Lanberry, jamnik, Tracę
Fot. Adam Romanowski/Materiały prasowe/Universal Music Polska
TYLKO NA VIVA.PL

Lanberry: „Chodzę na terapię. Mam trenera. Odczarujmy ten mit w Polsce!”

Wokalistka o nowym singlu „Tracę”, dojrzewaniu i drodze na szczyt

Konrad Szczęsny 25 kwietnia 2020 15:44
Lanberry, jamnik, Tracę
Fot. Adam Romanowski/Materiały prasowe/Universal Music Polska

Stoi za sukcesem Roksany Węgiel i Viki Gabor na Eurowizji Junior. Jej kolejne piosenki pobijają listy przebojów. Ostatnio wydała singiel „Tracę”, która został świetnie przyjęty przez krytykę, fanów i słuchaczy. Małgorzata Uściłowska, czyli Lanberry, w bardzo osobistej rozmowie z Konradem Szczęsnym opowiedziała o dojrzewaniu, przezwyciężaniu życiowych trudności i rodzinie, która jest dla niej wielkim wsparciem. 

Konrad Szczęsny: Jak się pisze hit?

Lanberry: To pytanie, które dostaję co jakiś czas, szczególnie w kontekście eurowizyjnym. Nie ma absolutnie recepty na hit, jest tylko ciężka praca twórców, którzy się spotykają. Istnieje przeświadczenie, że gdy ma miejsce taka twórcza sytuacja, siedzimy w pokoju, wymieniamy się doświadczeniami, wiedzą na temat piosenki... i swoją energią. Wierzę, że taki swobodny przepływ myśli, gdy nikt nikogo nie ogranicza, sprawia, że wszystko jest tak, jak powinno być. Nawet jeśli masz tylko trzy godziny, to i tak masz przekonanie, że coś wartościowego powstanie. I tak mam z moją ukochaną ekipą, czyli Patrykiem Kumórem i Dominkiem Buczkowskim-Wojtaszkiem, bo tworzymy trio songwritersko-producenckie. Na tym to polega, że my się naprawdę bardzo dobrze rozumiemy, także muzycznie, dzięki swojej wrażliwości.

A gdy spotykacie się i wiecie, że macie napisać piosenkę dla Viki Gabor, to zaczynacie dyskutować o tym, jak ma brzmieć w każdej warstwie? Jak wygląda ten mechanizm tworzenia w Waszym przypadku?

Przeróżnie! Ale zawsze się śmieję, że Patryk Kumór jest od portretu psychologicznego, robi największy research. Wszystkie piosenki, które piszemy dla kogoś, robimy w ten sposób, że najpierw musimy prześwietlić tę osobę, żeby stała się tożsama z treścią i z utworem, który dla niej przygotowujemy. Więc Patryk zawsze wiedzie w tym prym, rozgryza każdy szczegół. Muzycznie po prostu wymieniamy się przemyśleniami na zasadzie burzy mózgów.

Tak też było w przypadku „Superhero”?

Tak. Chcieliśmy zawrzeć w piosence tę wolność i palące społeczne tematy, które teraz mamy na tapecie, takie jak zmiany klimatyczne, zaangażowanie w to dzieciaków, które mówią nam, dorosłym: „halo, my będziemy tutaj dłużej niż Wy i zastanówcie się nad tym, co robicie” i jak to wszystko względnie naprawić. Jednak zawsze powtarzam w wywiadach, że pisanie dla innych jest dla mnie drugoplanowe, bo priorytetem jest pisanie piosenek dla siebie.

Ostatnio wydałaś świetnie przyjęty singiel „Tracę”. Czym jest dla Ciebie? Formą spowiedzi, przyznania się do słabości, artystycznego i osobistego katharsis?

Moje piosenki zawsze są zarówno jakąś formą spowiedzi, jak i mojego wyrazu artystycznego i tego, co w danym czasie chcę manifestować w słowach i dźwiękach. Temat jest dość trudny. Opowiadam o tym, że notorycznie wpuszczamy do swojego życia osoby, które sieją zamęt, wprowadzają niepokój i stres. Osoby, których obecność jest dla nas ewidentnie toksyczna. Próbujemy się od nich odciąć, a one i tak wracają, niczym bumerang.

