Nienawiść czy przyjaźń? Oto historia niezwykłej relacji królowej Elżbiety II z Margaret Thatcher
Co – oprócz władzy – je łączyło?
Jakie relacje łączyły Margaret Thatcher z królową Elżbietą II? Czy panie się nienawidziły, a może wręcz przeciwnie, łączyła ich prawdziwa przyjaźń? Postanowiliśmy bliżej przyjrzeć się relacjom, jakie łączyły monarchinię z pierwszą kobietą premier Wielkiej Brytanii. Niewielu wie, że królowa Elżbieta II i Margaret Thatcher... nie przepadały za sobą! Co je poróżniło? Oto niezwykła historia ich relacji.
Elżbieta II i Margaret Thatcher: historia ich relacji
„Trudne” - tak w skrócie można opisać relacje królowej Elżbiety II z Margaret Thatcher. „Dwie kobiety w podobnym wieku o bardzo niepodobnym pochodzeniu (jedna arystokratka, druga córka sklepikarza - przyp. red), które los połączył w najbardziej burzliwych i konfrontacyjnych latach powojennej polityki”, pisze Andrew Marr, autor książki Prawdziwa królowa Elżbieta II, jakiej nie znamy. I właśnie podobno sam fakt, że na szczycie brytyjskiej władzy stoją dwie kobiety, był dla ich obu wyjątkowo zaskakujący. Królowa przyzwyczajona do tego, że dotychczas premierami byli albo dużo od niej starsi mężczyźni, albo dużo młodsi, którym należało pomóc, nie do końca wiedziała, czego spodziewać się po pani premier. Nic dziwnego, że między królową a Margaret początkowo stosunki były dość sztywne.
Co tydzień po wspólnych obradach z premierem, królowa zawsze spisuje tematy, które poruszała, ale te dokumenty są ściśle tajne. Po śmierci królowej Elżbiety II mają trafić do archiwum zamku Windsor. Nieoficjalnie mówi się jednak, że na pewno nikt nie pozna treści rozmów z Margaret Thatcher. „Królowa bardzo przeżyła wielomiesięczny strajk górników w 1984 i 1985 roku, kiedy do jej biura w pałacu Buckingham napływały tysiące listów od żon górników z prośbą o interwencję. Monarchini uznawała Thatcher za nuworyszkę, lekceważącą i robotników, i arystokrację w imię rewolucji w interesie klasy średniej. Elżbieta II i jej mąż kilka razy dawali do zrozumienia, że premier uznająca, że „nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo”, źle wróży spójności i dobrobytowi królestwa. Co gorsza, Thatcher miała paskudny zwyczaj mówienia o sobie w liczbie mnogiej (słynne: „Jesteśmy babcią”). Tego zaś królowa nie była skłonna tolerować”, pisze w swojej książce Marek Rybarczyk.
Wiele źródeł podaje, że panie, choć nie darzyły się sympatią, to zawsze okazywały sobie szacunek. Według Andrew Marr, Margaret Thatcher nie przejawiała niechęci do królowej, a przynajmniej nie publicznie. Podobno chwaliła monarchinię za sposób prowadzenia audiencji: „są rzeczowe, a Jej Królewska Mość wnosi wspaniałe zrozumienie spraw bieżących i doświadczenie”, miała pisać w pamiętnikach. Dało się jednak zauważyć, że panowała między nimi dziwna atmosfera. Podobno premier aż przesadnie próbowała pokazać Elżbiecie II szacunek, składając jej dworskie ukłony, które były znacznie niższe niż tego wymagano, przez co często odbierano je jako karykaturalne albo wręcz prześmiewcze. „Była pełna uszanowania. Za bardzo. Królowa nie wymagała aż tyle”, pisze jeden z biografów.
Co więcej, sądzono, że panie będą próbowały walczyć o sympatię Brytyjczyków. Media chętnie więc stosowały wobec nich porównania. Pilnowano więc, by królowa i pani premier nie pojawiały się zbyt często na tych samych uroczystościach narodowych, ale także upewniano się, żeby pani premier... nie była podobnie ubrana do królowej. „Podczas jednej z imprez z udziałem obu władczyń (tej z pałacu i tej z Downing Street) doszło ponoć do zabawnego incydentu. Obie damy pojawiły się w sukniach w identycznym kolorze. Królowa nie wydawała się tym zainteresowana, ale następnego dnia premier Thatcher nakazała swojemu sekretarzowi wystosowanie do pałacu listu ze stanowczą sugestią wypracowania systemu uzgadniania koloru stroju obu pań. Sekretarz królowej szybko odesłał pismo, najwyraźniej uzgodnione z szefową „Firmy”. Zawierało jedno istotne zdanie: „Królowa nie ma zwyczaju zwracać uwagi, jak są ubrane inne osoby”. „Inna osoba” o wybujałych ambicjach musiała zgrzytać zębami tak, że słychać to było aż w pałacu”, wspomina w swojej książce Elżbieta II. O czym nie mówi królowa? Marek Rybarczyk.
