„Jest moim najlepszym przyjacielem i wielkim wsparciem”
Kinga Rusin poruszająco o swoim partnerze, Marku Kujawie
- Katarzyna Sielicka
Czym jest życie eko dla Kingi Rusin? To – jak to nazywa Małe Eko Kroki, które robimy na co dzień. Dla niej przełomem była rezygnacja z mięsa, dzięki czemu ma świetną figurę i znakomite wyniki badań, mimo że cierpi na chorobę Hashimoto. Ćwiczy też jogę, choć woli aktywności, które dostarczają więcej adrenaliny. Na przykład kajty, do których pasję dzieli z partnerem Markiem Kujawą. Czym się zajęła po odchowaniu córek? Jakie ma plany na przyszłość i dlaczego nie farbuje włosów opowiedziała w najnowszym wydaniu VIVY!
Gdzieś czytałam, że po odchowaniu dzieci marzyła Pani, żeby już tylko pływać na kajcie i jeździć na nartach. Jak udaje się Pani połączyć pracę z realizacją tego marzenia?
Kinga Rusin: Nie mogę narzekać na brak zajęć, ale mi to w sumie pasuje. Nie ma nudniejszej rzeczy niż bezczynność. Poza prowadzeniem Dzień Dobry TVN i działalnością społeczną mamy z Markiem przede wszystkim wspólny biznes, czyli kosmetyki Pat&Rub. To nie tylko nasze oczko w głowie, ale duże przedsięwzięcie, które cały czas się rozwija. Pomysłów mamy setki, udoskonalamy się, nawiązujemy kontakty z laboratoriami na wszystkich kontynentach, wprowadzamy nowe, coraz bardziej zaawansowane biotechnologicznie produkty. Nie mamy wolnych weekendów, ale za to pracujemy we wspaniałych miejscach, często w najbardziej odległych i najpiękniejszych zakątkach świata. Dużo podróżujemy służbowo, ale też przy okazji zwiedzamy, poznajemy niesamowitych ludzi, podziwiamy spektakularne krajobrazy. I to wszystko robimy razem, mając zarówno satysfakcję zawodową, jak i wiele frajdy z bycia non stop we dwójkę. Życie prywatne trochę się nam wymieszało z zawodowym, ale nie mam wrażenia, że któremukolwiek z nas to przeszkadza.
A co z tym kajtem?
To kolejna rzecz, która nas z Markiem łączy. Często pracujmy w miejscach, gdzie możemy po pracy popływać. Dobrą stroną cywilizacji jest to, że mamy internet i bardzo wiele można robić zdalnie, z różnych miejsc. Kajt to mój „odgromnik”! Kiedy płynę, napędzana wiatrem, przenoszę się w inny wymiar. Kajt, kontakt z naturą, wiatrem i wodą jest dla mnie jak medytacja. Oczyszczam myśli.
A nie marzy Pani o świętym spokoju?
Spokój to stan ducha i umysłu, kiedy człowiek ma poczucie, że zrobił tyle ile może dla siebie ale też dla innych, w słusznej sprawie, w którą bezgranicznie wierzy. Ponieważ w sprawach, w które wierzę jest dużo do zrobienia na razie nie zaznam spokoju… Nie potrafię udawać, że się nic nie dzieje. Nawet uczę się medytacji, praktykuję jogę i jak sobie rano pomedytuję to przez godzinę jestem spokojna (śmiech).
Jaką jogę Pani ćwiczy?
Hathę, głównie oddycham. Medytacja i panowanie nad ciałem są potrzebne, żeby uzyskać równowagę. Nie jestem w tym mistrzem. Zdecydowanie lepiej czuję się w sportach siłowych, ekstremalnych, może mój organizm potrzebuje sporo adrenaliny.
Ma jej Pani chyba ostatnio w nadmiarze…
To prawda, że jest teraz jakaś kumulacja, ale mimo wszystko uważam, że przede wszystkim mam piękne życie! Szczególnie, kiedy teraz patrzę na nie z pewnej perspektywy. Spełniło się mnóstwo moich marzeń, mam odchowane, mądre i kochane córki, wspaniałego partnera, który jest moim najlepszym przyjacielem i wielkim wsparciem.
Przy okazji wydania “Ekoporadnika” w 2016 roku mówiła Pani, że nigdy nie czuła się lepiej w swoim ciele. Jak to się robi?
Myślę, że takim przełomowym momentem w moim życiu było zrezygnowanie z jedzenia mięsa. Autentycznie zmieniła mi się dzięki temu sylwetka. Mam świetne wyniki badań i dużo energii, co przy niedoczynności tarczycy jest dosyć niezwykłe.
Pani też chyba nigdy nie paliła.
Nie, nigdy w życiu. Używki omijam z daleka. Nigdy mnie do tego nie ciągnęło. Natomiast odżywiałam się trochę bezrefleksyjnie. Było mięso to jadłam. W pewnym momencie zaczęłam się nad tym zastanawiać i postanowiłam, że spróbuję go nie jeść. Białko zwierzęce zastąpiłam roślinnym. To jest zdrowe i pyszne. W sumie to nie jest żadne poświęcenie, to po prostu naprawdę dobra zmiana!
Pamiętam burzę w internecie po tym jak ktoś zauważył na zdjęciu, że Pani nie farbuje włosów. Manuela Gretkowska napisała kiedyś o farbowaniu jako wielkim zniewoleniu kobiet, które są zmuszane, żeby zakrywać siwiznę. W Pani przypadku to ma jakiś podtekst?
Jeśli ktoś się źle czuje z siwymi włosami to niech je farbuje. Tym bardziej, że teraz jest wiele farb ekologicznych, są naturalne wyciągi roślinne, więc dlaczego nie. Ja po prostu do tej pory - nie mówię, że to się nie zmieni! - nie widziałam takiej potrzeby. W ogóle tego nie zauważałam, to raczej różni ludzie komentowali. Ostatnio zapytałam moją fryzjerkę, z którą pracuję od lat czy powinnam ufarbować włosy? A ona na to: “Zwariowałaś?”. Na razie nie spędza mi to snu z powiek. Wystarczy, że paznokcie maluję i to mi zabiera bardzo dużo czasu. Miałabym się jeszcze zastanawiać, kiedy ufarbować włosy (śmiech)? W końcu, czy nie najważniejsze jest to, żebyśmy przede wszystkim robili rzeczy, które uważamy za konieczne i ważne?
Więcej w najnowszej VIVIE!