Krystian Ochman będzie reprezentował Polskę na Eurowizji! Jak wyglądał 10 lat temu?
22-letniego muzyka trudno poznać na starych zdjęciach
Krystian Ochman ma 22 lata i dużą szansę na międzynarodową karierę. Artysta łączący trap, rap, pop i operę za sprawą głosowania widzów zwyciężył w preselekcjach do Eurowizji 2022. Młody artysta z piosenką River będzie reprezentował Polskę w 66. Konkursie Piosenki Eurowizji w Turynie. 22-latek dotarł do finału wraz z Darią Marx Marcinkowską oraz zespołem Unmute. Ostatecznie widzowie i jury zadecydowali, że w prestiżowym muzycznym konkursie w Turynie wystartuje Krystian Ochman. Kim jest ten nietuzinkowy wokalista? Poznajmy go lepiej! W sieci można znaleźć jego archiwalne zdjęcia, na których trudno go poznać.
Czytaj też: Finał polskich eliminacji do Eurowizji! Kto będzie reprezentował Polskę w Turynie?
Krystian Ochman – kim jest? Stare zdjęcia
Urodzony 19 lipca 1999 roku Krystian Ochman jest wnukiem światowej sławy tenora Wiesława Ochmana i synem Macieja Ochmana, który grał na syntezatorze w zespole Róże Europy. 22-letni idol widzów The Voice Poland kontynuuje rodzinną, muzyczną tradycję.
Zanim piosenkarz zgłosił się do preselekcji eurowizyjnych i wygrał show TVP, przez wiele lat mieszkał w Stanach Zjednoczonych. Wychowywał się w okolicach Waszyngtonu i tam chodził do szkoły. Zdjęcia wykonane w czasach, gdy Krystian Ochman był nastolatkiem, wciąż znajdują się w sieci. Muzyk nie skasował ich ze swojego Instagrama, który od niedawna jest jego oficjalną platformą, na której komunikuje się z fanami.
Krystian Ochman dopiero kilka lat temu za namową dziadka przyleciał do Polski studiować na Akademii Muzycznej w Katowicach. Musiał podszkolić swój język polski i zadecydować, czy to z tym krajem wiąże swoją przyszłość. Dziś wydaje się, że na 100% tak. Publiczność pokochała jego utwory w języku polskim.
Zobaczcie, jak wokalista wyglądał dobrych kilka lat temu. Najstarsza fotografia (ostatnia) została wykonana w 2013 roku - niemal 10 lat temu.
SPRAWDŹ TAKŻE: Krystian Ochman dla VIVY!: Talent muzyczny odziedziczył po dziadku i tacie. A czy jest zakochany?
Archiwalny wywiad z Krystianem Ochmanem. Artysta o miłości, dziadku i mieszkaniu w Polsce
Poniżej przypominamy rozmowę Elżbiety Pawełek z Krystianem Ochmanem. Wywiad ukazał się w marcu 2021 roku w VIVIE!.
Jak Cię przedstawić. Tenor, kompozytor muzyki, czasami poeta i student Akademii Muzycznej?
Jestem każdym po trochu (śmiech).
Słowem, człowiek orkiestra?
O nie! (śmiech). Raczej instrumentalista, bo gram na trąbce i fortepianie, jeśli mam czas. Poza tym wokalista, który lubi śpiewać…
Zostałeś zwycięzcą 11. edycji „The Voice of Poland”, ekspresowo wypuściłeś dwa single, które już mają miliony odsłon w internecie. Nie oszołomił Cię ten nagły sukces?
Jeszcze to do mnie nie dociera. Zgłosiło się tylu zdolnych wokalistów, obdarzonych pięknym głosem, zasługujących na wygraną… Łut szczęścia sprawił, że to ja stałem się jej twarzą. Choć myślę, że może nie do końca na nią zasłużyłem.
Jak nie zasłużyłeś? Podbiłeś serca publiczności utworami Elvisa Presleya i Zbigniewa Wodeckiego, a w finale zaśpiewałeś własny utwór „Światłocienie”. Jurorzy oniemieli z zachwytu…
Potraktowałem swoje występy bardzo poważnie, chociaż ani razu nie pomyślałem o wygranej, przechodząc przez kolejne etapy. Jako Polak z Ameryki chciałem tylko dobrze reprezentować siebie i swoją rodzinę. Miałem dużo szczęścia i po prostu fajnie wyszło.
