Reklama

Magdalena Cielecka kończy dziś 46 lat! Rzadko bywa na salonach, jeszcze rzadziej mówi o sobie. „Staram się dawkować swoją obecność w mediach”, tłumaczy. Specjalistka od ról ekstremalnych. Równie przekonująca jako morderczyni, zakonnica i dama z czasów belle époque.

Reklama

Dzieciństwo Magdaleny Cieleckiej

O tym, dlaczego została aktorką, po co rozbiera się na ekranie i co planuje robić… na emeryturze, Magdalena Cielecka opowiedziała w styczniu 2017 roku Krystynie Pytlakowskiej.

Masz dużo tajemnic pozamykanych na klucz. Chciałabym choć część z nich odkryć.

Ale przecież tajemnice mają to do siebie, że wolą pozostać w ukryciu. Zresztą w różnych okresach życia ma się inne tajemnice. To zależy od ludzi, którzy nas otaczają, biegu historii, a nawet świata.

Rozumiem, podczas okupacji byłabyś łączniczką na przykład. Ale niechęć u aktorki do mówienia o sobie to może wada, a nie zaleta?

Ta niechęć może być bardzo zmienna, ponieważ jako bardzo młode osoby ukrywamy co innego albo po prostu nie chcemy o czymś mówić, a potem dojrzewamy i wydaje nam się, że jednak warto o tym opowiedzieć.

Ty dojrzałaś?

Dojrzałam do wielu spraw. Teraz na przykład otwarcie już mówię o swoim pochodzeniu, bagażu, z którym idę od dzieciństwa, o domu, w którym wyrosłam. Doszukując się w sobie różnych zamkniętych drzwi, zdałam sobie sprawę, że to za nimi leży odpowiedź na wiele pytań, jakie sobie zadaję.

Odpowiedź na to, jaka jesteś?

Dlaczego zachowuję się tak, a nie inaczej. Dlaczego z czymś mam problemy, a z czym innym nie. Sięgam do ludzi, którzy mnie ukształtowali, i tych, których spotkałam po drodze. Analizuję, kto mnie przerażał, kto odrzucał, kto i czego mnie uczył. Chcę dotrzeć do swojej natury, zgłębić ją, może dlatego, żeby polepszyć swoje życie. Na tym przecież polega terapia.

A Ty robisz ją sobie sama?

W pewnym sensie tak. Chociaż miałam krótkie epizody terapeutyczne w chwilach bezradności. Nigdy jednak nie poddałam się terapii kompleksowej i takiej od początku do końca. Jestem jednak przekonana, że warto sięgać po pomoc, chociaż swój rodzaj leczenia każdy znajduje sam. Dla mnie tak naprawdę terapią jest moja praca, chociaż sugerowano mi nawet, że przyjmując ekstremalne role, rozsypuję się psychicznie, bo one mnie niszczą. Tylko że w pewnym momencie zrozumiałam, że praca to moja siła, ponieważ dzięki niej wyrzucam, wypalam złe emocje, oczyszczam się. Na scenie mogę bezkarnie wyryczeć się, wykrzyczeć, obdarowując postaci, które gram, swoimi doświadczeniami i przeżyciami, i wychodzę z tego eksperymentu lżejsza o to, co mnie niszczyło. Dla mnie więc praca aktorki jest darem.

Ale nigdy nie zagrałaś córki alkoholika, choć przyznajesz się bez fałszywego wstydu, że jesteś DDA.

Chyba rzeczywiście córki alkoholika nie zagrałam. Ale wiele razy zagrałam alkoholiczkę. Ostatnio matkę narkomana uzależnioną od alkoholu. Ale nie podkładałabym tu żadnego wzoru i na pewno w tych rolach nie było żadnego klucza do mnie, bo moim zdaniem w tym zawodzie nie ma kluczy. Są tylko sploty okoliczności.

Jak, mieszkając w dwuipółtysięcznych Żarach, wpadłaś na to, że chcesz zostać aktorką, a nie na przykład pielęgniarką?

Miałam po prostu szczęście, że trafiłam na panią Elżbietę Jatulewicz, która w naszej szkole zajmowała się szkolnym teatrem. Może to był rodzaj przeznaczenia, że spotykałam osoby, które we mnie to aktorstwo obudziły, inaczej zostałabym nauczycielką albo dziennikarką w Częstochowie. Należałam wtedy do ruchu oazowego, dziś jestem daleko od Kościoła, uważam wręcz, że – poza wyjątkami – stał się szkodliwy. Natomiast w latach 80. Kościół odgrywał rolę kulturalno-oświatową, był wentylem do wolności i swobodnego myślenia. Ktoś mi podetknął Camusa, ktoś inny Gombrowicza, siejąc we mnie ziarno, które zakiełkowało.

I postanowiłaś być tym, kim jesteś dzisiaj?

Po prostu się zakochałam. Można powiedzieć więc, że w tym zawodzie znalazłam się z miłości. To dla ówczesnego chłopaka zaczęłam jeździć na konkursy recytatorskie, poznałam to środowisko i zostałam prawie wypchnięta na egzamin do szkoły teatralnej. Ale gdybym nie zdała za pierwszym razem, pewnie dałabym za wygraną. Równolegle złożyłam papiery na historię sztuki i na polonistykę. Nie było tak, że miałam jasną drogę i po niej sobie kroczyłam. I w liceum, a potem w szkole teatralnej, cały czas poszukiwałam sama siebie na wielu płaszczyznach. Nie wiedziałam, kim będę i chcę być. Dzisiaj wiem, że to między innymi jest syndrom DDA – dorosłego dziecka alkoholika, które nigdy nie wie do końca, czy jest na swoim miejscu. Ta wątpliwość towarzyszy mi przez całe życie, ale pojawia się, zwłaszcza kiedy się dorasta i stoi na rozstaju. Ciągle miałam poczucie, że gdzieś jestem na chwilę i z przypadku, że jeśli nie napiszę dobrze klasówki, to mnie ze szkoły wyrzucą.

Albo nie zdasz matury…

Matura to był koszmar tamtego czasu, zwłaszcza matematyka. Ale zdałam, bo przebiegu funkcji nauczyłam się po prostu na pamięć. Natomiast cały czas poszukiwałam siebie, nawet tej zewnętrznej powłoki. Ciągle zmieniałam style, raz chodziłam w długich hipisowskich spódnicach, a potem nagle przeobrażałam się w sportsmenkę w bluzie od dresu. A potem znów nowe środowisko, aktorzy, profesorowie, artyści i grono studentów.

Reklama

Z okazji urodzin redakcja VIVY! życzy Magdalenie Cieleckiej spełnienia najskrytszych marzeń! Postanowiliśmy przypomnieć ekskluzywną sesję aktorki do dwutygodnika. Zobacz zdjęcia.

Zuza Krajewska/LAF AM
Zuza Krajewska/LAF AM
Reklama
Reklama
Reklama