Reklama

„Mógłbym umrzeć dla ciebie, ale bez ciebie nie”, wyznał jej niedawno. Wciąż jest o nią zazdrosny, choć są małżeństwem od 41 lat. Ją rozczulają jego słabości: „Nigdy się w sobie nie odkochaliśmy”, mówi. Małgorzata Niezabitowska, pisarka, rzeczniczka pierwszego niekomunistycznego rządu, i Tomasz Tomaszewski, wybitny fotograf, opowiadają Krystynie Pytlakowskiej o życiu pełnym miłości i pasji.

Reklama

Miłość…?

Tomasz: Nie wiem, który z filozofów to powiedział, może Nietzsche, że człowiek bez miłości jest nikim.

Małgorzata: Nietzsche dość okrutnie o miłości mówił.

Tomasz: To mnie więc zaskoczyło. Ale jak pamiętam, on chyba powiedział, że miłość to obietnica przyszłości i nadaje wszystkiemu sens. Dzięki niej człowiek może dokonać rzeczy wielkich, które by mu do głowy nie przyszły, kiedy jest emocjonalnie uśpiony. Trzeba się więc zakochać, choćby dla własnego dobra.

Niektórzy przez całe życie nie spotkają miłości.

Małgorzata: Albo mają takie wielokrotne zakochania.

A Ty nie tęskniłaś nigdy za ponownym zakochaniem?

Małgorzata: Zakochaniem w Tomku? Nigdy się nie odkochaliśmy w sobie, choć, jak każda para, najpierw przeżywaliśmy wzlot i dziką pasję, potem wyciszenie. Nasza miłość miała niebywałe tempo. Poznaliśmy się pod koniec czerwca, a po siedmiu miesiącach się pobraliśmy. Po dziewięciu miesiącach i czterech dniach po ślubie przyszła na świat nasza Maryna. Niebywała intensywność.

Właściwie nie mieliście czasu się poznać i dopasować.

Małgorzata: Zwłaszcza że od razu mieliśmy dziecko, i to w niezbyt łatwych warunkach. Chociaż jak na PRL, było całkiem znośnie. Mieliśmy mieszkanie, dwa przechodnie
pokoje. Wtedy wywoływało się filmy. Nie było ciemni, więc Tomek zamykał się z powiększalnikiem w toalecie.

A Ty byłaś dziennikarką.

Małgorzata: W tygodniku „Kultura”. Ale przestałam nią być, ponieważ z naiwnością chciałam opisywać trudną rzeczywistość. A to w systemie totalitarnym było właściwie niemożliwe. Kiedy się poznaliśmy, pisałam scenariusz z Andrzejem Bonarskim do serialu „Punkt widzenia”.

To były lata 70.

Małgorzata: Poznaliśmy się w 1977. 42 lata temu. Pisałam też wtedy teksty piosenek dla zespołu Kombi, a Tomek robił im zdjęcia. Mamy nawet taki plakat – ja w kaloszach i w mini rozwieszam ich portrety na sznurku jak pranie.

Byłaś artystką i wyglądałaś bardzo artystycznie.

Tomasz: I dalej wygląda artystycznie. Moja żona to wybryk natury. Takich kobiet się nie spotyka. Nie mam w telefonie dużo zdjęć, bo ciągle wydaje mi się, że służy do rozmów, a nie do fotografowania. Kilka jednak mam. Gdy byłem teraz w Afryce, pokazywałem zdjęcia Miłosnej, a oni tam patrzyli jak sparaliżowani. Wszędzie zresztą tak reagowali. Na Filipinach, w Birmie.

Czterdzieści lat temu miałaś takie same włosy. Długie i jasne. Wtedy zobaczyłam Cię pierwszy raz. Dżinsowe ubranko, kurteczka przewieszona przez ramię, czarny podkoszulek i buty na wysokim koturnie. Po prostu gwiazda.