Mówi się, że ich relacje uległy ociepleniu za sprawą męża Margaret Thatcher, Denisa Thatchera: „Jego rola u boku pani premier nie różniła się tak bardzo od roli księcia Filipa. Z równą zręcznością ratował żonę w zdradzieckich sytuacjach towarzyskich i znikał, kiedy musiała się zająć sprawami wagi państwowej”, pisze Andrew Marr. Podobno mąż pani premier miał świetne kontakty z królową matką. Oboje wykazywali zamiłowanie do alkoholu, ale i do królewskiego protokołu.
Jak piszą biografowie, to właśnie oni przyczynili się do tego, że doroczne wizyty Margaret Thatcher i królowej w Balmoral przebiegały w swobodnej atmosferze. Pani premier każdą jednak okazję wykorzystywała do... załatwiania zobowiązań służbowych: „To zamiłowanie do skutecznego gospodarowania czasem odnotowywano w Pałacu z chłodnym rozbawieniem. A kiedy już pani Thatcher się zjawiała, rodził się problem, jak zabawić gościa tak nieprzyzwyczajonego do wiejskiego życia i tak skoncentrowanego na pracy. Na pytanie, czy pani premier uda się z resztą towarzystwa na spacer po wzgórzach, królowa odpowiedziała sucho: „Przypuszczam, że pani Thatcher chodzi tylko po drodze”. A potem, kiedy Denis Thatcher zaproponował żonie, że pora już iść do łóżka – królowa ściśle przestrzegała godziny policyjnej, piętnaście po jedenastej – ta podobno odpowiedziała zadziwiona: „Do łóżka? A co tam będziemy robili?”, opisuje wizytę Margaret Thatcher i jej męża w wiejskiej posiadłości królowej w Balmoral Andrew Marr.
Przytacza także inną historię z tego samego wyjazdu, która idealnie podsumowuje pierwsze spotkania królowej z Thatcher: „Pewnego razu, kiedy królowa najpierw rozdała, a później zbierała talerze, pani Thatcher dotknięta widokiem monarchini wykonującej tak podrzędną pracę bez pomocy podrywała się co chwila, żeby pomóc. W końcu królowa syknęła: „Może ktoś powie tej kobiecie, żeby usiadła?”. Ta historia wydaje się symboliczna dla stosunków obu pań: pani premier obdarzona silnym poczuciem autorytetu i poszanowania jedynie próbowała pomóc, a królowa nie potrafiła się oprzeć irytacji”, czytamy w książce Prawdziwa królowa Elżbieta II, jakiej nie znamy.
Tę samą sytuację z innej perspektywy w swojej książce przedstawił z kolei Marek Rybarczyk: „Rodzina królewska uwielbia organizować pikniki i grille w rozległych pałacowych ogrodach. Czasem są na nie zapraszani premierzy. Pewnego razu zaszczytu tego dostąpiła Margaret Thatcher. Gdy impreza zbliżała się ku końcowi, pani premier oniemiała: oto na jej oczach królowa zabawiała się w zmywanie naczyń – gołymi rękami! – i za nic nie dała się wyręczyć. Podobno przed następnym Bożym Narodzeniem z Downing Street do pałacu Buckingham dotarła niewielka przesyłka dla Jej Wysokości. W środku znajdowała się... para gumowych rękawiczek”.
Jak widać relacje królowej Elżbiety II z Margaret Thatcher początkowo nie były zbyt przyjazne, ale im dłużej Margaret Thatcher była premierem, tym bardziej królowa się do niej przekonywała. Premier Margaret Thatcher nie była więc ulubionym szefem rządu królowej Elżbiety II, ale ostatecznie ich relacje nie były takie złe, jak opisywała to prasa: „Kiedy nastąpił koniec urzędowania pani Thatcher, według dworzan obserwujących obie panie, królowej naprawdę było przykro, że pani premier odchodzi. W istocie królowa zaprosiła panią Thatcher do grona odznaczonych Orderem Zasługi, które to odznaczenie leżało w jej osobistej gestii”, czytamy w jednej z biografii.