Lara Gessler: „Każdy musi sobie sam poradzić ze swoim ciężarem”
„Mój problem to nie bycie córką Magdy Gessler...”
- Krystyna Pytlakowska
Jest dziedziczą słynnego nazwiska, restauratorką, autorką książek kucharskich... Czy odczuwa na sobie pewien ciężar i presję? W najnowszym wywiadzie dla magazynu Viva! Lara Gessler opowiedziała o swoich odczuciach, karierze i zdradziła Krystynie Pytlakowskiej rodzinne tajemnice! A także... po raz pierwszy opowiedziała szczerze o sobie!
- Nazwisko Cię obciąża? Myślałaś o tym, aby je zmienić?
Lara Gessler: Na jakie?! Nie!
– Wiśniewska? Kowalska?
Nie chciałabym się nazywać ani Wiśniewska, ani Kowalska. Każdy musi sobie sam poradzić ze swoim ciężarem. Zmiana nazwiska nie zmienia problemu. Róża pod inną nazwą pachniałaby tak samo. Mój problem to nie bycie córką Magdy Gessler, tylko bycie córką właścicieli. Wszystkie rodziny „obciążone” jakąś tradycją związaną z ich zawodem wyciskają piętno na dzieciach. I ja nie jestem tutaj wyjątkiem.
– A jednak nie chcesz udzielać wywiadów z mamą, choć kiedyś robiłaś to chętniej.
Nie chciałam i nie chcę. Dlatego, że nie mam nic nowego do powiedzenia. Właściwie wszystko zostało już powiedziane (śmiech).
– Odcinanie pępowiny bywa bolesne?
Dlatego pępowiny nie ma sensu odcinać, bo nie na tym to polega. Wszelkie demony, jakie nosimy w sobie, są nasze własne, a nie związane z kontekstem rodzinnym. Moim zdaniem chodzi o to, żeby dziedzictwa nie traktować jako wyroku, tylko jako przywilej, jakie by ono nie było.
– Trudno Ci było zacząć żyć na własny rachunek?
Nie. Zrobiłam to bardzo szybko. Kiedy miałam niecałe 18 lat, zamieszkałam sama. Potem wyjechałam do Londynu, podróżowałam po Polsce i dużo przebywałam w Warszawie. Musiałam uświadomić sobie, jakie są moje kamienie milowe, chociaż w porównaniu z innymi mają rozmiar mini.
– A co chciałaś sobie udowodnić?
Że umiem, że sama stanowię wartość, bez nazwiska. Nie chodzi o to, żeby się go pozbyć, tylko żeby nabrać poczucia własnej wartości, które nie ma nic wspólnego z tym, jak się nazywasz. Nazwisko może, ale nie musi być obciążeniem.
– Magda, Twoja mama, zawsze była z Ciebie dumna, o ile pamiętam. I z Twoich dokonań kulinarnych.
Bo ona jest ze mnie dumna, mówi o tym często publicznie, chociaż tego nie oczekuję, a to jest bardzo miłe Zawsze byłam dzieckiem, które się samo sobą zajmuje, i dla mojej mamy mogło być to fascynujące – obserwować, jak się rozwijam. Ja natomiast cieszyłam się, że mam wolność, mama nie wywiera na mnie presji i obserwuje to wszystko z boku.
– Musiałaś się jednak sama sobą zajmować, jak wspomniałaś. A czasem potrzebujemy, żeby to bliscy się nami zaopiekowali, udzielili rady, wskazali dobrą czy złą drogę.
Tak, ale ja się o to nie upominałam. Bo życie trzeba komponować po swojemu.
– I od czego zaczęłaś tę kompozycję?
Nie podchodziłam do tego strategicznie. Robiłam tylko to, co w danym momencie było dla mnie najlepsze. Po pierwsze, poszłam na studia, które sobie wybrałam. Skończyłam socjologię, potem studia podyplomowe. Myślałam, że zostanę na uczelni, bo bardzo lubiłam pracę naukową. Nadal uważam, że moja praca naukowa trwa, bo gotowanie i pisanie na ten temat książek można spokojnie potraktować jako studium. I dlatego chyba bardzo to lubię. Może nie dokonuję eksperymentów społecznych, ale kulinarne, do których i tak trzeba zebrać mnóstwo informacji i dużo przeczytać. No i dużo gotować, choć nie mam na to czasu.
– Masz cukiernię.
Mam, ale nie piekę w niej.
– To nie masz swoich pokazowych wyrobów, ciast?
Mam wiele, ale nie o to chodzi. Teraz prowadzę warsztaty. Dobrze jest ludzi uczyć i pozwolić im się wykazać, a ja mam potrzebę dawania jak najwięcej światu.
– A kiedy piszesz rozprawy socjologiczne?
Nie piszę. Piszę książki kucharskie, a to co innego. Nie zostałam na uczelni, bo znalazłam odzwierciedlenie pracy naukowej w kuchni.
– Pisanie książki to żmudna praca, która wyłącza nas z życia na wiele dni…
Dla mnie pisanie książki kojarzy się bardzo z pracą naukową i jeśli mam jakieś małe żale, że nie zostałam na uczelni, to pisząc i pracując nad książką, wykonuję podobną pracę. Bardzo lubię dzielić się wiedzą, nigdy nie byłam pod tym względem zaborcza. Zresztą w ogóle nie jestem zaborcza czy zachłanna. Dlatego robię to w każdy możliwy sposób, nie tylko na warsztatach czy w restauracji, ale również pisząc książki. Długo się nad tym zastanawiam, żeby nie powielać nic, co już jest na rynku – z szacunku do półek sklepowych i czytelników.