Małgorzata: Wtedy byłam po trwałej ondulacji, robionej przez świetną fryzjerkę, na bardzo grubych wałkach. To nie były loczki, tylko fale.

Tomasz: Ale z powodu ich objętości w drzwiach mieściłaś się bokiem.

Małgorzata: Dziewczyny PRL, gdy chciały być jako tako ubrane, musiały kombinować albo wyjeżdżały na saksy, żeby coś kupić. A Tomek pod koniec stanu wojennego dostał w Paryżu stypendium fotograficzne. Mnie paszportu odmówiono. I miał ze sobą całą listę rzeczy, które powinien przywieźć. Przede wszystkim buty dla czteroletniej Maryny. Ale też strój dla mnie. Pamiętam jego telefon z Paryża, z jakiegoś automatu.

Tomasz: Godzinę próbowałem się dodzwonić z budki telefonicznej, ale cały czas było u ciebie zajęte.

Małgorzata: Zajęta była linia, nie ja. Ale wreszcie się dodzwoniłeś i usłyszałam głos pełen rozpaczy: „Miłosna, tragedia”. Myślę: O Boże, miał wypadek. A on: „Nie ma tych kolorów, które zamówiłaś”.

Tomasz: Ubieram Małgorzatę od 42 lat i wiem, co jej się podoba. Większość jej designu to ja.

Małgosiu, rozumiem teraz tę Twoją długotrwałą miłość (śmiech).

Małgorzata: Prawda?

Tomek, gdy zobaczyłeś Małgorzatę w klubie Dziekanka, co pomyślałeś? Że ma ładny podkoszulek?

Małgorzata: Nie byłam w podkoszulku, tylko w stroju uszytym z białego prześcieradła. Nie będę ci podpowiadać, ale tak to potem ujmowałeś: „Zobaczyłem anioła”.

Tomasz: Zobaczyłem kobietę, która emanowała wewnętrznym światłem. To był wernisaż prac Tomka Sikory. Wszedłem do Dziekanki i pierwszą osobą, jaką zobaczyłem, była ta przepiękna istota. Podszedłem do Tomka i mówię: „Zrób coś, abym się z nią zderzył i wtedy mnie przedstawisz”. No i Sikora zostawił mnie w twoich ramionach, czy raczej ciebie w moich, bo od razu zaczęliśmy tańczyć. A ja tak się przejąłem, że cytowałem cały czas wiersze Gałczyńskiego, żeby dobrze wypaść. Całą „Zieloną gęś” znałem na pamięć. I z tego wszystkiego, gdy wychodziliśmy nad ranem, zapomniałem ją zapytać o numer telefonu.

Małgorzata: Zadzwoniłeś więc do swojego przyjaciela.

Tomasz: Powiedział: „Od razu wybij ją sobie z głowy. To strata czasu
i żadnej nadziei”. Na drugi dzień pojechałem do Sikory na Ordynacką – prowadził dom otwarty. Można było wpaść bez zapowiedzi. Pomyślałem, że jeśli ta świetlista postać będzie u niego, to dobry znak. Ale gdy jej nie będzie, to oznacza, że powinienem sobie dać spokój. Gdy wszedłem, pierwszą osobą, którą zobaczyłem, była Miłosna siedząca za stołem.

Pięknie ją nazywasz.

Małgorzata: W małżeństwach zdarzają się kłótnie i padają mocne słowa. U nas jednak Miłosna Tomka od razu rozładowuje złe emocje. Dopiero gdy mówi do mnie „Małgorzato”, to znaczy, że jest źle.

Tomasz: Ile razy powiedziałem „Małgorzato”?! Może ze dwa w ciągu tych 42 lat.

Tomek też miał na głowie aureolę, gdy go spotkałaś?

Małgorzata: Nie, ale był bardzo przystojny, z burzą kręconych włosów.

Tomasz: Dużo miałem tych włosów. Przeciwnie niż teraz.

