Krystyna Kofta o nagłej chorobie i wszystkim tym, co w życiu jest najważniejsze [WYWIAD]
„Słyszę, jak pani doktor mówi do męża i syna: »Udar«"
- Redakcja VIVA!
Pragnęła ciszy i spokoju. Nagłe, poważne problemy zdrowotne zmieniły wszystko. „Zapisałam sobie w dzienniku, że »udar jest zemstą za zaciskanie zębów, za milczenie, gdy powinno się krzyczeć«”. Dzięki temu doświadczeniu przypomniała sobie, co jest w życiu najważniejsze. Czego najbardziej się obawiała, gdy trafiła do szpitala? Przypominamy przejmującą, niezwykle szczerą rozmowę pisarki z Aliną Mrowińską, która ukazała się w magazynie VIVA! 9 września 2021 r.
Krystyna Kofta o nagłej chorobie i wszystkim tym, co w życiu jest najważniejsze
Twoja ostatnia notatka w dzienniku dzień przed udarem: „Gdzie można kupić trochę ciszy? Chcę kupić ciszę, nie musi być absolutna, może być złamana przez szum wiatru, szumiące drzewa, śpiew ptaków. Gdyby w pobliżu było morze, to wzięłabym szum fal. Niestety, słyszę tylko szum w uszach. Hałas mnie atakuje”. Mam wrażenie, że byłaś na granicy wytrzymałości psychicznej?
Może nie aż tak, ale bardzo pragnęłam spokoju. Zauważyłam też zmianę w odbiorze hałasu. Jakbym dotknęła nieprzekraczalnej granicy… Zawsze miałam bardzo wyostrzone zmysły. Czasami było to cudowne, zapach kwiatów czy świeżego chleba, a czasami w duszny dzień w autobusie trudne do zniesienia. Tamtego dnia, w pamiętny dla mnie feralny poniedziałek, czułam, że jestem na skraju. Rzadko pracuję wieczorem, ale chciałam skończyć poprawianie mojej sztuki „Para roku” – o kobiecych pismach, w których występują różne znane pary. Nam z mężem też się to przytrafiło. Nawet dostaliśmy Srebrne Jabłka jednego z magazynów, razem z Marią i Lechem Kaczyńskimi, oni dostali Złote. A sztuka jest prześmiewcza – jak to wspaniale wszystko wygląda w wywiadzie. Trochę się powie, że czasem się posprzeczamy, ale już się nie powie, że dochodzi do rękoczynów, do zdrady. Bo wtedy nie dostanie się nagrody (śmiech). Siedziałam bardzo zmęczona nad sztuką, żeby trochę się rozerwać, zaczynam przeglądać FB. I nagle świat w komputerze mi zawirował. Pojawiły się ciągi liter, cyfr… Zdenerwowana naciskam klawisze, ale nic nie pomaga. Okropne doznanie. Wołam męża, był akurat w pokoju obok. Przyszedł, mówię: „Zobacz, co tu się dzieje”. A on: „A co się z tobą dzieje?”. Ja nie mogę odpowiedzieć, bełkoczę bez sensu. Wziął mnie pod rękę, doprowadził do sypialni. Położył na łóżku. Dzwoni do doktora z osiedla, którego znamy od ponad 30 lat, i do naszego syna. Słyszę, jak mówi: „Wawrzyn dzwoni po pogotowie”. Bardzo chcę powiedzieć, że się nie zgadzam, ale już nie mogę mówić. Tylko rękami daję znaki, że nie chcę pogotowia.
Na szczęście nie posłuchali.
Na szczęście… Jeżeli ktoś zauważy, że matka, ojciec, ktokolwiek przestaje mówić z sensem, pogotowie należy wzywać natychmiast. Czas jest tu szalenie ważny. To jest ta pierwsza złota godzina! Ani na chwilę nie straciłam przytomności. Mąż siedzi na łóżku i trzyma mnie za rękę. Widzę, że jest przerażony. Patrzę na niego, różne myśli ostateczne przelatują mi przez głowę.
Pomyślałaś, że to pewnie udar?
Nie. Myślę tylko, że nie chcę iść do szpitala. Bo covid, bo się boję. Bardzo szybko jest pogotowie z lekarką i dwoma ratownikami. Jednocześnie przyjeżdża syn. Leżę na łóżku w naszej małej sypialni i oni wszyscy wydają mi się olbrzymi, ich głowy sięgają sufitu.
Sufit wirował?
