Reklama

Ma cudownego męża, dom w Kalifornii, realizuje się zawodowo, inspiruje innych. Wydawało się, że ma już wszystko. Wraz z Chetem wiele lat starali się o upragnionego potomka. Teraz ich marzenie w końcu się spełnia. „Dziecko jest dopełnieniem naszego szczęścia”, mówi nam gwiazda. Już za chwilę powitają na świecie swojego synka, Graysona. Kinga Korta z założeniem rodziny czekała na odpowiedniego mężczyznę. Jak się poznali? Czym zajmuje się jej ukochany? Czy po emisji programu Żony Hollywood długo musiała mierzyć się z łatką utrzymanki?

Reklama

Długo musiałaś walczyć z łatką utrzymanki? Po emisji programu „Żony Hollywood” wielu tak Cię postrzega.

W programie niektóre sytuacje zostały źle zinterpretowane. Zawsze byłam niezależna, miałam swoje pieniądze. To, że dostaję od męża prezenty, świadczy tylko o tym, że on mnie kocha. Ale jeśli chodzi o moje wydatki, nie stopuje mnie, tylko daje cenne rady. Teraz, kiedy wiem, że nasza rodzina wkrótce się powiększy, bardziej się kontroluję. Priorytety jednak się zmieniają.

(...)

Jak poznałaś swojego męża?

Z Chetem poznaliśmy się w Tajlandii. Byłam tam na kontrakcie, a on przyleciał w interesach. Pierwszy zwrócił na mnie uwagę. Początkowo utrzymywaliśmy kontakt mailowy i codziennie rozmawialiśmy ze sobą przez Skype’a. Trwało to kilka miesięcy. Potem spotkaliśmy się w Londynie. Widziałam, jak mu bardzo zależy na mnie, na nas. Pomyślałam, że może to jest miłość, na którą długo czekałam? Chet chciał rzucić dla mnie swoje dotychczasowe życie. Był już nastawiony na przeprowadzkę do Polski. Zapytałam go wtedy: ,,Co ty tutaj będziesz robił?!”. ,,Coś znajdę”, odpowiedział. W końcu zaprosił mnie do siebie. Pojechałam. Okazało się, że życie w Kalifornii nie jest takie złe. Ale to dzięki miłości postawiłam wszystko na jedną kartę. Tak zaczęłam znów wszystko od zera.

Kiedy tak naprawdę zdobyłaś pewność, że to TEN?

Prawie pięć lat docieraliśmy się. Różnice kulturowe były olbrzymie. Każde z nas wyniosło z domu inne wzorce. Chet mieszka w Stanach, jest Filipińczykiem. Polki są niezależne, mamy dużo do powiedzenia, lubimy rozstawiać mężczyzn po kątach. W związku to my „nosimy spodnie”, a mój mąż nie był do tego przyzwyczajony. Nie pozwalał sobie na to. To typowy macho. Mówiłam jedno, on drugie. Zdałam sobie sprawę z tego, że przepychanki są bez sensu, a ja nie jestem już wolnym ptakiem. Poszłam na kompromis. Małżeństwo do czegoś zobowiązuje, to odpowiedzialność za drugą osobę. Mężczyzna musi czuć się głową rodziny, a ja mogę być szyją, która nią kręci. Od początku wiedziałam, że Chet to człowiek godny zaufania. Oboje jesteśmy wierzący, wartości rodzinne są dla niego najważniejsze. To taka baza, która daje ci pewność, że na tej relacji można zbudować coś więcej.

(...)

Czy Twój mąż będzie przy porodzie?

Bardzo na to czeka. Nie mogłam mu tego zabronić. Byłam wychowana w katolickim domu. Gdy moja mama rodziła dzieci, ojciec zawsze stał pod szpitalem albo czekał na informację w pracy czy domu. Takie były czasy i realia. W USA to wygląda inaczej! Będę rodzić w prywatnym szpitalu w Newport Beach z widokiem na ocean. Tam na porodówkę możesz zaprosić, kogo tylko chcesz. Dosłownie, możesz wyprawić prawdziwe koktajl party. Na początku nie wyobrażałam sobie, że w tak intymnej sytuacji ktoś może być obok. Chciałam to zrobić sama. Zresztą takie miałam wzorce. Mąż uparł się, że chce być przy mnie. Widziałam, że mu zależy. Teściowa i moja mama z pewnością do nas przyjadą. Może będzie również moja przyjaciółka.

(...)

Życie w Stanach jest łatwiejsze?

Nie dla wszystkich. Miałam ułatwiony start. Mąż odniósł tam sukces, dlatego mógł mi pomóc. Wprowadził mnie też w świat amerykańskiej kultury, mentalności. W końcu między Europą i Stanami jest ogromna przepaść. Dla kogoś, kto nie ma znajomości i nie zna języka, jest bardzo ciężko.

Chet jest biznesmenem. Czym właściwie się zajmuje?

Mój mąż prowadzi kilka firm. Jego biznesy związane są z produkcją stali oraz ich importem i eksportem. Jest prezesem i filantropem, od lat udziela się w organizacjach charytatywnych. W przeszłości współpracował z takimi gigantami, jak Deutshe Bank i Morgan Stanley. Wciąż się rozwija.

Wydaje się, że masz już wszystko! Czy jeszcze o czymś marzysz?

Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Ja pragnę się realizować w biznesie, a przy tym chcę mieć czas dla dziecka. Dlatego zamierzam pracować z domu. Marzę również o tym, by Grayson miał odpowiednie wzorce, poczucie, że jego mama jest KIMŚ. Nic w życiu łatwo nie przychodzi. On musi to wiedzieć. Mam tę możliwość, że mogę spędzać czas z dzieckiem, muszę się nacieszyć każdą chwilą. Wiem, że gdy skończy osiemnastkę, wyfrunie z rodzinnego gniazda i zostaniemy z Chetem sami.

Cały wywiad z Kingą Kortą do przeczytania w nowej VIVIE!. Numer w kioskach już od 17 maja!

Reklama
Karolina Szostak, Viva! maj 2018, OKŁADKA
Mateusz Stankiewicz/AF PHOTO

Co jeszcze w nowej VIVIE! 10/2018?

Czy spektakularna metamorfoza wpłynęła na to, jak postrzega samą siebie Karolina Szostak? „Barcelona zdradziła ją tak jak ludzie”, pisze Katarzyna Przybyszewska. Niezwykła historia, znanej malarki - Joanny Sarapaty. Bogumiła Wander i Krzysztof Baranowski o kulisach związku, małżeństwie, sile namiętności i życiowych pasjach. A także, nieznana twarz aktora. Czy Piotr Polk naprawdę jest taki „grzeczny”?

Reklama
Reklama
Reklama