Małgorzata: Był też niesamowicie energetyczny i romantyczny. Wcześniej podobali mi się dużo starsi mężczyźni. A tu pojawił się młodszy ode mnie, z takim młodzieńczym romantyzmem, a jednocześnie opiekuńczy i zorganizowany.

Tomasz: Mówisz o durszlaku?

Małgorzata: Jak ty wiesz, o co mi chodzi. Pojechałeś na zdjęcia i przywiozłeś mi durszlak, który znalazłeś na prowincji. W Warszawie nie do dostania. A po powrocie zrobiłeś kanapki z kiszoną kapustą. To mnie ujęło, bo ojciec, cudowny i dobry człowiek, który od mojego dziewiątego roku życia, od śmierci mamy, wychowywał mnie sam, nawet wbić gwoździa nie potrafił. I ja przeważnie rozbijałam sobie przy tym palce. A tu zjawia się mężczyzna, który ma złote ręce, wszystko potrafi zrobić.

Może dlatego, że tęsknił do normalności, której nie miał na co dzień.

Tomasz: Wydaje mi się, że chciałem czymś nadrobić brak intelektu. Miłosna o mocnej osobowości interesowała się starszymi, bo szukała kogoś, kto jej intelektualnie zaimponuje.
A ja wtedy nie miałem szans. Musiałem te braki zapełnić substytutami.

Małgorzata: I naprawiłeś wszystko w domu.

Tomasz: Przynajmniej byłem pomocny. A ponieważ byłem zajęty piłowaniem, naprawianiem i przykręcaniem, nie było czasu na rozmowy.

Małgorzata: Nie sprowadzaj wszystkiego do absurdu. Miałeś w sobie energię, zdolność uniesień, a z drugiej strony tę konkretność: przyszywałeś nawet moje guziki. Ale chciałabym podkreślić, że przez te lata niebywale się rozwinąłeś. Stałeś się erudytą. A wówczas studiowałeś optykę i nie znosiłeś tych studiów. Powiedziałam więc: „Rzuć je!”.

Tomasz: Rodzice chcieli, abym skończył poważne studia inżynierskie, bo co to za zawód fotograf. Mama przez długie lata mówiła: „Wiem, że jesteś fotografem, ale powiedz mi, co ty tak naprawdę w życiu robisz?”.

Małgorzata: Mimo że Tomek wygrał dużo konkursów i miał osiągnięcia.

Tomasz: Któregoś dnia przyniosłem mamie zdjęcie papieża zrobione
z bliska. Wtedy uznała, że fotografia to może być poważny zawód, skoro mam dostęp do Ojca Świętego. Potem już mnie nie dręczyła.

Ale nie powiesz mi, Małgosiu, że zakochałaś się w Tomku z powodu durszlaka. Ustawiały się przecież do Ciebie kolejki amantów.

Małgorzata: Miałam powodzenie…

Tomasz: Nie mówmy jednak o tym, dobrze? Ciągle jestem zazdrosny. Teraz chyba nawet bardziej.

Małgorzata: Tomek, jak wyjeżdża, telefonuje nawet po kilka razy dziennie. Tak działo się i wtedy, gdy współpracował stale z „National Geographic”, co bywało wyczynem – nie było komórek. Rozmawia ze mną i jest czujny: „A czy ty się gdzieś śpieszysz?”. To ja od razu: „Nie, skądże?”. „Bo brzmisz, jakbyś się śpieszyła”. A w innej rozmowie: „Czy ty coś przede mną ukrywasz?”. „Nic nigdy nie ukrywam przed tobą”. A on: „No, chyba że uważasz, że powinnaś coś ukryć”. Teraz te telefony z Afryki to rozmowa
w niezwykle czułym tonie przez tysiące dzielących nas kilometrów. Jednak on ciągle docieka, czy ja gdzieś i z kimś nie wychodzę.

