Reklama

Reżim prezydenta Aleksandra Łukaszenki zablokował Mińsk i odciął internet w całym kraju, ale Białorusini wciąż spontanicznie umawiają się na kolejne protesty. Mieszkańcy sąsiadującego z nami państwa nie wierzą bowiem w wyniki niedzielnych wyborów prezydenckich, które według władzy znów wygrał urzędujący od 1994 prezydent niecieszący się poparciem społecznym. Niestety, wczorajsze demonstracje znów przerodziły się w krwawe starcie z milicją. Ta była jeszcze bardziej agresywna, niż w powyborczą noc…

Reklama

Co dzieje się na Białorusi? Powyborcze protesty – zdjęcia

Z wielu białoruskich miast – Mińska, Grodna, Brześciu – wciąż trwają demonstracje zainicjowane przez obywateli, którzy zarzucają prezydentowi Łukaszence sfałszowanie wyników wyborów prezydenckich. Według białoruskiego PKW 65-latek otrzymał aż 80% głosów, a jego główna konkurentka mniej niż 10%. Wiele komisji, których członkowie nie poddali się presji zmiany prawdziwych wyników wywiesiło jednak raporty, z których wynika, że obywatele głosowali dokładnie odwrotnie – to Swiatłana Cichanouska miała otrzymać 5 razy więcej krzyżyków z poparciem.

Ostatniej nocy na ulice Mińska znów wyszły tłumy ludzi. Niestety, milicjanci i wojsko, które też brało udział w walce z demonstrantami, znacznie zradykalizowali swoje działania. Do grup protestujących rzucano granatami hukowymi, strzelano gumowymi kulami a także urządzano tzw. łapanki. Jeden z polskich dziennikarzy relacjonował to, co działo się jeszcze kilkanaście godzin temu. „Zaczęli nas gonić i strzelać z zaskoczenia. Nie było ostrzeżeń, granatów hukowych. Trzy salwy. Masa karetek. Udało mi się schować w mieszkaniu, z którego słyszę syreny karetek. W centrum podobno jest fatalnie”, - relacjonował pracownik Krytyki Politycznej, Sławomir Sierakowski.

Białoruskie MSW potwierdziło, że we wczorajszych starciach z milicją, jedna osoba zginęła. Chodzi o kierowcę autobusu, który zdaniem reżimowych władz miał próbować rzucić w policjantów niezidentyfikowanym ładunkiem, ale ten wybuchł w jego ręce. Świadkowie zdarzenia twierdzą jednak, że było zupełnie odwrotnie i to funkcjonariusze zaatakowali pierwsi. „Kierowca został zabity przez policyjny granat ogłuszający”, pisał w sieci ukraiński dziennikarz Franak Viacorka.

Ofiar zeszłej, jak i poprzedniej nocy może być znacznie więcej. Białoruskie władze nie chcą przyznawać tego oficjalnie, ale demonstranci i dziennikarze będący na miejscu opisywali także inne przypadki zajść z agresywnymi mundurowymi, które kończyły się śmiercią.

Reklama

Następne godziny i dni pokażą czy protesty odsuną Aleksandra Łukaszenkę od władzy. Demonstrujący już zapowiedzieli, że nie zamierzają się poddać.

PAP
PAP
PAP
Reklama
Reklama
Reklama