Małgorzata Kożuchowska: „Jestem starą „mamą”
„Bycie mamą, w dodatku intensywnie pracującą, to było prawdziwe wyzwanie”
- Katarzyna Przybyszewska-Ortonowska
Na scenie i przed kamerą spędziła 25 lat. Ale to rodzina jest dla Małgorzaty Kożuchowskiej najważniejsza. Gdy urodziła syna, macierzyństwo wysunęło się na plan pierwszy. W rozmowie z Katarzyną Przybyszewską-Ortonowską gwiazda opowiedziała o tym, jak zmienił ją Jaś, czego się obawia, a także, jak co dla niej - mamy, było najtrudniejsze.
Bardzo lubię w Tobie, że każdy aspekt życia ma dla Ciebie przede wszystkim dobre strony…
Bo popatrz, to młode pokolenie patrzy tylko do przodu, oglądanie się w przeszłość jest dla nich stratą czasu. Jak mówisz: „Zelwerowicz, Solski”, słyszysz: „Kto? Co?”. A my czytaliśmy na potęgę, oglądaliśmy na potęgę, chodziliśmy na festiwale filmowe, bo była to jedyna możliwość, żeby zobaczyć coś więcej niż to, co puszczano w telewizji. I na pewno nie mówiło się o czymś takim, jak „robienie kariery”. Chcieliśmy zdobyć uznanie, szacunek, chcieliśmy być interesujący dla reżyserów, chcieliśmy mieć pracę, chcieliśmy tworzyć kulturę tego kraju, budować ją. Nikt nie myślał o okładkach magazynów, bo ich nie było. Nie było tabloidów, portali, nikt nie mówił o prywatnym życiu. Jeżeli komuś coś się udawało, znaczyło to, że to efekt jego ciężkiej pracy, talentu, wysiłku, oczywiście mówiło się też o szczęściu. Dziś można szybko zaistnieć i stać się osobą popularną, powszechnie znaną, pożądaną… Tylko pojawia się pytanie: Po co? Czy to jest ostateczny cel, czy tylko etap na drodze do czegoś innego? Ważniejszego. I na koniec: czy to daje poczucie sensu? Szczęście?
Ty już nie masz takich dylematów?
Ja już jestem w innym momencie życia. I bardzo mi się ono podoba. Od 11 lat jestem mężatką, mój syn ma pięć lat i, jak wspominałyśmy, od 25 lat jestem aktorką. I nie zastanawiam się, jak zabłysnąć, a raczej jak dopilnować proporcji, by pogodzić bycie żoną i matką z zawodem, który wymaga poświęceń. Jeszcze 10 lat temu aktorstwo to było moje status quo, coś najważniejszego i pierwszego przed wszystkim innym. Być albo nie być. Życiowa misja. Droga i cel. Wydawało mi się, że bez grania nie istnieję, i wszystko temu podporządkowałam. Dopiero gdy zostałam mamą, okazało się, że jeszcze nie wiedziałam o sobie wszystkiego.
Macierzyństwo Cię zmieniło?
Dało mi prawdziwe poczucie sensu. W chwilach, gdy nie udaje mi się coś, na co liczyłam, coś nie wypaliło, kolejna rola przeszła mi koło nosa, wiem, że gdybym nie miała dziecka, mogłabym popaść w rozgoryczenie. A teraz patrzę na synka, jak się wspaniale rozwija, rośnie i myślę: Gośka, przecież to on jest twoją przyszłością! Masz komu przekazać to, co w tobie najlepsze, podzielić się z nim doświadczeniem. To jest twój sens! A swoją drogą bardzo jestem ciekawa, jak on to wszystko kiedyś wykorzysta, jaki będzie. I kim będzie.
Byliście z Bartkiem siedem lat po ślubie, kiedy pojawił się Jaś. Jesteś późną mamą.
Ładnie to ujęłaś. Ja mówię, że jestem „starą mamą”.