Co zatem zrobić, by się od nich uwolnić?

Potrzeba nam konsekwencji i wytrwałości, żeby wyjść z tego schematu, ale dobra wiadomość jest taka, że mimo małych potknięć, jest to możliwe. Dlatego piosenka „Tracę” ma pozytywne przesłanie. W refrenie śpiewam o sile, o tym, że triumfuję nad lękiem, który jest główną przyczyną tego, że w ogóle wpuszczamy do naszego życia takie osoby i pozwalamy im i sobie na przekraczanie naszych granic. Niech te bolesne doświadczenia będą dla nas zawsze impulsem do zmiany, wyciągania wniosków i tego, by stać po swojej stronie.

Jak „Tracę” wpisuje się w zmiany w Twoim życiu, które zachodzą od jakiegoś czasu i o których mówisz głośno? Jest jednym z elementów a może to ich kwintesencja?

„Tracę” to naturalny wyraz tej zmiany. Na mojej drodze zarówno życiowej, jak i artystycznej, zaczęło mnie coś poważnie „uwierać”. Myślę, że to ewidentny proces dojrzewania, transformacji i ogólnie przyglądania się światu. To naturalna kolej rzeczy, akceptuję to i jestem wdzięczna. Chcę używać trochę innych środków wyrazu w mojej muzyce niż do tej pory.

Jakich?

W warstwie muzycznej będzie na pewno bardziej organicznie, więcej żywych instrumentów a w tekstach zmienię trochę optykę i rozwinę tematy, które mnie obecnie palą. Pokazuję stopniowo nową odsłonę Lanberry i to, co na ten moment mnie definiuje. Otwieram się na siebie.

To także kwestie, która poruszałaś w swoim poprzednim singlu „Zew”.

W nim chciałam zademonstrować swoją kobiecość, drapieżność i dzikość. W „Tracę” pokazuję natomiast, że w naszej delikatności i kruchości też jest moc i siła. Mało tego – można mieć w sobie zarówno tę dzikość, jak i delikatność. Pielęgnujmy to w sobie. Dajmy też sobie prawo do tego żeby się zmieniać. Dajmy sobie szansę na wyjście z utartych schematów, które blokują nasz rozwój.

Od początku wiedziałaś, w jaką stronę ma iść wyraz artystyczny tej piosenki i teledysku? 

W klipie do „Tracę” odarłam się ze wszystkich dodatków, rekwizytów, kolorowych i krzykliwych stylizacji. Postawiliśmy na prostotę i minimalizm. Chciałam, żeby słuchacz/widz skupił się tylko na emocjach. Na tym poruszającym ładunku, bez żadnych rozpraszaczy. Można powiedzieć, że obnażyłam się emocjonalnie. Pokazałam się w sumie pierwszy raz w wydaniu saute. Jestem na maksa wdzięczna, że mogłam pracować ze wspaniałą ekipą, której przewodził świetny reżyser Adam Romanowski. Człowiek, który ma niezwykłą wrażliwość i wyczucie. Praca z tak utalentowanymi ludźmi jest inspirująca. Zachęcam gorąco do obejrzenia klipu.

Muzycznie ten singiel przypomina trochę dokonania Coldplaya i Sunrise Avenue. Chciałaś pójść w tę mocniejszą, bardziej rockową stronę?

Zawsze bawi mnie taka ogólna tendencja, że od razu chcemy klasyfikować, wsadzać do szuflad i szukać punktu odniesienia. Przede wszystkim porównywać do innych artystów. Szanuję Coldplay, ale nie słucham ich na co dzień. W moim życiu od dzieciństwa panuje muzyczny eklektyzm. A pochłaniam muzykę tonami.

Jaką konkretnie? 

Rodzice pokazali mi muzykę lat 60-tych, 70-tych, starsza siostra kolejne dekady oraz świat MTV, a potem sama dość wcześnie odkrywałam różne zakątki muzyczne. Byłam tym dziwnym dzieckiem, które z jednej strony słuchało Britney, Spice Girls, Backstreet Boys a z drugiej strony Alanis Morissette, Madonny czy Aerosmith. Tych kontrastów było sporo. Ale do tego wrócimy za chwilę. Natomiast mam głębokie przekonanie, że w dzisiejszych czasach odchodzi się od klasyfikowania muzyki na gatunki. Całe szczęście!