Nic mi już nie wirowało, tylko nadal nie mogłam mówić. Ratownicy w czerwonych strojach wyglądali jakoś tak filmowo, profesjonalnie. Przez cały czas mówią: „Szybko, szybko, czas, czas”.
Bałaś się?
W ogóle.
Nie mogłaś mówić, to Cię nie przerażało, że dzieje się coś złego?
Przerażało mnie to, że nie mogę wypowiedzieć tego, co chcę. Wściekam się. Myślę: O kurwa, jestem pisarką, myślę logicznie, muszę mówić. Próbuję cały czas, ale nikt mnie nie rozumie. Mówię jakieś słowa obok. Brzmią podobnie, ale nie mają sensu. Jakbym zgubiła logiczny klucz, a został brzmieniowy… Słyszę, jak pani doktor mówi do męża i syna: „Udar”. Wtedy pomyślałam: Tak, czas jechać do szpitala.
Pojawił się lęk: A jak będę sparaliżowana, a jak umrę?
Bardziej niż śmierci bałam się, że będę, jak mówimy w domu, „adziabadzia”, że będę wisieć na rodzinie, wolałabym już strzelić samobója. Jednak w tym momencie byłam absolutnie skupiona na tej chwili, nie wyprzedzałam czasu. Mocno byłam tu i teraz. Moim zadaniem było PRZETRWAĆ. Wszystko dzieje się bardzo szybko, jakbym oglądała przyspieszony obraz w filmie. Był 1 marca, chłodno. Mąż z synem ubierają mnie w kurtkę. Rozglądam się za torebką. No bo jak to, kobieta bez torebki? Syn mi ją podaje, ratownik nie pozwala zabrać, mówi: „Dowód, komórka, ładowarka”. Wawrzyn wkłada mi dowód i ładowarkę do kieszeni. Już leżę na noszach. Mąż, syn stoją przy mnie. Poczułam się taka zaopiekowana. Na ulicy widzę naszego pana doktora, też przyjechał. Nie chcę jechać sama, pokazuję na męża i syna, żeby wsiedli ze mną do karetki. Pani doktor, że nie ma mowy, covid, nie wpuszczą ich. Ruszamy na sygnale do Szpitala Bródnowskiego. Tam z SOR-u chciałam napisać SMS-a do syna, ale palce mnie nie słuchają. Prawa ręka spuchnięta i ciężka, nie moja, jakby ktoś mi przyszył cudzą. Cudem klikam foto, jednak nie udaje mi się wysłać. Kładą mnie na łóżku, natychmiast podłączają pod jakiś aparat i podają lek rozpuszczający skrzep. To tak zwana tromboliza. Nie udało się w pełni rozpuścić skrzepu. Słyszę, jak pani doktor woła: „Zagrożenie życia, natychmiast do Grodziska”.
Co wtedy działo się w Twojej głowie?
Przemknęła mi myśl o śmierci, na sekundę. Jeszcze nie chcę odejść. Myślę, że gdyby nic już nie można było zrobić, to nie przewoziliby mnie do innego szpitala. Żelazna logika zwycięża. I tego się chwyciłam. Jest już noc, jedziemy do Grodziska – rajdowo!
Komórkę nadal kurczowo trzymasz?
Cały czas. Trzymam ją i myślę: Muszę dać znać synowi, oni tam odchodzą od zmysłów. SMS-a nie mogę napisać. Udaje się kliknąć foto wnętrza karetki. Widać, że jestem przywiązana i moje nogi w czarnych butach. Udało mi się wysłać! Co za radość. Wawrzyn natychmiast odpisał: „Zaraz będziesz na miejscu. Tam ci pomogą”.
Zobacz też: Zbigniew Zamachowski o 40-leciu pracy artystycznej. Czego dowiedział się o sobie samym?
Cały czas byłaś przytomna?
