Reklama

Katarzyna Ziółkowska-Faadom, Polka, która od 20 lat mieszka w Ameryce i od pięciu lat pracuje w szpitalu na Brooklynie jako administratorka, we wstrząsającej rozmowie z Krystyną Pytlakowską o tym, jak wygląda pandemia Covid-19 w Nowym Jorku.

Reklama

Siedzisz w środku amerykańskiej pandemii koronawirusa?

Każdy szpital jest teraz w środku tej pandemii. To, co się dzieje w szpitalach, znają tylko osoby będące wewnątrz, bo dla ludzi spoza środowiska medycznego wszystko wydaje się nie do ogarnięcia. Być może myślą, że my przesadzamy i że nic się nie dzieje. Ale wystarczy przyjść w pobliże szpitala, zobaczyć dwie albo trzy ciężarówki stojące niedaleko budynku, z którego wywożone są zwłoki. To ogrom tragedii, do tej pory niespotykany.

Jest naprawdę bardzo ciężko, a szpital to nie tylko lekarze i pielęgniarki, ale też inżynierowie, panie sprzątające, kucharze i panie roznoszące jedzenie. Serwis sprzątający nigdy dotąd nie miał tyle pracy, co w tej chwili, bo po każdym pacjencie musi sprzątnąć pokój, a codziennie umiera bardzo wiele osób. Trudno jest patrzeć na ludzi podłączonych do respiratorów, jedną nogą na tamtym świecie. Wielu pracowników z intensywnej terapii odłącza od respiratorów pacjentów, którym one nie są już w stanie pomóc i podłącza je tym, którzy jeszcze żyją.

Kasiu, Ty też masz kontakt z chorymi?

Bezpośrednio nie, ale mam koleżanki pracujące tu jako pielęgniarki i codziennie wysłuchuję ich słów rozpaczy. Tak naprawdę nie wiem dokładnie, ile w naszym szpitalu jest zakażonych. W stanie Nowy Jork wczoraj notowano 10 tysięcy zakażonych. Ta liczba przekroczyła już czterokrotnie ofiary World Trade Center, gdzie zginęły 2753 osoby.

Bardzo to wszystko przeżywasz, chociaż nie stykasz się bezpośrednio z zakażonymi.

W tej chwili pracuję z osobami, które jeszcze są zdrowe. Ale bardzo duża część personelu w szpitalu jest już zakażona.

Archiwum prywatne Katarzyny Ziółkowskiej

Katarzyna Ziółkowska-Faadom pracuje w jednym z nowojorskich szpitali

Jak się zakażają?

W szpitalu jest o to bardzo łatwo. Można dotknąć klamki, której dotykał człowiek zakażony i już wirus przechodzi na nas. Wielu pracowników potrzebuje pomocy psychologów, bo nie są w stanie poradzić sobie z tym, co się dzieje. Dwa ostatnie tygodnie były naprawdę trudne. Dobrze, że istnieje statek marynarki wojennej, który przyjmuje pacjentów, odciążając w ten sposób szpital.

Co się dzieje, gdy ktoś dzwoni i mówi, że ma kaszel i temperaturę?

Większość z tych pacjentów jest wysyłana do swoich prywatnych lekarzy, którzy podają im leki w domach. Pacjenci, którzy znajdują się w szpitalu, to w większości ci, którzy mają problem z oddychaniem. Przywożą ich karetki albo rodzina. Na początku była panika, bo w kolejkach ustawiali się pacjenci zdrowi obok zakażonych. Tacy, którzy chcieli się tylko zbadać. A objawy są podobne do zwykłego przeziębienia czy retrowirusa żołądka - nie wszystkie są charakterystyczne dla koronawirusa.

Boisz się tej epidemii? Jak chronisz siebie?

Boję się, oczywiście, ale każdy z nas pracujący w szpitalu ma świadomość, że nie wolno się poddawać lękom. Musimy wspierać się i być dla tych, którzy nas potrzebują.

W Polsce służby medyczne korzystają ze zwolnień lekarskich - zdarza się, że boją się epidemii. W jednym z Domów Pomocy Społecznej została tylko jedna pielęgniarka, która dzisiaj też poszła na zwolnienie.

