Reklama

Pierwszy przypadek zakażenia koronawirusem wykryto w Polsce w marcu tego roku, i od tego czasu liczby stale rosną. Do dnia dzisiejszego zachorowało prawie 70 tysięcy osób, ponad dwa tysiące zmarło, blisko 50 tysięcy wyzdrowiało. Pomimo wszystko, niebezpieczny wirus wciąż budzi wiele pytań i wątpliwości. Osoby, które przeszły Covid-19, postanowiły podzielić się swoim doświadczeniem w programie Czarno na białym, emitowanym przez TVN 24.

Reklama

Ozdrowieńcy o przebiegu choroby Covid-19

Piotr Świerczek dotarł do pacjentów intensywnej terapii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Wszyscy zachorowali na przełomie kwietnia i maja tego roku. Jak wspominają ten niepokojący czas?

65-letni dziś pan Zdzisław musiał zostać w szpitalu przez sto dni. Jak wyznał w programie Czarno na białym, prawdopodobnie zaraził się w miejscu pracy. O sobie mówi, że jest „żywym przykładem”, że koronawirus „to nie ściema”. „Ordynator powiedział mi: „Pan nie był jedną nogą, pan był dwoma nogami na tamtym świecie i myśmy pana wyrwali stamtąd”, wyznaje. Jest zdrowy, ale nie odzyska pełnej sprawności.

O fatalnych skutkach zakażenia opowiedziała również pani Ewa. „Po ciężkim przejściu tego wirusa, gdzie leżałam na OIOM-ie, obudziłam się jakby bez mięśni. To było straszne przeżycie: obudzić się, nie wiedząc gdzie, co jest, co się stało... Obawa o rodzinę”. Jej bliscy przeszli zakażenie bezobjawowo.

Rozmówczyni Piotra Świerczka także zmaga się z powikłaniami po chorobie i pozostaje pod opieką lekarzy. „Bardzo się męczę, zasycha mi w gardle, muszę często pić, niekiedy dochodzi nawet do tego, że wymiotuję. Druga sprawa, kwestia uszkodzenia wątroby i to po lekach, które uratowały mi życie [...] Nerki były jedynym organem, który pracował, bo miałam niewydolność wielonarządową”, ujawnia.

„Nikomu tego nie życzę, nikomu”, dodaje pani Ewa. „Najgorszemu wrogowi nie życzę przechodzenia koronawirusa i tego, co się potem dzieje. Bo jeżeli są osoby, które przejdą bezobjawowo, nie mają pewności, że za kilka lat, za kilka miesięcy, coś im się nie odezwie”, ostrzega.

Niebezpieczny wirus nie oszczędza nikogo. Przekonał się o tym Ireneusz Orman, lekarz, który prawdopodobnie zaraził się w miejscu pracy, czyli w szpitalu. „W momencie, kiedy dostałem informację, że jak nie pójdę pod respirator, to nie dożyję do poniedziałku, to byłem przekonany, że umrę”, wyznaje.

„Zadzwoniłem do rodziny, [...] w zasadzie pożegnałem się z żoną. Stwierdziłem, że jeśli pójdę pod respirator, usnę i umrę, to jest to jakaś niezła opcja, bo przestanę się wreszcie dusić. Gdy szóstego maja zostałem obudzony, naprawdę się zdziwiłem”, dodaje.

Ireneusz Orman zwraca uwagę, że koronawirusa nie powinno traktować się jak zwykłej grypy. „W ogóle bez porównania, kompletnie. Najbardziej mnie zdziwiło, jak zobaczyłem, że moja krew w ogóle nie przypomina krwi, tylko jakąś taką galaretkę porzeczkową, tak była gęsta. Potem ze zdziwieniem na wypisie przeczytałem, że miałem prawidłowe wartości hematokrytu, także nie byłem specjalnie odwodniony”, tłumaczy.

Reklama

Światowa Organizacja Zdrowia ostrzega przed drugą falą koronawirusa, która może zaatakować już jesienią. Eksperci apelują o zachowanie rozsądku oraz stosowanie się do ogólnoprzyjętych zasad, jak noszenie maseczek zakrywających nos i usta, czy respektowanie zasad dystansu społecznego.

Reklama
Reklama
Reklama