Tomasz: Ale napisałem ci ostatnio, że mógłbym umrzeć dla ciebie, ale bez ciebie nie.

Małgorzata: Zrobił mi przepiękną tablicę na 38. rocznicę ślubu.

Tomasz: Z jednym najistotniejszym wyznaniem: „Bardzo kocham Miłosną już od 38 lat. Tomek T.”.

Małgorzata: I to „T” najbardziej mnie wzruszyło. Tak, jakby inny facet mógłby się pod to podszyć.

Tomasz: Nie zagłębiajmy się w jakieś rozważania filozoficzne. Tajemnica miłości polega na prostocie.

Małgorzata: I na dbaniu o uczucie. Ja miałam jasne kryterium doboru mężczyzny, z którym chciałabym spędzić życie: Musi dobrze tańczyć. To akurat u nas sprawdziło się już pierwszego wieczoru. Musi mieć dobre serce i poczucie humoru. I gest. Nie zniosłabym skąpca. No i powinien kochać zwierzęta – ja zawsze zwierzęta przygarniałam.

A może nadużywać?

Tomasz: Nawet jeśli nadużywałem, to, gdy poznałem Miłosną, przeszło mi.

Małgorzata: Tomek przez wiele lat do ust nie wziął żadnego alkoholu.

Tomasz: A wcześniej, kiedyś na Gubałówce, gdy uciekłem z domu, gaździna po trzech dniach przyszła i oznajmiła, żebym się wyprowadził, bo rozpijam jej męża górala.

Małgorzata: Ale nie byłeś alkoholikiem. A gdy przyznałeś mi się później, że popijałeś, byłam zdumiona. Uważałam ciebie za abstynenta.

Tomasz: Przy tobie upijałem się miłością. A ty w życiu nie wypiłaś ani kieliszka wódki. Wcześniej może piłem, bo czegoś mi brakowało. To był erzac pustki uczuciowej.

A kiedy zaczęliście razem pracować?

Tomasz: Od razu.

Małgorzata: Najpierw przy tematach rozrywkowych – ja pisałam, Tomek fotografował.

Tomasz: A gdy nastała „Solidarność”, mocno się w nią zaangażowaliśmy.

Małgorzata: Mieliśmy wspólne sprawy i pasje. Oboje pochodzimy z patriotycznych domów. Kiedy w 1981 roku zaczęłam pracować w „Tygodniku Solidarność”, zabierałam Tomka, by ilustrował moje teksty.

Tadeusz Mazowiecki był Twoim szefem.

Małgorzata: Redaktorem naczelnym tego oficjalnego pisma związku. Wówczas praca z Tomkiem to były niesamowicie mocne wspólne przeżycia. Wiele wspominamy ze wzruszeniem, jak pierwsze za komuny obchody 3 Maja w Bydgoszczy, gdy na mszę świętą przybyło 300 tysięcy ludzi i razem śpiewaliśmy „Rotę”. Tomek z dachu wykonał zdjęcie, na którym widać rynek i ulice po horyzont wypełnione tłumem.

A stan wojenny? Byliście jakby partyzantami.

Małgorzata: To była przygoda naszego życia. Od razu zaczęliśmy się przeciwstawiać stanowi wojennemu, czyli dokumentować obrazem i słowem, jak jest naprawdę. Tomek przez dziurkę w rękawiczce fotografował, ja go osłaniałam. Pięć lat więzienia nam za to groziło. Mieliśmy jako jedyni w kraju stały kanał przerzutowy na Zachód. Sekretarz ambasady francuskiej Olivier de La Baume przesyłał w poczcie dyplomatycznej mój konspiracyjny dziennik, pisany jako mężczyzna, oraz Tomka mikrofilmy. Raz na 10 dni przekazywałam je w kawiarni, jak w szpiegowskim filmie.