Michał Szpak, u którego byłeś w drużynie, zaproponował Ci współpracę.
Michał był moim mentorem w programie. Wspaniale się nam współpracowało, zaśpiewaliśmy też w duecie „My Way” Franka Sinatry. Mieliśmy dobry flow, wspólną energię na scenie. Byłem pod wrażeniem jego profesjonalizmu. Zresztą wszyscy jurorzy okazali się bardzo fachowi, utalentowani muzycznie. Chapeau bas!
Na swoim ostatnim singlu śpiewasz: „Wielkie tytuły nic nie dają, wielkie hasła nic nie znaczą”. Ale zwycięstwo w „The Voice of Poland” ma chyba dla Ciebie duże znaczenie?
Tak, zwłaszcza że po wygranej otrzymałem duże możliwości korzystania ze studia nagrań, otworzyło się przede mną wiele drzwi, za co będę wdzięczny losowi do końca życia. Staram się wykorzystać tę szansę, bo naprawdę dostałem więcej, niż mogłem sobie wymarzyć. Ale wracając do tekstu „wielkie tytuły nic nie dają”, chciałem przez to powiedzieć, że ani popularność, ani sława, ani żadne materialne rzeczy nie zagwarantują nikomu szczęścia w życiu.
Jestem pod wrażeniem Twoich utworów, ale mam problem, jak nazwać ten rodzaj muzyki. To coś kompletnie nowego.
Nie powiedziałbym, że jest to nowe. Może ludzie w Polsce nie przywykli do takiej muzyki, ale w moim świecie jest i jazz, i rock, i trap z nowoczesnymi bitami, jak też muzyka klasyczna i wszystkie te gatunki kocham. Staram się je ze sobą łączyć, lubię próbować nowych rzeczy, eksperymentuję i efekt końcowy wydaje się niezły.
To, co najbardziej chwyta za serce, przynajmniej mnie, to momenty, kiedy pięknie wchodzisz w wysokie tony. Wtedy budzi się w Tobie tenor.
Pracuję nad tym, żeby czysto zaśpiewać to wysokie C. Ale jeszcze trochę mi brakuje…
Królem wysokiego C był przed laty Luciano Pavarotti. Ale można zrobić karierę bez osiągania tak wysokich dźwięków, czego najlepszym przykładem jest Plácido Domingo.
To niedoścignione wzory…
Może nie wiesz, że kiedy śpiewasz, ludziom przechodzą ciarki po plecach.
Jest mi bardzo miło to słyszeć, bo odbiór jest naprawdę pozytywny. Niektórzy piszą do mnie, że są pod wielkim wrażeniem moich wysokich dźwięków. Do końca nie wiadomo, w czym tkwi ich urok i dlaczego górne dźwięki wywołują tak wielki aplauz publiczności. Sam nie wiem, bo uważam, że dla tenora najważniejsze są te dźwięki pośrodku. Ta wyższa nuta to jest moment zatrzymania oddechu, wtedy ludzie mówią: „Ojej, jakie to piękne! Czekaliśmy na to”. Ale bardzo ważne jest to wszystko przed tym momentem, żeby vibrato zgadzało się z tonem i śpiewaną nutą. Dużo ćwiczę, żeby to osiągnąć. Dostałem talent od Boga, dużo wsparcia od bliskich, więc nie mogę tego zmarnować.
Musisz dbać o swój głos, bo to jest Twój skarb.
Staram się dbać, wystrzegam się zimnych rzeczy, nie piję w ogóle alkoholu. Głos, gardło to są instrumenty takie same jak fortepian, trąbka, fagot, wymagające ciągłej dbałości. Ale nie oszukujmy się, żyjemy w materialistycznym świecie i musimy zarabiać pieniądze. Moje gardło, śpiew to jest to, z czego będę w przyszłości żył. Muszę o tym pamiętać, nie mogę tego zniszczyć. Muszę się też wysypiać, bo dla głosu najważniejszy jest sen. A ostatnio mam go trochę mniej, nad czym ubolewam, bo dużo się u mnie dzieje, często jestem w rozjazdach.
Krystian Ochman z tatą i dziadkiem
Jak to się stało, że trafiłeś do Akademii Muzycznej w Katowicach?
