Kinga Rusin przez depresję poporodową miała myśli samobójcze?
„Amerykanie nazywają to, jakże romantycznie i subtelnie, baby blues...”
Kinga Rusin jest dziś jest gwiazdą telewizji i wciąż odnosi kolejne zawodowe sukcesy. Łączy to z rolą mamy dorosłych córek. Dla wielu Polek stanowi wzór. Trudno wyobrazić sobie, że kiedy urodziła pierwsze dziecko zmagała się ogromnymi problemami. W 1996 roku, kiedy na świat przyszła Pola, dziennikarka i jej mąż mieszkali w Stanach Zjednoczonych. Kinga Rusin w swojej książce „Co z tym życiem?” wyznała, że w jej głowie świtały nawet myśli samobójcze…
Kinga Rusin miała depresję poporodową?
Dziennikarka wykazała się dużą odwagą opowiadając o tych dramatycznych przeżyciach. Co spotkało ją po urodzeniu pierwszego dziecka? „Nigdy tego wcześniej nie mówiłam, ale wydaje mi się, że po urodzeniu starszej córki (miałam wtedy dwadzieścia pięć lat) przeszłam prawdziwą depresję poporodową. Amerykanie nazywają to, jakże romantycznie i subtelnie, baby blues... A ja miałam taki blues, że stojąc na balkonie, na dwudziestym pierwszym piętrze wieżowca, w którym wtedy mieszkałam, zastanawiałam się, czy nie skoczyć…”, wyznała.
W momencie urodzenia dziecka nie było przy niej bliskich, nawet mąż był w tym momencie daleko. „W Ameryce kobieta może zostać w szpitalu po porodzie, oczywiście jeśli nie ma żadnych komplikacji, zaledwie dwadzieścia cztery godziny. I tak, dobę od porodu, wróciłam do mojego waszyngtońskiego domu z małym stworzonkiem na rękach i bez pojęcia, jak się nim zająć. Nie miałam babci, cioci, sąsiadki, położnej, a mąż był w Nowym Jorku w delegacji”, opowiada Kinga Rusin. Dziennikarka znalazła się nagle w sytuacji, która ją przerastała.
„Początkowy optymizm uleciał równie szybko, jak szybko w moich piersiach pojawił się pokarm. Karmiłam bez przerwy, zapominając, że sama też powinnam coś zjeść. Przekarmione dziecko nie przestawało płakać, na chwilę uspokajało się przy piersi, a potem płakało znowu, bo z przejedzenia bolał je brzuszek i tak było na okrągło”. Jako młoda i niedoświadczona mama dziennikarka mogła liczyć jedynie na pomoc przyjaciółki, do której zwróciła się po kolejnej nieprzespanej nocy: „W odruchu jakiejś totalnej rozpaczy o szóstej rano (...) zadzwoniłam do przyjaciółki, pediatry. Ania Erdman (notabene wnuczka Melchiora Wańkowicza) natychmiast ruszyła z odsieczą. Była u mnie w dziesięć minut. Przywiozła jedzenie, zabrała ode mnie dziecko i kazała pójść spać. Przespałam z dziewięć godzin non stop”, opowiada.
Kinga Rusin do tej pory jest wdzięczna przyjaciółce: „Nie mam pojęcia, czym ona w tym czasie karmiła moje dziecko, ale przeżyło i ma się teraz całkiem dobrze. A ja naprawdę byłam wtedy w opłakanym stanie, absolutnie nie pasował do mnie żaden słodki obrazek świeżo upieczonej mamusi. Nie chciałabym, żeby to jakoś sensacyjnie zabrzmiało, ale czasem wydaje mi się, że wtedy w listopadzie, w 1996 r., w Waszyngtonie, Ania Erdman uratowała mi życie, a już na pewno dzięki niej udało mi się przeżyć najtrudniejszy jak do tej pory mój kryzys z serii tych macierzyńskich”, podsumowała wydarzenia sprzed lat.
1 z 5
Kinga Rusin z młodszą córką , Igą Lis.
2 z 5
Kinga Rusin z córkami.
3 z 5
Kinga Rusin z córkami.
4 z 5
Tomasz Lis z córkami.
5 z 5
Kinga Rusin z młodszą córką, Igą Lis.