Czyli się w tym doskonale odnajdujesz.

Nadal chcę robić pop o różnych obliczach, odcieniach, ale jednocześnie rozwijać się w tym, zwłaszcza swój warsztat pisania tekstów. Na swojej drodze spotykam obecnie dużo ludzi, producentów, kompozytorów, którzy stawiają mi poprzeczkę coraz wyżej, motywują mnie i jestem za to wdzięczna. Przyświeca mi na pewno jeden cel, może banalny, chcę dawać ludziom prawdziwe emocje. Zero fałszu i kalkulacji.

Lanberry, jamnik, Tracę
Fot. Adam Romanowski/Materiały prasowe/Universal Music Polska

Lanberry na planie teledysku do piosenki „Tracę”

Jak wyglądały prace w studio nagraniowym z Dominikiem i Patrykiem? Stworzyliście już razem mnóstwo utworów – czy po takim czasie nadal zachowujecie świeżość umysłu, gdy komponujecie nowe piosenki?  

Zachowujemy świeżość, bo czasami robimy sobie przerwę. Myślę, że to dobrze nam robi. Na pewno przelot mamy niesamowity. Od pierwszych dźwięków, od pierwszego dnia, kiedy zaczęliśmy razem pracować, wytworzyła się między nami muzyczna chemia. Rozumiemy siebie i swoją wrażliwość – czerpiemy z tego i przy okazji mamy przyjemność, że razem działamy.

Te dwa nowe single – „Zew” i „Tracę” - są dla Ciebie taką muzyczną rewolucją.

Zdecydowanie! To preludium do nowego muzycznego rozdziału, ale nie tylko muzycznego.

A jakiego jeszcze?

Bardzo osobistego. Następują znamienne i głębokie zmiany w moim życiu, pewne sprawy mnie totalnie uwierały, nie działały, coś mnie paliło, coś buzowało i postanowiłam postawić na rozwój. Z drugiej strony docierały do mnie bardzo niepokojące sygnały od dziewczyn i od kobiet, które znam...

Jakie?

Że tkwią w takich relacjach, w których coś nie gra. Tracą siebie, przekraczają swoje granice, dają się złapać, osaczyć swoim partnerom. Przestałam je z czasem w ogóle poznawać!

Poważnie?

Tak, ale też oczywiście nie uciekam przed tym, że to dotyka mojego osobistego doświadczenia... Wszystko skumulowało się w jednym czasie. Dlatego stwierdziłam, że jest to większy problem i dostrzegam go coraz częściej, więc uznałam, że trzeba o tym opowiedzieć, jak ja widzę relacje pomiędzy dwójką osób.

To utwory przeciwko mężczyznom?

Absolutnie nie! Nie chcę demonizować mężczyzn, bo są wspaniali, natomiast chcę się skupić na tym, jak widzę budowanie relacji.

A jak je widzisz?

Jeśli nie zaczniemy od siebie, od uporządkowania pewnych rzeczy, także tych z przeszłości i jeśli będziemy wchodzili w relacje z pozycji braku, wychodząc z założenia, że druga osoba mnie dopełni i dzięki niej mój świat stanie się jedną całością – wydaje mi się, że to będzie skazane z góry na porażkę.

A co w Twoim odczuciu zapewnia sukces relacjom?

Pilnowanie i wyznaczanie swoich granic, poczucie własnej wartości: wiem, co mi się podoba, czego nie lubię, czego pragnę. Ale przede wszystkim, i to jest istota relacji, nie podkładamy się, nie poświęcamy się jak męczennicy w imię miłości, bo to może się skończyć naprawdę tragicznie.

To znaczy?

Na przykład jedna z osób zostanie przez drugą zawłaszczona, wchłonięta, szczególnie jeśli trafi na taką, która będzie lubiła/chciała to wykorzystywać. Wtedy może to doprowadzić do całkowitego zniszczenia tej drugiej osoby.

Niektóre rzeczy, o których mówisz, brzmią jak rady coacha. To coś Ci bliskiego czy się od tego odżegnujesz?

