiero po szkole baletowej i jeszcze nie miałam swojego zespołu.

Pewnie wszystkie dziewczyny z tamtych czasów patrzyły na Ciebie jak na wzór, ideał - piękna, utalentowana.

Ale też awangardowa, jak na tamte czasy. Wszystkie moje tancerki wybierałam pod kątem urody. Gdy oglądam materiały z tamtych lat, uważam, że wyprzedziłyśmy w tańcu całą epokę. Cały czas walczę, żeby TVP Kultura to puściła. Kiedy 21 lat temu otwierałam teatr za pożyczone pieniądze, z wielkim wysiłkiem, w pierwszym spektaklu "Rewia. Moja miłość" oczywiście Ross miał swój udział. Napisał scenariusz, a Hanka Bielicka przecinała wstęgę. Wspominam też, jak Tadzik przepięknie śpiewał piosenki Franka Sinatry swoim niezwykłym, ciepłym głosem. Na pogrzebie puszczono nagranie "My Way", którą śpiewał w moim teatrze, i "Słońce w kapeluszu", jego sztandarowy utwór, po którym ludzie go pokochali.

Jak wyście się w ogóle spotkali w tym życiu?

Za kulisami Teatru Syrena. On tam wtedy grał, a ja byłam na spektaklu. Nie od razu się ze sobą związaliśmy, bo byłam żoną kogoś innego, kto pojechał na kontrakt do Ameryki. Zostawił mnie na 2 lata, więc nie miał już po co wracać. Ale to dobrze, bo spotkałam Tadzika, nadzwyczajnego i najbardziej troskliwego męża.

Który całe życie do Ciebie wracał.

Całe życie byłam jego spowiednikiem - kobietą, której można było wszystko powiedzieć i która umiała doradzić. A kiedy 12 lat temu przeszedł operację raka gardła, zaczął pisać sztuki. Dobrze się czuł, gdy mieliśmy codzienny kontakt. Wtedy już nie wyjeżdżał. Bał się podróży. Wolał zostać w mieście.

Może dlatego, że miał tak trudne, okupacyjne przeżycia, cierpiał na różne fobie.

Przeżycia miał straszliwe. Prawie cała jego rodzina zginęła na Pawiaku, ale żyła jeszcze jego babcia, którą poznałam. Okupacja zostawiła w nim swoje piętno. Mówił, że boi się jeździć windą, bo miał klaustrofobię. Właściwie byłam przy nim do jego ostatniego tchnienia. Często odwiedzał mnie w moim ukochanym domu na Żoliborzu, który musiałam sprzedać, żeby ratować teatr. Przesiadywał w moim ogrodzie, bawił się z moimi pekińczykami.

Czytaj też: Małgorzata Potocka szczerze o rozwodzie z Janem Nowickim. "Janek nie dostarczał mi..."

Tęsknisz za nim?

Nie, bo dla mnie śmierć nie istnieje. Często z Tadzikiem rozmawiam. A jak wchodzę na scenę, czuję, że znów jest obok i słyszę jego nagrany głos: Witamy w teatrze Sabat. Teraz, gdy potrzebuję jakiegoś tekstu, myślę, kto go napisze. Tadzik był wszechstronny. Pisał nie tylko teksty do piosenek, ale i konferansjerkę. Ostatnią dla Jacka Mureno w "Rewii Filmowej", czy bardzo zabawne "Sprzątaczki". Brak mi tych jego tekstów.

Masz odruch, żeby do niego zadzwonić?

Nie, dlatego, że w moim telefonie jest nagrany jego głos mówiący: Umarłem.

Umarł na Covid, bo był antyszczepionkowcem?

Nie zaszczepił się i stąd może ta tragedia. Ja o tym nie wiedziałam, bo być może bym go nakłoniła do szczepienia. Dwa tygodnie przed śmiercią był w moim teatrze, siedział w garderobie i rozmawialiśmy o jubileuszu. A rok temu na spektaklu go witałam: Ogromnie mi miło, bo tutaj są moi dwaj mężowie: Marek Prażanowski i Tadeusz Ross. Byli kolegami, pracowali w tym samym teatrze.

Ciągle widzę, jak Tadzik przesiaduje u mnie w garderobie i coś mi opowiada, a ja robię sobie makijaż na scenę. Do końca prawił mi komplementy. Ostatnio oświadczył: Dlaczego nam nie wyszło? I dodał: Byliśmy zbyt niedojrzali. Dla mnie jest nie do zastąpienia. Wspominam jego cudowny scenariusz "Seksbomba", gdzie jako milioner polskiego pochodzenia przyjeżdża z Ameryki do Polski z nową narzeczoną, 50 lat młodszą od niego, która chce mieć swój teatr. Mówi mu, że ma dla niej kupić Sabat. A finał jest taki, że kiedy ma już dojść do transakcji, wychodzę na scenę, gdzie jest też jego narzeczona i okazuje się, że to moja była gosposia, która pojechała do Ameryki robić karierę. Pękaliśmy ze śmiechu, a narzeczoną grał Jacek Mureno, fantastycznie się wcielający w postaci kobiece. Tadzik genialnie udawał tego Amerykanina, mówił po angielsku z polskim akcentem. To jest nie do powtórzenia. Drugiego Tadeusza Rossa już nigdy nie będzie.

Reklama

Archiwum prywatne Małgorzaty Potockiej
Reklama
Reklama
Reklama