Reklama

Czy odziedziczył coś po ojcu – reżyserze, scenarzyście i pisarzu Andrzeju Żuławskim? „Tak. Pasję do życia. Miłość do sztuki. Do malarstwa, aktorstwa. I chęć poszerzania swojej wiedzy”, mówi. A po matce, znanej francuskiej aktorce Sophie Marceau? Po niej odziedziczył wrażliwość. Czy nazwisko jest dla niego obciążeniem, czy przywilejem? A także o poszukiwaniu własnej drogi, załamaniu nerwowym, rodzinnych więziach Vincent Żuławski opowiada Krystynie Pytlakowskiej.

Reklama

Vincent Żuławski: wiek, relacja z rodzicami. Czym się zajmuje, gdzie mieszka?

Ma 25 lat. Jest modelem, aktorem. Niedawno wydał tomik wierszy „Le charlatan et autres poèmes”, wyreżyserował film krótkometrażowy „Heurte”, który pokazano na Festiwalu Filmowym w Angoulême, teraz pracuje nad drugim. Syn Sophie Marceau i Andrzeja Żuławskiego reżyserowanie i aktorstwo ma zakodowane w genach. Po szkole podjął studia artystyczne w Londynie. Po ośmiu latach wrócił do Paryża. Do Polski wpadł tylko na chwilę – gra w polsko-włoskiej produkcji „Dom wybranych”.

Przeszedłeś załamanie nerwowe. Jak się dziś czujesz, lepiej już?

Tak, ale o tym wolałbym w ogóle nie mówić. Skupiam się na pracy. Właśnie będę reżyserował mój kolejny film, drugi już. Pierwszy nakręciłem kilka miesięcy temu. I był już na festiwalu, teraz jakaś telewizja chce go odkupić. To krótki film, trwa niecałe 10 minut. Ale ten drugi będzie nieco dłuższy, 20-minutowy. Mam superaktorów, produkcję, która mi pomaga we wszystkim. Wolę być nawet reżyserem niż aktorem.

Kiedyś, w wywiadzie do książki „Żuławski. Szaman”, powiedziałeś zupełnie odwrotnie.

Ale to już dawno było. Książka wyszła w zeszłym roku, a wywiadu udzieliłem jakieś trzy lata temu. Od tamtego czasu troszkę się zmieniło. A wolę być reżyserem, ponieważ mam wtedy większą kontrolę. Lubię być z aktorami, mówić im, jak mają zagrać. Tłumaczyć, jak widzę graną przez nich postać, co jest nie tak. Że na przykład powinni być bardziej zdenerwowani albo wręcz przeciwnie, na luzie. Albo bardziej egzaltowani.

Masz zapędy jak Twój tata.

Trochę tak. Mam analityczny mózg, lubię kontrolować, zgłębiać tajemnice istnienia. Co do tego mam taką hinduistyczną i buddyjską wizję. Ale to już temat na dłuższą rozmowę .

Kiedy zacząłeś się tym pasjonować?

Kiedy uczyłem się filozofii w Anglii. A mieszkałem tam przez osiem lat.

Wcześniej jednak chodziłeś do szkoły we Francji.

Tak, ale nie podobała mi się ta szkoła. Nie chodziłem na lekcje, miałem słabe oceny. Ogólnie robiłem głupie rzeczy w tym czasie.

Twoja mama pewnie bardzo to przeżywała?

Ogólnie było OK. Mama też nie lubiła szkoły, więc po części mnie rozumiała. I to właśnie ona kiedyś mi powiedziała: „Skoro ta szkoła ci nie odpowiada, to dlaczego nie pójdziesz do innej? Takiej, która będzie fajna dla ciebie”. Pojechałem więc do Anglii. I tamta szkoła była niesamowita, artystyczna. Mieszkałem wtedy w internacie. Miło wspominam ten okres.

A najlepsze oceny miałem z filozofii – nawet maturę z niej zdawałem. Wtedy też zacząłem czytać książki o buddyzmie. Szczególnie lubiłem Alana Wattsa. To facet, który dużo myślał, też studiował filozofię w Anglii. Poza tym zaciekawiła mnie książka Sogyala Rinpoche, wysokiego kapłana tybetańskiego. Pisze w niej, że życie jest przygotowaniem się do śmierci.

Boisz się śmierci?

Nie. Teraz już nie.

A wcześniej? Myślałeś o śmierci?

Właściwie też nie, byłem za młody na takie myślenie. Poza tym – wyznając taką filozofię, jaką ja wyznaję – człowiek się tego nie boi. Bo tak naprawdę zdaje sobie sprawę, że wcale nie umiera, że potem jest reinkarnacja, że wraca się jako inny człowiek lub zwierzę. W życiu przede wszystkim jest cel. A ze śmiercią jestem oswojony. To dla mnie normalny temat.

Rozmawiałeś o tym z ojcem?

Gdy jeszcze żył, nie interesowałem się tym aż tak bardzo. Ale czasem rozmawialiśmy, choć on generalnie był niewierzący i nie lubił takich tematów. Nie lubił, gdy ktoś go do czegoś zmuszał. Wręcz nienawidził. Ale kiedyś mi powiedział, że jak był w moim wieku, miał te dwadzieścia parę lat, to też interesował się buddyzmem, hinduizmem i że rozumie moje zainteresowania. Wtedy jednak pomyślałem, że on niewiele o tym wie. No ale potem zobaczyłem w jego domu, w Wesołej, mnóstwo książek buddyjskich. Półki były nimi wypełnione od podłogi aż po sufit. Wtedy zrozumiałem, że rzeczywiście je przeczytał w młodości i dużo wie na ten temat. A nie chciał o tym rozmawiać, bo po prostu przestał wierzyć.

Twój tata bardzo Cię kochał.

Też mi się tak wydaje. Ja również go bardzo kochałem.

Była między Wami silna więź?

Tak, choć przyznam, że dla mnie był bardziej jak dziadek – zawsze na więcej pozwalał. Dla braci był zdecydowanie twardszy. Może dlatego, że kiedy się urodziłem, miał już 55 lat, bardziej rozumiał życie, miał większy dystans do wszystkiego. Po prostu był dojrzalszy. Co nie znaczy jednak, że stary. Bo stary nigdy nie był. Zawsze miał młodą duszę. Dużo czytał, ciągle oglądał jakieś filmy.

Razem też oglądaliście?

No pewnie! Szczególnie w wakacje, gdy przyjeżdżałem do niego do Wesołej. A przyjeżdżałem co roku, na dwa tygodnie.

Brakuje Ci go?

Oczywiście, że tak.

Co byś mu powiedział, gdyby wciąż żył?

Zapytałbym, tak ogólnie, co u niego. Czy pracuje nad jakimś filmem lub książką. Co ostatnio fajnego przeczytał, obejrzał. Coś w tym stylu.

Pełny wywiad z Vincentem Żuławskim przeczytasz w najnowszym numerze magazynu „VIVA!”, dostępnym na rynku od czwartku 26 listopada z Joanną Przetakiewicz i Rinke Rooyensem na okładce:

Mateusz Stankiewicz/SameSame
Reklama

Vincent Żuławski, syn Andrzeja Żuławskiego i Sophie Marceau:

Antoni Zamachowski
Reklama
Reklama
Reklama