Absolutnie nie, sama mam trenera.

Co Cię skłoniło, by skorzystać z jego usług?

Przede wszystkim odczarujmy w Polsce pieprzony mit posiadania trenera albo chodzenia na psychoterapię. Bo po prostu w ten sposób dbamy o siebie, o lepszą jakość naszego życia. Mamy narzędzia, istnieje wiele darmowych konsultacji i poradni, do tego Internet, który jest potężną skarbnicą wiedzy na ten temat... Wybierajmy z tego to, co czujemy, że z nami współgra, coś nam daje i nas wzbogaca! I nie bójmy się chodzenia na psychoterapię...

Sama na nią chodzisz?

Chodzę. Terapia i posiadanie trenera/terapeuty to po prostu dbanie o siebie, o lepszą jakość życia.

I przełamywanie społecznego tabu, że to wciąż coś, co budzi niezdrową ekscytację. 

Tym bardziej, że w moim przypadku chodzi o zbudowanie zdrowej relacji samej ze sobą, zanim wejdę w relację z drugim człowiekiem.

Tym jest dla Ciebie „Tracę”? Budowaniem siebie od nowa?

Przede wszystkim powrotem do źródła, do tej mocy i siły, o której być może zapomniałam. Musiałam się zredefiniować jako artystka i osoba i wprowadzić nowy rozdział oraz nową jakość do tego wszystkiego.

Dlaczego?

Ponieważ wychodzę z założenia, że życie to droga i proces. Oczywiście to, co robiłam do tej pory, to integralna część mnie, natomiast obecnie przechodzę pewnego rodzaju transformację. Jest mi to na tym etapie bardzo potrzebne.

Jak ten proces przebiega?

Jest bardzo bolesny, ale też piękny. Czuję, że ma realne przełożenie na to, co się dzieje, jest tego wyrazem.

Lanberry, jamnik, Tracę
Fot. Adam Romanowski/Materiały prasowe/Universal Music Polska

Ostatni singiel Lanberry, „Tracę”, ma już ponad pół miliona wyświetleń w serwisie Youtube

Rozumiem, że nagrywasz nową płytę i „Tracę” oraz „Zew” są jej przedsmakiem. Będzie ona dla Ciebie bardziej rozliczeniem czy nowym początkiem?

Jak najbardziej nowym początkiem. Myślę, że dość dużo napisałam w swoim życiu piosenek na przykład o tęsknocie za drugą osobą, bycia raczej wybrakowaną, lekko niedowartościowaną... Wydaje mi się, że to już koniec z tą tematyką.

A teraz stawiasz na...?

Po pierwsze skupiam się na sobie. Po drugie być może pójdę bardziej w stronę tematów społecznych, które też są bardzo palące – taki jest mój plan. Będzie na pewno dużo niespodzianek. „Zew” i „Tracę” to tylko takie preludium do tego wszystkiego, co ma się wydarzyć... Teraz mam bardzo intensywny okres twórczy.

Gdy tworzysz, piszesz najpierw po angielsku i dopiero później po polsku? Są takie piosenki, w których tej drugiej wersji nie ma, bo pierwsza brzmi zdecydowanie lepiej?

Miałam różnego rodzaju sytuacje, ale rzeczywiście najpierw piszę po angielsku, chociaż ostatnio staram się pisać od razu po polsku. Pomaga mi w tym właśnie m.in. Patryk Kumór, który jest mistrzem, jeśli chodzi o pisanie w naszym ojczystym języku. Natomiast jeśli piszę po angielsku, to patrzę na tekst i mam od razu jakąś historię, wizję w głowie, co ma też przełożenie na produkcję, cały muzyczny vibe i to, jak układam sobie linię melodyczną. W ogóle moim konikiem jest układanie linii melodycznej i tekstu jednocześnie, i potem rzeczywiście próbuję te historie oddać w naszym języku, co nie zawsze jest łatwym procesem, bo nasz ojczysty język jest... trudny. To zawsze wyzwanie.

Jak się objawia?

Sam proces pisania polskich tekstów trwa znacznie dłużej niż pisanie po angielsku.

