Gdyby nie błędna diagnoza, Kora mogłaby jeszcze żyć...
„Chemia to piekło nie do zniesienia”
Wydawało się, że to gwiazdy wzywały ją do siebie. Odeszła zaraz po zaćmieniu Księżyca, w noc kiedy wszyscy wpatrywali się w niebo. Przez ostatnie lata żyła w cierpieniu. Jednak nigdy nie straciła energii, pogody ducha, a nadzieja ją uskrzydlała. Niezłomnie walczyła z chorobą. Gdyby nie błędna diagnoza, Kora mogłaby jeszcze żyć. Poruszający reportaż Małgorzaty I. Niemczyńskiej opowiada historię Olgi Sipowicz, jej walki ze śmiercią.
Kora: historia choroby
Olga Jackowska od wielu lat toczyła nierówną walkę z chorobą. Nowotwór rozwijał się u niej bardzo długo. Już w czasach PRL-u bolały ją jajniki. „Myślała, że to może od sikania na śniegu. Grali tyle koncertów, nie wszędzie była toaleta. Wciąż nie ma konkretnej diagnozy”, czytamy na łamach Wysokich Obcasów. Paradoksalnie aktywność, mobilność, entuzjazm dla życia, joga, którą od dawna uprawiała sprawiły, że rak przez lata „zjadał” ją podstępnie. Zaczynała umierać. Pół życia zażywała środki uśmierzające. „Nawet gdy płaci prywatnie za całodzienne badania, słyszy, że ma zdrowie 15-latki”, dodaje autorka.
Lekarz, którego znała od lat, zlekceważył objawy. Nie zlecił wszystkich badań, które zleciła inna lekarka. Nikt nie szukał nowotworu. Leczono ja na żołądek. I wszystko wskazuje na to, że już wtedy rak był w czwartym stadium. W 2013 roku słyszy diagnozę: rak jajnika z przerzutami do otrzewnej. „Lekarz mi powiedział: to choroba śmiertelna i nieuleczalna. Dlatego nieprawdopodobnie słabłam przez te wszystkie lata. Ból mnie zginał do ziemi. Po tygodniu byłam na stole operacyjnym”, mówiła Kora w jednym z wywiadów.
To był cios dla jej najbliższych. Wtedy też wzięła ślub z Kamilem Sipowiczem. Przez cały czas był dla niej największym oparciem. „Ja miałem jakąś głęboką intuicję, że musimy stoczyć walkę ale ona dobrze się skończy. Ani razu nie pomyślałem, że może być inaczej. W ogóle w tych kategoriach nie myślałem”, mówił mąż artystki w wywiadzie VIVY!.
Leczenie było ciężkie. Kora nie reagowała dobrze na tradycyjną chemię. Lekarze powiedzieli, że może ją to zabić. Potrzebowała kosztownego leku. Olaparib nie był refundowany, a zdobycie konkretnej sumy nawet dla niej graniczyło z cudem. „Chemia to piekło nie do zniesienia. Kora ciągle wymiotuje. Odwadnia się. Robi pod siebie. Kiedy tak się wymiotuje, serce może stanąć. Po drugiej mówi: „Dość”. Nadzieja kosztuje 24 tys. zł miesięcznie. Ma postać 16 tabletek”, dodaje Małgorzata I. Niemczyńska.
Kiedy poczuła się lepiej walczyła już nie tylko o siebie, ale o innych. Miała wielkie serce. „Na leczenie udało się zebrać około 200 tys. zł . Kora z nich korzystała tylko przez kilka miesięcy. Nie dlatego, że dłużej nie mogła. Wywalczyła refundację leku dla wszystkich kobiet. Któregoś dnia padło pytanie ze strony fundacji, czy nie byłaby w stanie przekazać tych pieniędzy na leczenie kogoś innego. Odpowiedziała: „Tak, oczywiście”, mówiła Katarzyna Litwin, menedżerka gwiazdy.
Śmierć Kory
Kora potrzebowała spokoju, poczucia bezpieczeństwa. Wyprowadziła się z Warszawy na Roztocze. W końcu znalazła swoje miejsce, azyl. Tutaj prowadziła rytm życia związany z pogodą. „Dnia za mało, żeby ogarnąć cały ten świat, który tutaj mamy. Ale wiem też, że to moje życie się już kończy, więc co zrobić, w moim przypadku, z tymi dniami, tygodniami, bo ja nie pozwalam sobie patrzyć w przyszłość dalej. To już jest zupełnie inne postrzeganie życia. Nie pamiętam, żebym tak intensywnie żyła każdą chwilą w ciągu dnia”, mówiła w ostatnim wywiadzie VIVY!.
Nigdy nie mówiła, że boi się śmierci, ale że chce żyć. Kiedy wiedziała, że jej stan się pogarsza i nic nie da się zrobić, powiedziała, że śmierci się nie boi. „Walczyła dzielnie. To była droga hiobowa… Bo niestety, rak w ostatniej fazie to naprawdę nie jest sielanka”, mówi Kamil Sipowicz w rozmowie z WO.
Jej gwiazda zgasła nad ranem, zaraz po zaćmieniu Księżyca o 5.30, 28 lipca. W ostatnich chwilach byli przy niej wszyscy, których kochała i oni kochali ją. Kochają nadal…