Przyjechałem tu za namową dziadka. Grałem kiedyś w Stanach rolę księcia w musicalu „Kopciuszek”. Dziadek mnie usłyszał i stwierdził, że wyczuwa u mnie duży potencjał i możliwości wokalne niezbędne w stylistyce śpiewu operowego. Skoro tak powiedział, to mu uwierzyłem, w końcu jest wybitnym tenorem, i przyjechałem do Polski na studia muzyczne. Ale muszę też podziękować rodzicom. Tak naprawdę to oni zaszczepili mi miłość do muzyki, zachęcali mnie do nauki gry na fortepianie, śpiewanie przyszło później. Jestem szczęściarzem, że mam kochającą rodzinę, która mnie wspiera w momentach, kiedy nie wiem, co robić.
Ale pewnie po wygranej w „The Voice…” nie obyło się bez hejtu, że dziadek załatwił Ci wszystko?
Ludzie najczęściej piszą takie rzeczy przez zazdrość. I nie dziwię się im, że zazdroszczą mi takiego
dziadka, który śpiewał na wszystkich scenach operowych świata. Jestem z niego bardzo dumny. Ale przychodząc do „Voice’a”, nie wiedziałem, czego się spodziewać. Czy jestem dość dobry i czy mój głos zdoła obrócić któryś z jurorskich foteli.
Czy poza Twoim dziadkiem i Tobą ktoś w rodzinie jeszcze para się muzyką?
Tata grał na syntezatorze w zespole Róże Europy, który opuścił, jak przeprowadził się do Stanów. To stało się jeszcze w czasach PRL-u, przed „Jedwabiem”, który okazał się ich największym hitem.
Wszyscy nucą „Jedwab”, ale mało kto wie, że to była pierwsza kapela rockowa, która za swój album dostała miliard złotych. Dziś byłoby to ze 100 tysięcy, ale i tak to sukces. Tata nadal gra?
Już nie. Przebranżowił się. Jakiś czas pracował dla Discovery Channel, gdzie odpowiadał między innymi za sprawy dźwięku. Ale nie porzucił muzyki do końca. Z okazji 35. rocznicy powstania Róż Europy dał z zespołem serię koncertów. To było dla mnie wspaniałe przeżycie widzieć tatę grającego na scenie. A mama skończyła szkołę finansów. Musiała jednak zrezygnować z pracy, żeby zająć się wychowaniem naszej trójki, bo jeszcze mam siostrę i młodszego brata. Aleksander zaangażował się w grę z męską kapelą Supertonic, z którą też grałem w liceum i do której wszedł na moje miejsce. Natalia zaś ma inne pasje, chciała być lekarzem i studiuje w Baltimore bioinżynierię. Czasem śpiewa, ale niezbyt dobrze (śmiech).
Kto jest Twoim idolem muzycznym?
Oczywiście mój dziadek, poza tym Michael Bublé, który w Polsce miał już dwa koncerty. Dziadka radzę się w pierwszej kolejności. Po występach w „The Voice…” zawsze dzwoniłem do niego i pytałem, czy mu się podobało. I słyszałem, że jest ze mnie dumny. Mogę też liczyć na niego w sprawach pozamuzycznych, kiedy mam problem językowy w pieśniach operowych. Pomaga mi wtedy w wymowie albo wysyła mi nuty. Wspaniale jest mieć takiego dziadka. A jeszcze mam ukochanego profesora śpiewu Jana Ballarina w Akademii Muzycznej, który ma dla mnie morze cierpliwości.
Miałeś okazję zaśpiewać razem z dziadkiem?
Jeszcze nie, ale liczę, że uda nam się wystąpić w duecie na scenie. Czasem siadamy przy fortepianie i ku radości babci śpiewamy… Mam też wspaniałych dziadków ze strony mamy, czuję się przez wszystkich rozpieszczany. Myślę, że czasami są dla mnie aż za dobrzy…
Ale chyba tęsknisz za domem?
Oczywiście, chyba ze wstydu bym się spalił, gdyby było inaczej. Rozmawiam z mamą i tatą co drugi dzień, a nawet podsyłam im kawałki swoich utworów przed wpuszczeniem do sieci, żeby je ocenili. Nie widzieliśmy się już ponad dwa lata, więc niecierpliwie czekam na ich wizytę w czerwcu.