Ile Wam zajmuje, jeśli się zbierzecie, skomponowanie muzyki i napisanie tekstu? To bardziej dni czy tygodnie?

Bardzo różnie. Czasami stworzymy piosenkę kompletną, całą, w trzy godziny.

Tak, że wymaga tylko dopracowania produkcyjnego?

Zgadza się.

Gdy słyszysz swoje piosenki w radiach... Te autorskie albo napisane dla innych: co najczęściej myślisz? Zachwycasz się czy myślisz, że coś mogłaś zrobić lepiej?

Wystrzegam się chorego perfekcjonizmu, nie analizuję tego potem. Przede wszystkim jestem wdzięczna, bo wdzięczność jest podstawą wszystkiego. Dzięki niej masz świadomość tego, co przeszedłeś, że wiele osób wątpiło w to, co robisz, ale udało Ci się. A najważniejsze, jak już Ci wspominałam, jest to, żeby komponować, pisać te piosenki dla siebie. I to, że słyszę swoje utwory w radio, jest mega motywujące do dalszej pracy, żeby tworzyć, odkrywać i zmieniać się.

Masz w tej materii jakiś wzorzec?

Madonna, której jestem psychofanką (śmiech). Jest mistrzynią, jeśli chodzi o redefiniowanie się. Te jej wszystkie wcielenia... coś niesamowitego.

A łatwiej tworzy Ci się dla dorosłych czy dla dzieci/młodzieży?

Patryk jest ekspertem, jeśli chodzi o tworzenie dla dzieciaków, ja dopiero wchodzę w ten świat.

Ale weszłaś z przytupem! Dwie wygrane w Eurowizji Junior.

Tak, to były bardzo ciekawe doświadczenia. Ale jednak łatwiej się tworzy dla dorosłych.

Dlaczego?

W przypadku treści dla dzieci trzeba zrobić szeroki research, bardziej uważać na treść, żeby była odpowiednia dla nich, żeby nie było tam czegoś, na co może jeszcze są odrobinę za młode – tak mi się wydaje. Ten aspekt jest decydujący. Wszystko inne jest takie samo.

Pamiętasz, co czułaś, gdy dowiedziałaś się, że Roksana i Viki wygrały?

Oczywiście! To było niezwykle wzruszające... W przypadku wygranej Roksany zadzwonił do mnie od razu Patryk i uroniliśmy parę łez wzruszenia. Historyczne zwycięstwo, coś niezwykłego!

A Viki?

Od początku trzymaliśmy za nią bardzo mocno kciuki, w końcu Polska występowała w roli gospodarza Eurowizji Junior. I udało się! Byliśmy tam wszyscy na miejscu i nie posiadaliśmy się z radości, gdy „Superhero” wygrało.

Patrząc na Twój dorobek nietrudno zwrócić uwagę, że przeszłaś długą drogę do miejsca, w którym jesteś. „The voice”, „X Factor”, brałaś także udział w festiwalu w Opolu, w preselekcjach do Eurowizji 2017... Jak patrzysz na te doświadczenia z perspektywy czasu?

Myślę sobie, że była to długa, kręta, wymagająca ogromnej determinacji droga. Było też wiele osób, które mówiły: „serio? Chce Ci się śpiewać? Naprawdę?”. To byli ludzie, którzy mieli tzw. „poważne zawody”. A ja byłam w swoich postanowieniach nieugięta...

Nawet pomimo porażek.

Tak. Wiedziałam, że to jest moje miejsce i konsekwentnie realizowałam marzenia. Przez długi czas na przykład pisałam piosenki, które w ogóle nie ujrzały światła dziennego.

Naprawdę?

Tak. Kolejne dema dla wytwórni. Aż w końcu po „X factorze” nastąpił przełom: odezwał się do mnie mój pierwszy producent i w konsekwencji poznałam mojego menedżera a potem podpisałam kontrakt z Universal Music Polska.

Co z perspektywy czasu było kluczem do sukcesu?

Splot szczęśliwych wydarzeń, determinacja i mówienie wszystkim, którzy już przestali wierzyć, że nie ma takiej opcji, że ja zrezygnuję. Ale też gdy wkroczyłam już na tę oficjalną drogę solową też nie było lekko.