Jaś był więc wyczekanym dzieckiem…
Ale mimo to jego pojawienie się było dla mnie szokiem. I dopiero teraz, kiedy Jaś skończył już pięć lat, mam w sobie zgodę na to, by opowiedzieć, że pierwsze dwa lata jego życia i bycie mamą, w dodatku intensywnie pracującą, to było prawdziwe wyzwanie. Zupełnie nowe doświadczenie, niezwykle silne, skrajne emocje. Z jednej strony uruchomiły się we mnie nieprawdopodobne pokłady miłości, tkliwości, wrażliwości, wszystkiego tego, co w kobiecie piękne, z drugiej strony czułam się przytłoczona. Z każdym dniem mocniej do mnie docierało, że nie jestem już tak niezależna jak kiedyś. Teraz jest ktoś, o kogo będę się martwiła zawsze, do końca mojego życia.
Wracasz z Jasiem do domu…
Olga, moja fryzjerka, zrobiła mi kiedyś zdjęcie. Przyjechała pofarbować mi włosy. Na zdjęciu taki oto obrazek: Mam nałożoną farbę na odrosty, srebrne papierki, włosy sterczą na wszystkie strony, czyli kosmiczna fryzura. Mam na sobie dres i T-shirt, klęczę na dywanie przy kanapie. Na kanapie siedzi Jaś, którego właśnie karmię, a moje dwa psy, po dwóch stronach, wpatrują się w łyżeczkę jak w latającą parówkę. Wokół totalny bałagan. I to jest ta prawda. To jest matka, kobieta siłaczka, Napoleon i aktorka. Wszystko w jednym. Tak przez długi czas wyglądało moje życie. Kiedy Jaś miał trzy miesiące, wróciłam na plan „Rodzinki”, a ze mną to dręczące poczucie: Małgosia, nie możesz zawalić. Tylko że ja już nie byłam „tamtą Małgosią”.
I to było trudne?
Bardzo. Są kobiety, którym macierzyństwo przychodzi łatwo, organicznie. Ja nie miałam takiego szczęścia. Poza tym już moja ciąża była trudna. Byłam na lekach, spuchnięta, przytyłam. Przez ponad rok nie mogłam do siebie dojść. Zawsze byłam raczej szczupła, a tu nic nie mogłam zrobić. Małgosi matce to nie przeszkadzało. Małgosi aktorce – już tak. Każdy kostium był dla mnie za mały, we wszystkim wyglądałam źle. A tu plan, zdjęcia, konferencje prasowe… Machina jedzie rozpędzona jak pociąg. Musiałam to w sobie przełamać, oswoić, przestać się przejmować.
Każda matka przechodzi taki okres. Gorzej, jak to widzi świat.
Dlatego tłumaczyłam sobie: Jestem karmiącą mamą, nie mogę zostać w domu i zajmować się tylko dzieckiem, więc mam prawo wyglądać, jak wyglądam. I już. Pamiętaj, że od lat, kręcąc choćby „Rodzinkę.pl”, jestem zobligowana kontraktami. Ekipa serialu i tak pauzowała jeden sezon przez moją zagrożoną ciążę. I wszyscy przebierali nogami, czekając na to, kiedy wrócę. Rozumiałam to. Ludzie nie mają pracy, za to mają domy, rodziny i kredyty. Jak się powiedziało „A”, trzeba powiedzieć i „B”. Ekipa czekała, dziecko płakało, a grać musiałam…
Hardcore’owy moment?
Karmienie. Bolało. Pięknie to wszystko wygląda w reklamach czy filmach. Przystawiałam Jasia do piersi i widziałam gwiazdy. Moja agentka Marta pół roku wcześniej też urodziła dziecko. Zadzwoniłam do niej w desperacji powiedzieć, że nie daję rady. Odpowiedziała, że ma to samo, ale za wszelką cenę chce dać dziecku odporność, zbudować przez to karmienie więź. Więc ja też zagryzłam zęby, zacisnęłam pięści i przemogłam się. Marta zmotywowała mnie tym zwierzeniem. Zawzięłam się. Skoro inne kobiety dały radę, to co, ja nie dam? Co tu mówić, kryzysy były, ale wyparłam to. Zapomniałam. Są kobiety, które nie mogą karmić z powodu choroby lub stresu, mają za mało pokarmu. A niektóre po prostu nie chcą. Szanuję ich wybór i wiem, że to też wspaniałe mamy. Ja wybrałam to, co dla nas było najlepsze. Jaś rósł zdrowo i to było najważniejsze, a każdy kolejny krok milowy w jego rozwoju wynagradzał mi mój wysiłek. Pierwszy krok: zaczął się uśmiechać. Potem raczkować, potem powiedział „mama”, potem stanął na nogi… To było moim motorem, łagodziło zmęczenie, dawało poczucie sensu, usprawiedliwienie, że pracując, nie robię mu krzywdy.
