Scenariusz na miłość. Oto nieznana historia Borysa i Magdy Lankosz!
„Padłem na kolana, wyciągnąłem pierścionek i oświadczyłem się jak należy”
Jest między nimi chemia, porozumiewają się bez słów albo mówią oboje naraz. On jest fantastycznym reżyserem, ona dziennikarką, scenarzystką i producentką. Ona opowiada mu książki, on kręci o nich filmy. Tylko w Vivie! w 2019 roku po raz pierwszy opowiedzieli Beacie Nowickiej o swojej miłości. Pobrali się jedenaście lat temu w walentynki, w Los Angeles - Mieście Aniołów. Ich życie samo „pisze” scenariusz” filmowy, może kiedyś powstanie z tego film? Przypominamy ich niezwykłą historię.
Borys i Magda Lankosz: niezwykła historia miłości
Początek Państwa znajomości jest jak wątek scenariusza filmowego, poznaliście się na Festiwalu Filmowym w Gdyni….
Magda: …który Borys wygrał. Pracowałam wtedy dla „Dziennika” jako redaktorka działu filmowego. Niespodziewanie dostałam propozycję z telewizji, żeby prowadzić dla nich studio festiwalowe. Dzięki temu, jeszcze przed oficjalnym otwarciem festiwalu, mogłam obejrzeć wszystkie konkursowe filmy. Borys twierdzi, że zobaczył mnie wchodzącą na pokaz Rewersu, spóźnioną i przepraszającą wszystkich za to spóźnienie. Ja tego momentu nie pamiętam, a nie sądzę, żebym mogła Borysa zapomnieć (śmiech).
Borys: Ona mi nie wierzy, ale faktycznie tak było. Czytałem w Dzienniku recenzje Magdy, było tam jej zdjęcie, więc kojarzyłem ją. To był pierwszy zamknięty pokaz Rewersu, głównie dla mojej ekipy i 2-3 osób z prasy. Magda się spóźniła, a ja właśnie leciałem do kabiny projekcyjnej, bo za cicho puścili dźwięk. Minęliśmy się w drzwiach. Poznałem ją i pomyślałem: „O, jeszcze ładniejsza niż na zdjęciu”.
Magda: Na festiwalu Borys był oblegany przez ludzi, bo film szalenie się podobał. Nie tak łatwo było się do niego przebić. A jednak coś nas do siebie ciągnęło, wpadaliśmy na siebie codziennie. Któregoś dnia rozstaliśmy się nad ranem, wychodząc z premierowego przyjęcia Rewersu, a trzy godziny później usiedliśmy nagrać wywiad. To była strasznie zła i mało profesjonalna rozmowa. Nigdy wcześniej coś takiego mi się nie zdarzyło. Cały czas się śmialiśmy. Oboje bardziej staraliśmy się sobie przypodobać, niż porządnie zrobić ten materiał. Skończyło się tak, że z festiwalu wyjechaliśmy razem. Miałam 30 lat, Borys 36, pomyśleliśmy, że jakieś podchody, długie flirty nie są nam potrzebne, szkoda czasu. Jeśli w tym wieku trafia się taka miłość...
Zobacz: „Dom to jest tu i teraz”. Borys i Magda Lankosz o tworzeniu rodziny
…to warto skoczyć na główkę?
Magda: I skoczyliśmy razem. Złapaliśmy się za rączkę, i za tę rączkę trzymamy się do dziś. Ślub wzięliśmy po półtora roku. Zabawne, ilu zbiegów okoliczności trzeba by dwoje ludzi się spotkało. Dla mnie to był pierwszy festiwal w Gdyni w życiu, wcześniej zajmowałam się tylko filmami zagranicznymi i jeździłam na festiwale filmowe do Cannes, Wenecji i Berlina. I nagle propozycja z telewizji - może popracujesz z nami w Gdyni? Z kolei film Borysa mógł wcale nie zaistnieć na festiwalu – przewodniczącym jury w tamtym roku był Krzysztof Krauze. Krzysztof opowiadał nam, że poprosił by przysłano mu przed festiwalem wszystkie zgłoszone filmy. Rewers leżał w pudełku „odrzucone z selekcji konkursowej”. Krzysztof obejrzał, zachwycił się, poprosił by film pokazano w konkursie, a jurorzy obsypali go nagrodami, w tym najważniejszym wyróżnieniem festiwalu: Złotymi Lwami. Gdyby nie te wszystkie przypadki minęlibyśmy się na zawsze.