Na przykład?

Powiedziałeś o eliminacjach do Eurowizji... Wtedy dopadł mnie ogromny stres, bo byłam chora tego dnia, kiedy one się odbywały. Więc dostałam, za przeproszeniem, zastrzyk w dupę i byłam w potwornym stanie. Natomiast Opole, o którym wspomniałeś: kiedy weszłam na scenę, nie miałam nic w uszach, odsłuch kompletnie nawalił.

Co robisz w takich sytuacjach?

Ratuję się. Wywalam słuchawki z uszu i liczę, że panowie mi włączą fronty, czyli odsłuchy w podłodze. To się wydarzyło dopiero pod koniec piosenki, natomiast po drodze musiałam polegać na tym, co wracało mi w amfiteatru, co było przerąbaną sprawą, bo jeszcze doszedł dodatkowy stres, że to się w ogóle dzieje... Reasumując, te wszystkie doświadczenia zahartowały mnie i doprowadziły do tego, co się dzieje teraz.

A co się dzieje teraz?

Jestem ciekawa i gotowa na to, co przyniesie przyszłość. Natomiast apeluję i polecam każdemu tę postawę: nie słuchajcie tych głupich podszeptów, że nie, że Wam się nie uda, bo jesteście zbyt tacy czy owacy, po prostu róbcie swoje i oczywiście fajnie mieć wokół siebie taki komitet wspierający, ale nie zawsze jest nam to dane a nawet ten komitet może się wykruszyć i powiedzieć: „dobra, spróbowałaś 10 000 razy, chyba czas sobie dać spokój?”. Nie! Jeśli czujesz ten wewnętrzny głos, że to jest warte tego wszystkiego, że możecie temu podołać, że macie tę zdolność – idźcie w to.

Ale na pewno nie zawsze masz takie podejście. Jak odreagowujesz, gdy masz na przykład gorszy dzień?

To będzie bardzo śmieszne, co powiem, ale... humor poprawia mi oglądanie wywiadów z polskimi politykami (śmiech). Nie wiem jak, ale po prostu to na mnie działa pozytywnie.

Nie ma na świecie dla Ciebie nic bardziej zabawnego?

Nawet nie o to chodzi. Najzwyczajniej w świecie w jakiś sposób mnie to uspokaja i odpręża. A śmiech swoją drogą! To, co czasami wygadują... trudno nawet to określić.

Jak postrzegasz show-biznes sam w sobie? To dla Ciebie bagienko, gdzie trzeba uważać zawsze na krok, który się stawia czy jesteś z tym totalnie oswojona, bo poznałaś wszystko od podszewki?

Są różne odcienie show-biznesu. Moja świadomość jest taka, że jestem jego częścią, ale mam swoje zdanie na temat różnych mechanizmów, które nim rządzą i nie muszę się na nie wszystkie zgadzać. Ale absolutnie nie obrażam się na ten świat, bo my go tworzymy, jesteśmy odcieniami, które w nim są.

A co Cię w nim irytuje?

Podziały na scenie muzycznej. Patrzę na show-biznes mocno pod tym kątem.

Co masz na myśli?

Jedni artyści są postrzegani bardziej jako Ci, których należy słuchać, bo są wysublimowani i alternatywni, a „to gówno z radia to niekoniecznie”. To samo widać w dobieraniu artystów na festiwale, na przykład Open’er.

Jak to się objawia?

Z zagranicy zaprasza się artystów bardzo popularnych, popowych do bólu, a po polskiej, Bóg wie dlaczego, jedynie tych uznawanych za niszowych... Dodam, że naprawdę szanuję artystów ze sceny popowo-alternatywnej, bo to jest bardzo dobra jakościowo robota, ale fajnie by było, gdyby został zachowany balans. Na przykład: dobra, zapraszamy artystów mega alternatywnych, ale dajmy też szansę pokazać tym popowym, co robię w koncertowej odsłonie.

Jak to wygląda u Ciebie?

Jeśli chodzi o aranżacje koncertowe moich piosenek, szczególnie te plenerowe, bo one są moim żywiołem, mam opracowane całe show. Uwielbiam ten moment, gdy zajeżdżamy do jakiejś malutkiej miejscowości, a tam ogromna scena i wszystko się zgadza, po prostu możemy dać świetny występ. Przygotowujemy się do nich zawsze bardzo starannie.