Tak i bardzo się starałam nie zamknąć oczu nawet na chwilę. Czułam, że nie mogę zasnąć. Może był to lęk przed śmiercią… Pilnuj się, nie śpij, jak zaśniesz, to kosa cię trafi. Tempo niesamowite. Zawieźli mnie na salę operacyjną. Wielka, bardzo wysoka przestrzeń. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Każą mi zdjąć kolczyki, jeden gdzieś wpada, macham ręką, żeby nie szukać. Mam mieć tomografię głowy. Żadnego metalu. Cały czas trzymam komórkę. Sanitariusz chce mi ją wyjąć, nie chcę wypuścić, a łapy mam silne. Zaśmiał się i mówi: „Położę ją na widoku”. W końcu oddałam. Położył na jakimś blacie, cały czas mam
ją na oku. Jeden lekarz mówi, że zrobi mi dziurę w pachwinie, drugi wejdzie do mojego mózgu przez ten otwór i usunie skrzep. Pyta, czy może włączyć muzykę. Kiwam głową i przy dźwiękach jakiegoś szwedzkiego zespołu tłumaczy mi, co robi. Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że przy mnie są ludzie – lekarze, a nie komputery. Piszę teraz dużo o sztucznej inteligencji, a pragnę ludzkiego dotyku! Doktor czyta w moim mózgu jak w książce, mówi, że już wcześniej przeszłam mikroudary. Słyszę: „O, tutaj jedna żyła jest niedrożna, ale pani mózg znalazł świetny sposób na obejście”. I w tym momencie ja mówię: „Czy to można porównać do obwodnicy?”.
I rozumieją Cię?
Tak. Mówię z sensem to, co chcę. Nie potrafię nawet opisać, jaką poczułam radość: „Ja mówię, ja mówię”, powtarzam. Byłam nawet w stanie żartować: „Dobrze, że nie musieliście rozłupać mi czaszki”. Wtedy przypomniałam sobie obraz, który wisi nad tobą.
Ta kobieta z mózgiem na zewnątrz głowy?
Tak, ten mózg to jej kapelusik. Obraz zatytułowałam „Nerwowy dzień”, namalowałam go 16 lat temu. Dotyczył kobiet, które mają nerwowe dni. Nazywam je dniami „zaciśniętych szczęk”, kiedy już nie możesz wytrzymać, zaciskasz zęby i mózg niemal ci eksploduje.
Ciekawe, że kobieta z obrazu ma jeden kolczyk. Jakby wtedy Twój mózg już przeczuwał to, co się zdarzy.
No nie wiem (śmiech). Zawsze miałam dużo przeczuć. Czasem jest to fajne, a czasem traumatyczne. Miałam sześć lat, kiedy nagle poczułam, że zmarła moja nauczycielka francuskiego, bo mimo biedy rodzice posyłali mnie na lekcje francuskiego. Ojciec mówi: „Ależ skąd, jest zdrowa, wczoraj u nas była”. Niedługo potem wpada jej siostra z wiadomością, że umarła.
Zastanawiam się, jak to jest, gdy człowiek wraca do życia.
Bardzo dotkliwe było to, że zero odwiedzin, bo covid. Kiedy pielęgniarka pogłaskała mnie po ręce, bo bardzo bolało wkłuwanie, moje żyły są sterane po operacjach, wykazała się empatią, byłam naprawdę szczęśliwa. Jak ważny jest w takiej chwili dotyk człowieka… Miałam rewelacyjną panią doktor Annę Z. Bardzo mnie podniosła na duchu. Trzeciego dnia, jak już odzyskałam siebie, mówię: „Boże, jak ja wyglądam, nawet grzebienia nie mam, ale na szczęście mam permanentny makijaż” (śmiech). A pani doktor na to: „Pani Krystyno, widziałam pani zdjęcia w pismach, ale pani bardziej mi się taka podoba”. Fajne to było. Mimo że jeszcze miałam ciężką rękę, zaczęłam pisać SMS-y. Nawet używałam polskich znaków. Przez pierwsze dwa dni napisałam chyba ze 100, do męża i syna, do przyjaciół, którzy spotykają się ze mną przy Stoliku w Czytelniku. Poprosiłam męża i syna, żeby przywieźli mi książkę Sally Rooney „Rozmowy z przyjaciółmi”. O tym, że muszę ją dokończyć, myślałam, jadąc karetką. Doktor Anna powiedziała mi, że to dobrze, że nie skupiam się na chorobie. Gdybym w szpitalu tylko leżała i patrzyła w sufit, „sufitowała” jak dzieci w sierocińcach, chybabym umarła. Czwartego dnia zadzwonił mój przyjaciel, pisarz z Poznania i słyszę: „Krycha, ty mówisz jak karabin maszynowy, nic się nie zmieniło, a straszyli mnie, że w ogóle nie mówisz. Dzięki Bogu”.
Zastanawiałaś się, dlaczego to się wydarzyło?