Tomasz: Za to groziło Miłosnej już co najmniej 10 lat, musieliśmy być ostrożni. Żeby zgubić „esbecki
ogon”, wynaleźliśmy domy z drzwiami na różne ulice. Niszczyłem tam zamki, by zawsze były otwarte i Miłosna mogła się wymknąć. Przebierała się, zakładała peruki.

A gdy wracaliście do domu po wykonaniu zadania, to…?

Małgorzata: Schodziło z nas napięcie i po chwili znów rzucaliśmy się do pracy. Tomek do ciemni, ja do maszyny do pisania. Chcieliśmy, żeby ludzie na Zachodzie zrozumieli uwięzionych, głodnych, lecz nie tracących ducha Polaków.

Wspólna praca wpływa na uczucia?

Tomasz: To wiąże niesamowicie.
A później gaśnie światło i leżysz w łóżku obok tej jedynej osoby, czujesz jej zapach, dotyk i to jest fantastyczne. I wiesz, co ona myśli i czym
żyje.

To dawało Wam adrenalinę. Później też jej szukaliście.

Małgorzata: Przez następne cztery lata jeżdżąc po kraju, pracowaliśmy nad materiałem o polskich Żydach.

A dlaczego właśnie Żydzi?

Małgorzata: Pierwszy rozdział w naszej książce nosi tytuł „Dlaczego?”, ponieważ każdy, z kim rozmawialiśmy, pytał: „Po co to robicie?”.

Wtedy był to temat tabu.

Małgorzata: Absolutne tabu. Teraz żyjemy w wolności. Powstało Muzeum Polin, działają organizacje żydowskie i ten temat jest wręcz popularny. Wtedy nikt się nim nie zajmował. Cenzura nie dopuszczała żadnych publikacji. Miałam to szczęście, że moja babcia Jadwiga Niezabitowska opowiadała mi o czasach przedwojennych, w których Żydzi odgrywali ważną rolę. Należę też do pokolenia Marca ’68 – wielkim ciosem była dla mnie emigracja przyjaciół Żydów, zwłaszcza Żeni Kacman, z którą w liceum spędziłam cztery lata w jednej ławce. Chciałam zmierzyć się z tym tematem.

Byliście parą ludzi odważnych.

Małgorzata: No fakt, nie brakowało nam odwagi. Potrzebowaliśmy jej również w Ameryce, którą mieliśmy „odkryć” na zlecenie „National Geographic”. Dostałam stypendium na Harvardzie, nasza książka o współczesnych polskich Żydach ukazała się w USA. W kraju była wystawa Tomka i fragmenty tekstu wydrukowane w prasie podziemnej.

Jeździliście po Stanach razem z Maryną, Waszą córką…

Tomasz: A nasz związek był i jest taki, jak liść i drzewo. Ja jestem konarem, a Miłosna milionem liści.

Małgorzata: I nigdy nie byliśmy wobec siebie konkurencyjni, zazdrośni o sukces. Myśmy się uzupełniali.

To Wam pomogło trwać ponad 40 lat.

Tomasz: Myślę też, że boimy się podobnych rzeczy.

Pająków?

Małgorzata: Pająki zawsze w szklaneczkę i na zewnątrz.

Tomasz: Nie boimy się niczego, co żyje. I nie zabijamy. Ale boimy się agresji. Boimy się też banału.

Małgorzata: To nam nigdy nie groziło. Po roku kupiliśmy dom we Włochach – stary, zrujnowany. Wszyscy pukali się w głowę, co za wariactwo.

Tomasz: Pożyczyliśmy od 60 osób po pięć tysięcy. Potem jeździliśmy naszą starą warszawą przerobioną z karetki pogotowia i oddawaliśmy te pieniądze według listy. Na końcu zrobiliśmy dla wszystkich bankiet w ogrodzie i w ognisku spaliliśmy tę listę.