Inspirujesz się kimś, przygotowując te koncertowe aranżacje?

Tak! Jestem zakochana w skandynawskich artystach.

W których?

Nie będzie zaskoczeniem, jak powiem, że Tove Lo jest moją ukochaną wokalistką, która jest absolutnie bezkompromisowa i inspirująca. Co prawda jest także mroczna, nie zawsze do mnie przemawia, ale podziwiam ją. Miałam przyjemność być jej supportem w warszawskiej Stodole dwa lata temu, co było dla mnie ogromnym przeżyciem, jak się domyślasz.

Na backstage’u na pewno się spotkałyście i rozmawiałyście...

Tak, chociaż byłam po prostu lekko sparaliżowana, ponieważ kiedy kogoś tak szczerze i naprawdę podziwiam, to spotkanie z tą osobą jest dosyć oszałamiające. Ale ma super muzyków! Uczestniczyłam nawet w jej soundchecku, co było świetnym doświadczeniem. Nie ukrywam też, że podpatrzyliśmy parę rzeczy (śmiech).

Wracając do Twoich koncertów...

Staramy się, żeby one w najdrobniejszych szczegółach były dopracowane. Jeździmy z własnym realizatorem, z własnym oświetleniowcem. Wszystko musi być po prostu spójne. I naprawdę fajnie by było, gdybyśmy dostali tę szansę na większych festiwalach. Żeby po prostu pokazać, co robimy. Wiadomo, że nie każdemu będzie się to podobać, rozumiem i nie mam z tym problemu, ale przynajmniej będę mogła dać to pod ocenę publiczności.

Nie masz czasem wrażenia, że w Polsce wypada czegoś słuchać, bo... wszyscy tego słuchają? To moja osobista refleksja.

Ależ oczywiście! Wiadomo, że na to, na co jest moda, pojawia się jeszcze większe zapotrzebowanie przez słuchaczy, którzy sięgają po tę muzykę tylko dlatego, że jest to popularne w danym momencie. Nie zmienia to oczywiście faktu, że są takie rzeczy na hypie, które są mega wartościowe.

Na przykład?

Dawid Podsiadło. On robi rzeczy na najwyższym poziomie. Pytanie czy ta wielka publiczność tak w 100% rozumie wszystko, co robi. Natomiast jestem pewna, że wszystko, co tworzy, jest niesamowicie wartościowe. To samo Krzysztof Zalewski. Natomiast są takie przypadki, które uważam za kompletnie rozdmuchane i nie wiem, dlaczego osiągnęli sukces.

Które?

Nie chcę wymieniać nikogo z imienia i nazwiska.

O ile mi wiadomo, masz silne muzyczne korzenie, m.in. dzięki rodzicom. 

Bardziej od strony mojego taty. Zarówno on, jak i dziadek, byli muzykami-amatorami. Moja siostra także grała na pianinie.

A Ty na skrzypcach!

Tak, ale się do tego nie przyznaję, bo gdybym teraz wzięła skrzypce do rąk, byłby to po prostu ból dla uszu. Wiedziałam, że to nie jest mój instrument, chociaż początkowo, jako mała dziewczynka, byłam zapatrzona w te wszystkie skrzypaczki.

W którą najbardziej?

Vanessę Mae. Był na nią swego czasu wielki boom. Ta mała Gosia była zafascynowana wieloma rzeczami.

Jak oceniasz ją z perspektywy lat?

Była naprawdę pokręcona (śmiech).

Dlaczego?!

Z jednej strony słuchała Spice Girls, Backstreet Boys, ale z drugiej Alanis Morissette, , Heya – zresztą bardzo namiętnie, i Madonny, w dodatku z ery bardzo trudnej, „Ray of light”. Pamiętam też taką fascynację hinduską w swoim życiu. Więc, jak widzisz, jako dziecko miałam bardzo dużo różnych faz. Byłam lekko pokręcona (śmiech). Do tego moja siostra miała na mnie wpływ muzyczny, pokazywała mi m.in. pierwsze zajawki MTV w latach 90.