Wydaje mi się, że w takich sytuacjach pojawiają się tzw. cisi bohaterowie, u których odwaga przerasta tchórzostwo. Niezależnie od tego, czy pracują w szpitalu czy w aptece, czy rozwożą pocztę albo sprzedają artykuły spożywcze. Każda z tych osób to bohaterowie albo tchórze.

A Ty kim jesteś? Bohaterką?

Ja nie idę na zwolnienie, chociaż mam wiele do stracenia. Mam rodzinę, mam 11-letnią córkę, ale do głowy by mi nie przyszło, żeby załatwić sobie lewe zwolnienie od lekarza. Kiedy zaczynałam pracę w szpitalu, miałam świadomość tego, że muszę być silniejsza niż inni i bardziej zdeterminowana. Donald Trump ogłasza, że w Stanach Zjednoczonych umrze do 200 tys. osób. To wszystko jest naprawdę przerażające. Do tej pory przebywaliśmy w ochronnej klatce, z której nagle nas wyrzucono na wolność i nie wiadomo, jak z tym żyć.

Archiwum prywatne Katarzyny Ziółkowskiej

Katarzyna Ziółkowska-Faadom z córką

Wszyscy nosicie maski?

Wszyscy. Po ulicy chodzą ludzie w maskach, którzy nie mogą się przywitać ze znajomym ani przytulić do kogoś bliskiego. Trzeba trzymać dystans i to jest bardzo smutne, bo stoisz w masce i jesteś kompletnie samotny. Moim zdaniem wiele osób załamuje się właśnie z tego powodu.

W tej sytuacji Amerykanie wydają się narodem mocnym czy słabym?

Z tego, co widzę, to te osoby, z którymi przebywam na co dzień, potrafią wskrzesić w sobie ogromną siłę. Praca zespołowa staje się wtedy niezwykła i bardzo owocna, bo wszyscy pracują razem i razem ten strach przeganiają. A w szpitalach ten strach jest nie tylko o siebie, ale przede wszystkim o pacjentów - żeby następny nie umarł. Dopiero potem, żeby nie przynieść wirusa do domu - do męża, do dzieci, do rodziców. Strach o siebie schodzi na inny plan. Dalszy. Ja też się boję, bo chcę chronić moją córkę i rodziców, ale nie mogę sobie pozwolić na to, żeby codziennie wychodzić z domu ze świadomością, że coś mi się stanie. Wychodzę, myśląc, że zrobię wszystko, żeby się nie zakazić.

Co robisz, kiedy wracasz do domu?

Najpierw zrzucam wszystkie ubrania, w których byłam na zewnątrz, idę pod prysznic, zmywam z siebie wszystkie zarazki i dopiero wtedy zbliżam się do rodziny. A niektóre osoby pracujące w szpitalu w ogóle nie wracają do domu, nocują gdzieś poza nim. Nie załamują się, puszczają na przykład radosne video. Albo udają, że jest im z tym dobrze, bo nie muszą znosić humorów swoich dzieci.

Twoi znajomi chorują?

Tak, mam wielu znajomych, którzy zachorowali. Niektórzy lżej to przechodzą, inni ciężej. Umarła mama mojej przyjaciółki, umarł tata innej koleżanki. Zmarł też szef szpitala, w którym kiedyś pracowałam. Dlatego warto zostać w domu, a wychodząc - założyć maskę i rękawiczki. Nawet, gdy się idzie tylko do pobliskiego sklepu.

W Ameryce ludzie sobie pomagają, tak jak my, Polacy?

Bardzo sobie pomagają! Gdy ktoś zachoruje, inni przywożą mu do domu jedzenie i zostawiają przed drzwiami. A codziennie o siódmej wieczorem firmy prywatne rozwożą jedzenie dla pielęgniarek. Przy większości szpitali w Nowym Jorku zbierają się strażacy i policjanci i włączają wszystkie sygnały, by podziękować służbie zdrowia za jej pracę. Pojawiają się też pierwsze murale na szpitalach, motywujące do niepoddawania się złym nastrojom.