Było Ci trudno po przyjeździe do Polski?
Początki zawsze są trudne. Zwłaszcza jak nie mówi się dobrze w innym języku. Gdyby ktoś usłyszał, jak rozmawiałem po polsku na pierwszym roku, to pękałby ze śmiechu. Zły akcent, gramatyka fatalna, koledzy się naśmiewali, zamiast mnie poprawiać… Teraz proszę ich, żeby nie wstydzili się zwracać mi uwagę, bo utrwalę sobie niepoprawne formy. Na przykład długo mówiłem „przyszłem” zamiast „przyszedłem”…
Nie uczyłeś się wcześniej polskiego?
Poświęcałem na to kilka godzin tygodniowo, chodząc w soboty do polskiej szkoły w Potomacu, w stanie Maryland, gdzie mieszkaliśmy, jakieś pół godziny drogi od Waszyngtonu. Po powrocie do domu czytałem jeszcze polskie lektury, żeby sprawić radość rodzicom, którym bardzo zależało, abym opanował język polski. Ale, jak większość chłopaków w Potomacu, bardziej interesowała mnie piłka nożna niż nauka. Poza tym miałem dużo nauki w liceum, po siedem godzin lekcji dziennie, więc nie starczało już sił i czasu na wszystko.
ZOBACZ TEŻ: Muzyczne objawienie tego roku. Kim jest Daria? Wokalistka szturmem wkroczyła na polską scenę
Co Cię w Polsce zaskoczyło?
W Stanach inaczej funkcjonowałem, tam jest inna dynamika życia. Chyba przyjazd do Polski sprawił, że stałem się bardziej dojrzały, być może dzięki innemu stylowi życia. W Ameryce jest takie dążenie, żeby mieć jak najwięcej przyjaciół, bo wszyscy chcą być cool, popularni. A tu tworzą się mniejsze grupy koleżeńskie, za to przyjaźnie dłużej się utrzymują, trwają nawet całymi latami. To mi się tutaj podoba, sam nawiązałem wiele przyjaźni i utrzymuję fajną więź z kolegami.
Wiesz już, co będziesz robił za pięć, dziesięć lat?
Oczywiście, że myślę o przyszłości. Ale nie wiem do końca, jak potoczy się moja kariera. Zresztą tego nie wie nikt. Czuję się tutaj komfortowo, ale muszę znaleźć swoje miejsce w świecie muzycznym i na tym się skupiam. Pamiętam, jak zaangażowałem się na początku gimnazjum w musicale. Ludzie się śmiali, że chłopak śpiewa. A ja coraz bardziej w to wchodziłem, bo to było wspaniałe uczucie być na scenie. Pokochałem te występy, choć towarzyszył im wielki stres. Zresztą do dzisiaj trema mnie zżera, jak tylko mam śpiewać. I nie wiem, czy kiedykolwiek w ogóle mnie opuści. Wtedy jednak miałem wielkie rozterki i obawy, jak zostanę oceniony, czy dobrze wypadnę. Szczęśliwie miałem też życzliwych ludzi wokół siebie, którzy mnie wspierali.
Widzisz się na deskach w Metropolitan Opera lub w jakimś musicalu?
Wspaniale byłoby zaśpiewać w Metropolitan, bo widzę siebie w świecie muzyki klasycznej. Ale po wygranej w „The Voice of Poland” otworzyło się przede mną dużo możliwości w muzyce rozrywkowej, więc na razie chcę przy niej pozostać. Marzenia czasem się jednak spełniają, może kiedyś zaśpiewam w Metropolitan, w pięknej La Scali.
Nie obawiasz się, że Ameryka, blisko 400-milionowy kraj, jest trudnym miejscem do zrobienia kariery? W takim tyglu ciężko się przebić i zostać Elvisem Presleyem?