A rodzice?

Jak wspomniałam na początku, pokazywali mi muzykę lat 60. i 70., przesiąkałam w domu tym wszystkim. Aż w pewnym momencie sama, gdy miałam parę lat, zaczęłam poszukiwać na własną rękę. Bo znudziły mi się te rzeczy, o których wspominałam wcześniej.

Poszukujesz do tej pory? Słuchasz na co dzień dużo muzyki?

Oj tak, bardzo. Co ciekawe, robię też regularnie taki research, wynajduję rzeczy, które mają zaledwie parę tysięcy wyświetleń na Youtube, które są po prostu świetne. Zwłaszcza ze Szwecji i Norwegii. Często myślę, że to niesamowite, ile wartościowej muzyki powstaje na świecie.

Miałaś tak z jakimś artystą?

Z Billie Eilish. Towarzyszyłam jej w drodze do popularności od samego początku. Pamiętam singiel pod tytułem „Bellyache”. Pokazywałam moim znajomym: „patrzcie, jakie to jest świetne!”. Miała wtedy niewiele odsłon aż tu nagle... boom! To ciekawe, bo myślę sobie, że my, pokolenie Milenialsów, mieliśmy Lanę Del Rey czy Avril Lavigne. A ona jest dla tego jeszcze młodszego pokolenia, pokolenia Z. Dla mnie w sumie też, więc, jak mówiłam, nie chcę się ograniczać do pokoleniowych rzeczy, ale sporo memów na ten temat powstaje (śmiech).

Czego Ci życzyć na ten najbliższy czas?

Dużo energii i siły.

I pokładów twórczych?

Tak, bo to się też z tym wiąże. Właściwie nawet od tego wszystko się zaczyna, jest moim motorem, żeby przekazywać, co obecnie we mnie gra, jeśli chodzi o treść. I daje mi też takiego kopa, żeby jak najwięcej tworzyć i angażować się w różne projekty.

I tego właśnie Ci życzę!  

Lanberry (właściwie Małgorzata Uściłowska) - piosenkarka, autorka tekstów, kompozytorka. Popularność przyniosły jej takie single, jak „Podpalimy świat”, „Piątek” czy „Ostatni most”. W zeszłym roku wydała utwór „Zew”, który był zapowiedzią muzycznych i duchowych zmian, jakie w niej zaszły. Kontynuacją tej ścieżki jest piosenka „Tracę”. Odpowiadała również za „Anyone I want to be” Roksany Węgiel i „Superhero” Viki Gabor - piosenki te zwyciężyły w głosowaniu internautów i jurorów w odpowiednio 16. i 17. Konkursie Piosenki Eurowizji dla Dzieci. Lanberry wzięła także udział w programach „X factor” i „The Voice of Poland”. Walczyła również o reprezentowanie Polski w Konkursie Piosenki Eurowizji 2017 z utworem „Only human”, z którym w krajowych eliminacjach zajęła szóste miejsce na dziesięciu uczestników.

Lanberry, jamnik, Tracę
Fot. Adam Romanowski/Materiały prasowe/Universal Music Polska

Redakcja poleca

REKLAMA

Wideo

Kocha muzykę, ale już podważano jej sukcesy. Córka Aldony Orman o cieniach posiadania znanego nazwiska

Akcje

Polecamy

Magazyn VIVA!

Bieżący numer

KATARZYNA DOWBOR o utracie pracy, nowych wyzwaniach i o tym, czy mężczyźni... są jej potrzebni do życia. JOANNA DARK i MAREK DUTKIEWICZ: dwie dusze artystyczne. W błyskotliwej i dowcipnej rozmowie komentują 33 lata wspólnego życia. SYLWIA CHUTNIK: pisarka, aktywistka, antropolożka kultury, matka. Głośno mówi o sprawach niewygodnych i swojej prywatności. ROBERT KOCHANEK o cenie, jaką zapłacił za życiową pasję – profesjonalny taniec. O TYM SIĘ MÓWI: Shannen Doherty, Christina Applegate, Selma Blair, Selena Gomez, Michael J. Fox łamią kolejne tabu – mówią publicznie o swoich chorobach.