Twórcy filmu Pan T. zostaną pozwani za kradzież praw autorskich?!
Kontrowersje wokół produkcji narastają
Już 25 grudnia do kin wchodzi najnowszy film Marcina Krzyształowicza pt. Pan T. Produkcja została świetnie przyjęta na licznych festiwalach, lecz równocześnie wywołuje wiele kontrowersji. Wszystko za sprawą Matthew Tyrmanda, który twierdzi, że twórcy dopuścili się kradzieży praw autorskich i dóbr osobistych. Jak to możliwe?
Kontrowersje wokół filmu „Pan T.”
Film Pan T. opowiada historię uznanego pisarza (w tej roli Paweł Wilczak), który mieszka w hotelu dla literatów, utrzymując się z korepetycji dawanych pięknej maturzystce. Pewnego dnia do sąsiedniego mieszkania wprowadza się chłopak z prowincji, pragnący zostać dziennikarzem. Główny bohater staje się dla niego mistrzem i nauczycielem. Wszystko się zmienia w momencie, gdy równocześnie władze zaczną Pana T. podejrzewać o zamiar wysadzenia Pałacu Kultury i Nauki, ponętna uczennica zaszokuje go niespodziewanym wyznaniem, a Urząd Bezpieczeństwa zacznie śledzić każdy jego ruch.
Choć fabuła nie wydaje się kontrowersyjna, jest taka dla Matthew Tyrmanda. To właśnie on stwierdził, że film został wyreżyserowany bez zgody, na podstawie Dziennika 1954 autorstwa jego ojca, Leopolda. Mężczyzna jest bowiem spadkobiercą twórczości zmarłego w 1985 roku pisarza. W rozmowie z dziennikarzami Onetu, zdradził: „Powiedziałem im, że skoro opierają się na pamiętnikach mojego ojca, to ja chcę mieć wpływ na kształt tego filmu. Miałem dość okłamywania mnie. Oni to zignorowali, więc osobiście poszedłem do ich biura. Pan Boliński [producent - przyp. red.] stwierdził, że nie bazują na Dzienniku 1954, ale równocześnie zaoferował współpracę”.
Syn publicysty powiedział również, że część widzów po obejrzeniu obrazu może mieć błędne zdanie na temat jego ojca, mimo tego że twórcy przemontowali go w taki sposób, by uniknąć zbieżności z jego tekstami oraz życiorysem: „Wielka ironia polega na tym, że z radością zawarłbym z nimi umowę, gdyby przeszli przez dobrze ugruntowane kanały prawne i uzyskali licencję w honorowy sposób. Byłoby to kosztem znikomym i symbolicznym, ponieważ byłbym podekscytowany, że jest producent chcący przenieść pamiętnik na duży ekran. Zamiast tego… cóż, smutne jest to, że tak się dzieje, ale prawa nadużywane muszą być chronione”.
Reżyser filmu o kradzieży praw autorskich
W odwecie wywiadu udzielił również sam reżyser, Marcin Krzyształowicz. Także w rozmowie z Onetem, powiedział: „To absurdalny zarzut. Biorąc się za projekt, który jeszcze dziesięć lat temu nazywał się Tyrmand 54, postawiłem scenarzyście Andrzejowi Gołdzie twarde warunki. Powiedziałem, że nie interesuje mnie biografia Leopolda Tyrmanda. (...) Na samym początku ustaliliśmy z Andrzejem, że główną postacią filmu nie będzie rzeczywisty literat, a kafkowski Pan T., w którym uważni czytelnicy i przyszli widzowie będą mogli odnaleźć cechy Tyrmanda, Mrożka, Konwickiego, Skrzyneckiego i okulary Andrzeja Munka. To miał być i jest rodzaj kolażu, koktajlu towarzyskiego, po prostu kompilacja cech najbardziej przez nas pożądanych dla stworzenia everymana – pisarza, który walczy z systemem; który nie brata się z władzą; jest niezależny i nie chce uczestniczyć w wyścigu szczurów”.
Na tę chwilę wiadomo, że póki co pozew nie wpłynął. Cały czas trwają negocjacje. Gdyby jednak do tego doszło, byłby to największy proces o prawa autorskie w historii polskiej kinematografii.
Paweł Wilczak w filmie „Pan T.”