Zapewne tak, ale Elvis Presley pochodził z innej epoki, trochę inaczej wtedy wyglądał świat, czego nie pamiętam, bo mnie jeszcze na nim nie było. Teraz żyjemy w świecie internetowym, który daje nowe możliwości i popularność, z czego sam korzystam. Coraz więcej ludzi właśnie przez internet zyskuje sławę, nawet nie mając specjalnych kwalifikacji czy szkół. Ale uważam, że nie ma kariery bez nauki, bo goniąc wyłącznie za poklaskiem, na końcu można zostać z niczym. Internet pewnie nie będzie trwał wiecznie, pojawią się inne formy komunikacji. Ale jest w nim dużo szczęściarzy, którzy, mimo młodego wieku, zarobili mnóstwo pieniędzy i nie muszą już pracować do końca życia. To zazwyczaj influencerzy, którzy osiągnęli wielki sukces na Instagramie czy TikToku. Ale to nie są wzory do naśladowania dla większości. Nie można mówić: „Ja taki też będę”, bo byłoby to zgubieniem swojej drogi.
Masz jakieś pasje poza muzyką?
Kiedyś byłem typem sportowca. Pływałem, grałem w piłkę nożną w szkolnej drużynie i stałem na bramce, zanim przeszedłem na pozycję napastnika. Chciałem zostać piłkarzem, ale muzyka wzięła górę. Teraz śledzę piłkę nożną w telewizji, gram w FIFĘ na konsoli… Pragnę jednak wrócić do sportu, bo bardzo za nim tęsknię. Może nie byłby to już futbol, ale trening na siłowni. Oglądam dużo MMA. Chciałbym poznać zasady tej dyscypliny i potrenować, ale bez wchodzenia na ring. Różnie zdarza się w życiu, czasem trzeba umieć się obronić, ale zawsze mówię, że lepszy jest pokój od walki. Warto myśleć pozytywnie, być dobrym dla innych, bo dobro wraca.
Spoglądasz czasem w niebo?
Patrzę często w niebo, choć może nie w Katowicach, bo tutaj akurat nie widać gwiazd. Bardzo interesuje mnie Wszechświat i gdybym miał kwalifikacje, chciałbym być astronautą. Fajnie byłoby oglądać Ziemię z Kosmosu. Myślę, że żyjemy w czasach wielkich odkryć i może uda się znaleźć jej bliźniacze siostry. Trudno mi uwierzyć, że jesteśmy jedyną planetą, na której istnieje życie. Bardzo mnie to wszystko ciekawi.
Ziemia z Marsa wygląda jak główka szpilki. „Dookoła pustka, może razem wypełnimy ją…”, śpiewasz na ostatnim singlu. Sam piszesz muzykę i teksty swoich utworów. Czerpiesz inspirację z życia czy może też z Kosmosu?
Czerpię ze wszystkiego. Myślę o tematyce i klimacie utworu, które chciałbym przekazać. Utwór zazwyczaj krąży dookoła ważnych dla mnie sytuacji. W piosenkach bardzo osobistych inspiruję się własnymi przeżyciami… Inne zaś wymyślam, pojawia się jakiś temat, do którego piszę muzykę, a przy okazji, jak wyjdą fajne momenty, to je nagrywam.
I w efekcie wychodzi coś takiego: „Zakochani w liczbach, drinkach, wystawieni na kolejny strzał / ta chora ambicja zamieni w zgliszcza każdy plan”. Nie wyglądasz na imprezowicza.
No to pani mnie aż tak dobrze nie zna (śmiech). Myślę, że zdrowo jest czasem zaszaleć. Nie mówię, że nie lubię imprez czy zabalować z kolegami, ale korzystam z tego z umiarem. Trzeba wybrać, w jakie dni się bawić, a w jakie pracować. Ale myślę, że warto korzystać z życia za młodu, kiedy jeszcze nam się chce.
Jak długo zamierzasz zostać w Polsce?
Najdłużej, jak się da (śmiech). Na pewno zostanę jeszcze rok, bo chciałbym skończyć studia na Akademii Muzycznej. A potem to nie wiem. Może będę rozkręcał tu swoją karierę muzyczną?
Spotkałeś już miłość swojego życia?
Może kiedyś ją spotkam (śmiech). Obecnie moją największą miłością są muzyka i śpiew, a najbardziej na świecie kocham moją rodzinę.
Czyli jest jeszcze w Twoim sercu miejsce na prawdziwą miłość?
Jest dużo miejsca…
Uwaga! Czy panie to słyszą? Masz jakieś niezrealizowane marzenia?
Nie, życie przerosło moje marzenia. Niczego, co zrobiłem, nie żałuję, bo dzięki temu jestem teraz w tym miejscu, które wydawało się nieosiągalne jeszcze rok temu.