W Ameryce wzięliście ślub. Jak zaczęła się Państwa amerykańska przygoda?
Magda: Borys pojechał do Nowego Jorku na stypendium, pisać scenariusz filmu o Jerzym Grotowskim. Po intensywnym, wspólnym roku, spędziliśmy całe wakacje osobno i to było dla nas nowe doświadczenie. W którymś momencie Borys poprosił, żebym do niego przyjechała. Przyleciałam do Nowego Jorku i zastałam go bardzo nieswojego. Nigdy wcześniej nie bywał tak zdenerwowany. Należę do kobiet, które się szykują w pięć minut, nie wkładam w to zbyt dużo energii, zakładałam buty, sukienkę, poprawiam włosy i jestem gotowa. W ten pierwszy wieczór Borys wciąż pokrzykiwał, tupał i mnie poganiał: „Wychodzimy, natychmiast, w tej chwili wychodzimy…” jak nie Borys, który normalnie jest spokojny, a nawet powiedziałabym nieco flegmatyczny w takich codziennych czynnościach.
Gdzie Panią tak popędzał?
Magda: Na wyjątkową kolację.
Borys: Mój agent w Nowym Jorku pomógł mi wszystko przygotować, jak mu powiedziałem, co zamierzam. A zamierzałem się Magdzie oświadczyć. Przede wszystkim umówił mnie na spotkanie z Anitą Gumuchian, głową klanu kobiet, które od trzech pokoleń projektują biżuterię i ma swój salon w sercu Manhattanu, między Piątą Aleją a Madison.
Anita jest ormiańską Żydówką, na pewno nie jest młoda, ale jakby pozbawiona wieku, zamknięta w kapsule czasu…
Magda: Borys się śmiał, że mieszka w sejfie.
Borys: Windą wyjeżdża się na najwyższe piętro, gdzie czarnoskóry ochroniarz o gabarytach koszykarza NBA prowadzi klientów, którym udało się umówić na audiencję u samej Anity. Na końcu długiego korytarza jest śluza, taka jak w łodzi podwodnej, z odkręcanym kołem. Tam urzęduje Anita. Wzruszyła ją moja opowieść o tym, jak przed wyjazdem zwędziłem Magdzie pierścionek, żeby mieć na miarę. Mój agent zamówił mi stolik w Del Posto, genialnej włoskiej restauracji nad rzeką Hudson. To nie było łatwe, Del Posto było w 2010 roku pierwszą od 40 lat włoską restauracją, która dostała cztery gwiazdki od New York Timesa. Trzeba było mieć „wejścia” by dostać tam dobry stolik. Wszystko miałem ogarnięte z szefem sali, kelnerzy wiedzieli, że będę się oświadczał. Kiedy dotarliśmy tam w końcu z Magdą, patrzę, a wita nas inny manager.
Konsternacja?
Borys: Na szczęście kelnerki mnie rozpoznały, pokazywały, że trzymają kciuki, ale manager nic nie kuma. Prowadzi nas do stolika i mówi: „Oooo, państwo macie tu zarezerwowany stolik, który nazywamy Romeo i Julia. Tu się ludzie bardzo często oświadczają”. Jezu – myślę – tyle zachodu, tyle przygotowań, a on na samym początku pali sytuację. Więc przez kolejne pół godziny robiłem wszystko, żeby wyprowadzić Magdę z wrażenia, że tu się za chwilę coś wydarzy.