W ostatnich miesiącach wszystkiego było za dużo. Covid, sposób uprawiania polityki, te wielkie kłamstwa, izolacja. Od zawsze pracuję sama, w ciszy, tego pandemia nie zmieniła, jestem jednak przyzwyczajona do kontaktów z ludźmi. Bardzo mi ich brakuje. Nie było normalnego Stolika w Czytelniku, tylko on-line. A zwykle spotykam się regularnie w każdy wtorek od 13, od 1978 roku. Wtedy debiutowałam w Czytelniku i przy Stoliku załatwiałam sprawy zawodowe i towarzyskie. Mieliśmy niedościgły wzór: Stolik Konwickiego. Jego duch wciąż krąży pod sufitem. Nasz Stolik był wówczas „młody”. Przetrwał, choć czas nadgryzł wszystkich. Przez lata Stolik się rozrastał. Na każde spotkanie przychodzi 15–20 osób – pisarze, poetki, pisarki, kobiety biznesu, sędzia, prawnicy, prawniczki, wiek od 32 do 97. 97 to nasz Józek Hen, czekamy na niego, ale jest w grupie ryzyka. Są dwie aktorki i dziennikarki. Kilka lat temu na moich imieninach o 13 były 102 osoby. Janusz Głowacki napisał: „Rozpętałaś tornado, którego nie da się zatrzymać”. Przyszedł pod koniec. Martwimy się o siebie, pomagamy w sprawach ludzkich. W szpitalu cały czas czułam wsparcie Stolika. Ale zapytałaś, dlaczego udar się wydarzył… Zapisałam sobie w dzienniku, że „udar jest zemstą za zaciskanie zębów, za milczenie, gdy powinno się krzyczeć”. Męczyły mnie jakieś napięcia w domu. Jesteśmy pół wieku małżeństwem i nie zawsze jest słodko. Często się kłócimy. Nie mogłam znaleźć dojścia do mojego męża, żeby mu powiedzieć to, co chcę. I to się we mnie odkładało. Myślę, że męża nasze kłótnie mniej kosztowały. Dla mnie były okropne. Kiedy leżałam w szpitalu, syn wiele mu wytłumaczył.
Zobacz też: Krystyna Kofta o nagłej chorobie: „Słyszę, jak pani doktor mówi do męża i syna: „Udar”
Mąż zaczął lepiej Cię rozumieć?
Zmienił się, jest czulszy. Okazało się, że można, a to są naczynia połączone, więc ja też się zmieniłam. Nasze kontakty jakby wróciły do tych sprzed lat. U nas spięcia są nieuniknione, uważam, że jesteśmy najbardziej niedobraną parą, która nie może żyć bez siebie. Wróciły rozmowy… Któregoś dnia powiedział: „Wiem, że powinienem częściej ustępować”. Ja na to: „Nie musisz ustępować, chodzi o to, żeby się wzajemnie słuchać”. Mąż zawsze był i jest skupiony na pracy. Kiedy wchodziłam do jego pokoju, od razu był wkurzony, że przeszkadzam. Do mnie wchodził, kiedy chciał, gdy pisałam. I nie byłam wkurzona. Mam wrażenie, że bardzo się przeraził, że mógł mnie trafić szlag. Jeżeli coś pozytywnego wyniknęło z mojego udaru, to właśnie zmiana naszych relacji. No może jeszcze to, że schudłam dwa kilo (śmiech). Jednak tej metody nie polecam.
Kiedy kilkanaście lat temu chorowałaś na raka piersi, zaczęłaś znacznie bardziej o siebie dbać. To pomaga?
To bardzo pomaga. Jeżeli kobieta lubi się malować, powinna to robić, w szpitalu też. Teraz trzeciego dnia myślałam, że jak wrócę do domu, codziennie będę się inaczej ubierać. Ale zwyciężyły dresy i wygoda (śmiech). Już kilka lat temu doszłam do wniosku, że mam za dużo wszystkiego. Ciuchów i butów. Pandemia i udar tylko to przypieczętowały. Postanowiłam każdego dnia czegoś się pozbywać. Oddać lub wyrzucić. Siedem worków papierzysk to efekt porządków w pandemii.
Coś postanowiłaś zmienić w swoim życiu?