Nowojorczycy przestrzegają dyscypliny?

Zdarzają się tacy, którzy tego nie robią. Widzę ich każdego wieczoru, kiedy wracam z pracy samochodem. Wychodzą na ulice, zwłaszcza, gdy jest ciepło. A jak pada deszcz, to mówimy w szpitalu: „Alleluja, będą siedzieć w domu”. Teraz jednak zaostrzyli u nas prawo i kara za nieuzasadnione wyjście z domu wynosi tysiąc dolarów. Już ograniczyło to spacery. Nawet w Niedzielę Wielkanocną było naprawdę pusto. Ktoś powiedział, że Nowy Jork zamienił się w miasto duchów. A ja uważam, że zamienił się w pustynię i zrobił się smutny. Zgasło w nim życie. Gdzie się podziała ta energia, którą to miasto tętniło?

Archiwum prywatne Katarzyny Ziółkowskiej

Wyludnione ulice Nowego Jorku w czasach pandemii

Odbuduje się po epidemii!

Mam taką nadzieję. Bo gdy teraz patrzę na to, co się dzieje, przypomina mi się 11 września. To była największa tragedia, z jaką się do tej pory zetknęłam. Bardzo czekamy na szczepionkę, bo dopiero ona będzie mogła pokonać koronawirusa.

Jak sądzisz, ile to jeszcze potrwa?

Dzisiaj gubernator stanu Nowy Jork przedłużył obostrzenia do 15 maja. Chce, żeby sklepy, które nie są niezbędne, były nadal zamknięte, to dotyczy również firm.

Gdy wracasz do domu, jesteś załamana, płaczesz?

Nie byłam jeszcze w takim stanie i nie wiem, jak będę się czuła za kilka tygodni. Na razie muszę być silna na tyle, na ile mogę. I w szpitalu dbać o to, żeby wszyscy pacjenci mogli zostać przyjęci. I żeby nikt się nie zaraził. Dla każdego jednak przychodzi taki moment, że coś w nim pęka. Wtedy siada i płacze.

Płakałyśmy z dziewczynami w szpitalu, widząc każde wywożone ciało. Nie można pozostać na to obojętnym. A gdy wracam do domu, nie mogę zasnąć. Wracają do mnie wszystkie szpitalne obrazki. Zwłaszcza, że widzę, jak pracownicy znoszą zwłoki do ciężarówek i mam świadomość, że to nie film, tylko brutalna rzeczywistość. Są noce, kiedy nie śpię, ze zmęczenia fizycznego i psychicznego. Po 12-godzinnym dyżurze.

Nie chcesz uciec i zrezygnować z tej pracy?

Nie. Wielu znajomych zastanawia się, czy zechce nadal mieszkać w Nowym Jorku, ale takie decyzje podejmą później, kiedy się to wszystko skończy. Nowy Jork na pewno się podniesie. Widziałam to po 11 września. I to właśnie mi się w Nowym Jorku podoba. Siła tego miasta. I wiesz, co jeszcze? Podobno w trakcie pandemii wiele zwierząt ze schroniska zostało zaadoptowanych, bo ludzie czują się samotni w domach i potrzebują czworonoga, aby pomógł im tę samotność przełamać. Wiele osób mówi też, że wszystko jest w rękach Boga.

Dużo ludzi nawraca się w dobie pandemii.

U wielu osób ich wiara się umacnia. Dla mnie też jest ogromnym źródłem siły. To poczucie, że ktoś nad nami czuwa. Nie da się tego po ludzku wytłumaczyć, ale ja czuję jakby nad tym smutnym Nowym Jorkiem ktoś rozciągnął wielki parasol. I tym kimś być może jest Bóg.

Rozmawiała: KRYSTYNA PYTLAKOWSKA

Tak wygląda obecnie Nowy Jork:

Archiwum prywatne Katarzyny Ziółkowskiej
Reklama

Katarzyna Ziółkowska-Faadom z 11-letnią córką:

Archiwum prywatne Katarzyny Ziółkowskiej
Reklama
Reklama
Reklama