(...)
Jaki jest ten Twój Jaś?
Wspaniały.
Podobny do Ciebie?
Pomieszany. Ma ciemne oczy jak Bartek, ale jasne włosy jak ja i robi moje miny, ma poczucie humoru. Zrobiłam mu ostatnio śniadanie. Na marginesie, Bartek jest lepszy ode mnie w robieniu posiłków, ale Jasio potrafi docenić i mnie. Dałam mu wtedy jajecznicę na szynce i pytam, czy dobra. On na mnie spojrzał i bez mrugnięcia okiem powiedział: „Mamo, ona jest niedobra…”. Zamarłam. „…jest bardzo dobra!”. Czy ty to rozumiesz? Skąd on to wie? Gdzie to usłyszał? Kto mu to powiedział? Cieszy mnie też jego wrażliwość. Pamiętam, jak mi niedawno składał życzenia. Powiedział: „Życzę ci, żebyś była zdrowa i żebyś zawsze miała dobre serduszko”.
Już wie, że jesteś aktorką?
Wie, że mama bywa różna, bo przecież widzi mnie w różnych wcieleniach. Ostatnio wpadłam na jego występ w przedszkolu z doczepionymi włosami, których nie zdążyłam już zdjąć po zejściu z planu. Jaś stał już na scenie, gotowy do recytowania wierszyka, spojrzał na mnie bacznie, najpierw zrobił wielkie oczy, potem skonstatował, że to mama, i jak gdyby nigdy nic zajął się swoim występem. Dla niego chyba normalne jest, że mama się nieustannie zmienia (śmiech) i czasami mignie w telewizorze. Krótko po rozpoczęciu nowego roku przedszkolnego zapytał, czy aktorstwo to trudny zawód. Zapytałam, dlaczego mnie o to pyta. A Jaś, że chce wiedzieć, bo się właśnie zastanawia, czy nie zrezygnować z bycia kierowcą Formuły 1 na rzecz aktorstwa… Zaniemówiłam.
Przeraża Cię myśl, że lata tak szybko uciekają, że Jaś za chwilę pójdzie do szkoły, a potem stanie się dorosłym Janem?
To jest nieuniknione. Kolejna rzecz w życiu, którą trzeba oswoić. Czasami patrzę na niego i mówię: „Jasiu, jaki ty jesteś już duży”. Na razie jest jeszcze na etapie wzajemnej czułości. Szczerze mówiąc, trudno jest mi wyobrazić sobie, że kiedyś będzie mi pyskował albo pokaże rogi. Ja nie miałam w dzieciństwie spektakularnych buntów, choć pokorna też nie byłam. Chciałabym mieć z Jasiem partnerską relację, chciałabym, żeby mi ufał.
Kiedy Jaś będzie zdawał maturę, będziesz po sześćdziesiątce.
Dlatego dbam o zdrowie i kondycję – także dla niego. Chcę być zawsze jego partnerem do ważnych rozmów. Zawsze powtarzam, że dla mnie wyznacznikiem młodości jest pewien rodzaj ciekawości świata, ludzi, nowości. I mam wrażenie, że ci, którzy twierdzą, że wszystko już przeżyli, zobaczyli, wszystkiego dotknęli, właśnie zaczynają się starzeć. Tego nie chcę.
Cały wywiad z Małgorzatą Kożuchowską w nowej VIVIE! od 12 grudnia w kioskach!