Nie powinnam pić alkoholu, a lubiłam od czasu do czasu kieliszek wina przy kolacji albo naszej nalewki. Mężowi lekarz też zabronił, więc tylko od wielkiego dzwonu kieliszek pigwówki. Ja i tak piłam tylko dla towarzystwa. Pani doktor Anna zaleciła dietę śródziemnomorską. Mówię, że kupuję szynkę z tłuszczem u Włocha, więc to chyba też ta dieta? Pani doktor się śmiała: „No dobrze, ale bardzo rzadko!”. Muszę okiełznać swoją nadwrażliwość. Bardzo się przejmuję wszystkim, co się dzieje dookoła. Zawsze zdrowo się odżywiałam, miałam sporo ruchu, nie mamy auta, dużo chodzę. Poza tym ogród wymaga sporo pracy, sadzę, pielę, zamiast trawnika mamy łąkę. Podlewam wodą deszczową z beczki. Równie intensywnie pielęgnuję przyjaźnie i znajomości. A jednak żyłam w dużym napięciu. Teraz staram się tego unikać albo mieć pod kontrolą. Mam swoją metodę na uspokojenie – biorę nosem bardzo głęboki wdech, zatrzymuję powietrze na 7–10 sekund i wydycham ustami. Jakiś czas temu dałam sobie pozwolenie na głośne przeklinanie. Wyczytałam gdzieś ze zdumieniem, że ludzie, którzy przeklinają, żyją lepiej i dłużej. Tego dnia, kiedy wieźli mnie karetką i nie mogłam mówić, strasznie w myślach klęłam: Co za kurewskie życie, pierdolona komórka, nawet SMS-a nie mogę napisać. Ale gdy udało mi się wysłać zdjęcie, była „kochana komóreczka”.
Kiedyś odkryłam, że w bardzo dużym napięciu pomaga kilkuminutowy głośny krzyk. Najlepiej w samochodzie.
Ja nie prowadzę. Wiem, że w Stanach Zjednoczonych są takie specjalne betonowe miejsca, gdzie się jeździ, żeby się wykrzyczeć. Jak przeklinam, to wrzeszczę i trzaskam drzwiami. To oczyszczające. Dużo lepsze niż duszenie w sobie emocji. Bo wtedy odkładają się takie słoje niezałatwionych spraw.
Po raku kobiety pisały do Ciebie, szukając rad, wsparcia.
Teraz jest podobnie. Ostatnio jakiś pan w sklepie odezwał się do mnie: „Wiem, przez co pani przeszła, moja żona też”.
Jest w Tobie lęk, że udar wróci?
Ponad miesiąc temu napisałam duży tekst o moim udarze do „Wysokich Obcasów”. Poczułam oczyszczenie, że to już za mną, podzieliłam się z ludźmi, teraz będę spokojna. A w nocy obudziłam się ze strasznym poczuciem lęku, ciśnienie skoczyło mi do 180. Nie wiedziałam, co się dzieje, czy udar się nie powtórzy. Pomyślałam: Leżysz we własnym łóżku, obok śpi twój mąż, obudź go. Ale najpierw położyłam rękę na przeponie, zaczęłam oddychać. Po chwili zmierzyłam ciśnienie, spadło na 150. Obudziłam męża, chwyciłam go za rękę, chwilę porozmawialiśmy i zasnęłam. Spokojnie przespałam do rana. Następnego dnia pojechaliśmy do pani doktor Anny, która była moim Aniołem w Grodzisku. Zapisała mi lek na taki nagły stan lękowy i skok ciśnienia. Jeszcze nie musiałam brać, a minęło półtora miesiąca.
Po raku napisałaś książkę „Lewa, wspomnienie prawej”. Będzie kolejna?
Mam propozycje, ale na razie tego nie czuję. W szpitalu robiłam notatki. Taka opowieść bardziej o ludziach, których tam spotkałam, niż o mnie. Jest w niej historia 32-letniej kobiety, która chciała popełnić samobójstwo. Wyskoczyła z trzeciego piętra, spadła na gęstą kępę krzaków. Przywieźli ją na neurologię bardzo połamaną, strasznie krzyczała. Miała czwórkę małych dzieci i przemocowego męża. Jakaż rozpacz musiała być w jej głowie… Mówiłam mojej sąsiadce ze szpitalnego pokoju, że była w gorszym stanie psychicznym niż my po udarze. W chorobie, nawet ciężkiej, lepiej skupić się na innych niż na sobie.
Robienie notatek pomagało Ci?
Zawsze pomaga. Nie mogę być bezczynna i nie wyobrażam sobie, żebym mogła przestać pracować. Jestem szczęśliwa, że mogę pisać, co chcę i kiedy chcę. Teraz rysuję i piszę o sprawach życia, śmierci i miłości. Czyli o wszystkim tym, co najważniejsze. No bo co jest ważniejsze? Jak składam ludziom życzenia, to mówię: „Zdrowia, miłości i trochę kasy, żeby kupić resztę”.