Magda: Faktycznie mu się udało. Nawet zrobiło mi się przykro, że sama sobie ubzdurałam, że to będzie wyjątkowy wieczór.
Borys: Później, kiedy już straciła czujność, padłem się na kolana, wyciągnąłem pierścionek i oświadczyłem się jak należy (śmiech).
Po mistrzowsku Pan to wyreżyserował.
Borys: W takiej sytuacji, siebie najtrudniej wyreżyserować. Emocje biorą górę, człowiek traci kontrolę.
Magda: Po oświadczynach Borys przejął pianino w restauracji i zagrał dla mnie. Kiedy grał dwie kelnerki ocierały ukradkiem łzy. On jest bardzo romantyczny, potrafi robić wrażenie. A po kilku miesiącach, ja, ta rozważna twardo stąpająca po ziemi w naszym związku, przypomniałam narzeczonemu, że skoro już się oświadczył, to należy się ze mną ożenić. Wtedy mieszkaliśmy już w Los Angeles. Pobraliśmy się 14 lutego, bo tylko taki termin był wolny w polskim konsulacie (śmiech). W tym roku dziewiąta rocznica.
Borys: Czas szybko leci, po Antku najbardziej to widać. Kiedy braliśmy ślub miał sześć lat, a teraz jest wyższy ode mnie, ma 180 cm wzrostu.
Ameryka zmieniła Wasze życie?
Borys: Tak, na różnych płaszczyznach. Może zawodowo nie do końca wszystko wyszło tak, jak miało wyjść, ale zapewniła nam dwa lata wspaniałego życia. Czułem wtedy bardzo silną potrzebę oderwania się i skoncentrowania na życiu prywatnym, które wcześniej było dość zaniedbane i odłączone. Mój debiut przyszedł późno, więc pochłonął mnie całkowicie. To było eksploatujące doświadczenie, nic innego się dla mnie wtedy nie liczyło. Dlatego kiedy patrzę na te dwa lata w Ameryce z perspektywy czasu, wydaje mi się, że one były ważniejszym osobistym doświadczeniem, niż zawodowym. Musiałem się zresetować, zrobić coś zupełnie innego, ale potrzebowałem czasu, żeby to zrozumieć. Po latach ustawiło mi się to w jakimś logicznym szeregu.
Rewers jest fenomenalnym filmem, więc ja jako widz mogę się tylko zachwycać i powiedzieć Panu, że warto było… A wracając do Ameryki, może ona była dla Państwa takim drugim skokiem na głęboką wodę.
Borys: Myślę, że oboje z Magdą dość podobnie to widzimy. Wyjechanie 10 tysięcy kilometrów od domu, z człowiekiem, którego zna się chwilę, to – pomimo ogromnej bliskości, którą czuliśmy – był totalny sprawdzian. Wie pani, pamiętam takie momenty, jak wychodziliśmy na plażę, patrzyłem ocean i wiedziałem, że tam już nie ma nic. Byliśmy odcięci, mieliśmy kilku znajomych, w tym mojego najlepszego przyjaciela Abla Korzeniowskiego, i siebie.
Magda: Ja nikogo nie znałam. Pytałam Antka co on pamięta, syn miał wtedy 6 lat i musiał tam pójść do szkoły. Powiedział mi, że miał poczucie lądowania na księżycu. Mimo wielu rozmów zapowiadających przeprowadzkę nie zrozumiał gdzie jest, wszyscy mówili po angielsku, słyszał tajemniczy szum dookoła, wydawało mu się, że opuściliśmy nie tylko kraj, ale planetę. Mamy bardzo śmieszne filmy z tamtego okresu, jak on próbuje złapać kontakt z podłożem, zrozumieć o co chodzi. Poza tym pamięta, że byliśmy ciągle razem, co mu się ogromnie podobało. Ameryka była wyjątkowym sprawdzian dla tego związku. I skoro sobie poradziliśmy, to znaczy, że jest dobrze, że to był właściwy wybór.