Małgorzata: Kiedy zaczęliśmy pracować nad żydowskim tematem, wyprzedałam wszystko, nawet dżinsy, żebyśmy mieli na benzynę i filmy dla Tomka. Znowu wszyscy pukali się w głowę: „Co to za temat? Nie ma przecież żadnych Żydów”. A na początku 1989 roku kupiliśmy dom w Konstancinie, w którym teraz rozmawiamy, ruinę z siedmioma rodzinami do wykwaterowania. Wtedy
i nasz adwokat stwierdził, że trzeba być szaleńcami, żeby się w to wikłać.

A teraz siedzimy tu jak w bajce.

Małgorzata: Teraz nie moglibyśmy sobie na niego pozwolić.

Kiedy zostałaś rzeczniczką premiera Mazowieckiego, Tomek nie miał nic przeciwko? Bo tu już nie mogliście działać razem.

Tomasz: Premier zapytał, czy się zgadzam.

Małgorzata: Bo ja powiedziałam, że musimy zadecydować razem.

Tomasz: Kiedy premier zadał pytanie, odparłem, że oczywiście się zgadzam, ale poproszę o papierosa. To był czas, kiedy rzuciłem palenie,
a Mazowiecki miał na biurku paczkę papierosów. I wróciłem do nałogu.

Małgorzata: Bycie rzeczniczką pierwszego niekomunistycznego rządu było ogromnym wyróżnieniem i ciężką pracą. Ta rola pochłaniała mnie bez reszty. Nie istniałam dla córki, dla ojca, dla rodziny. Kiedy po iluś tam miesiącach zorientowałam się, jaką płacę cenę, stwierdziłam, że jest za wysoka. Gdyby pan Tadeusz, czego mu bardzo życzyłam, wygrał wybory prezydenckie, podziękowałabym mu za tę funkcję.

Jak to robicie, że po tylu latach nadal patrzycie na siebie jak zakochani?

Małgorzata: Łączy nas głębokie uczucie przyjaźni, lojalności i czułości. Dzięki temu wchodzenie w starsze lata, które chyba nigdy nie jest łatwe, nie frustruje nas. I nadal jesteśmy dla siebie atrakcyjni.

Tomasz: I łączy nas wielka miłość do córki i wnuków. Kiedy trzyletnia Misia Kasia pędzi do mnie, wołając „Dziadziu!”, roztapiam się z radości.

Małgorzata: Mamy też 18-latka i 15-latka, dwóch wspaniałych chłopaków, którym staram się przekazać system wartości i rodzinną tradycję.

Tomasz: Bardzo dużo mądrości zainwestowałaś w najstarszego wnuka. A z miłością jest tak jak z kwiatem. Trzeba wiedzieć, czego potrzebuje, żeby był cały czas w rozkwicie.

Nie mieliście żadnych kryzysów?

Małgorzata: Jakieś tam były.

Tomasz: Kryzysiki.

Małgorzata: Słabości Tomka rozczulają mnie, nie denerwują. Chociaż jest pedantem i gdy wchodzi do mojego intelektualnego buduaru, gdzie mam stosy papierów, książek i notatek, nie potrafi się opanować: „Mogłabyś tutaj posprzątać”. To ja idę na dół do jego pracowni i wzdycham: „Boże, jaki tu porządek, jaka nuda, mógłbyś trochę pobałaganić”.

Tomasz: Nie szukajmy formuł, ponieważ ludzie, którzy ich potrzebują, boją się samodzielnie myśleć. Ja wiem jedno – mężczyzna zawsze musi dawać poczucie bezpieczeństwa i być dobrym kochankiem.

I dlatego patrzysz na Miłosną z zachwytem, kiedy chodzi po domu?

Tomasz: Przyznaję, że robi to na mnie ciągle wielkie wrażenie.

Co byś dzisiaj napisał na tabliczce z okazji rocznicy ślubu?

Tomasz: Kocham cię jeszcze mocniej.

Reklama

Małgorzata: Ładnie powiedziane: Kocham jeszcze mocniej. Ja też.

Reklama
Reklama
Reklama