Reklama

Katarzyna Grochola o hazardzie, w fikcji i w życiu. Pisarka fabuły swoich poczytnych powieści często opiera na własnych doświadczeniach. Zdarza się jednak praca nad książką wymaga od niej specjalnych przygotowań. W wywiadzie do najnowszej „Urody Życia” zdradziła, że częścią dokumentacji do jej najnowszej historii „Przeznaczeni” było szkolenie z technik sprzedaży i manipulacji, i… wizyty w kasynie. Czy zdarza jej się odwiedzać je też dla siebie?

Reklama

„Przeznaczeni” to już druga książka, w której ważnym wątkiem jest kasyno.
Katarzyna Grochola: Lubię grać i mam naturę gracza. Całe życie uprawiam hazard – w życiu. Wyszłam za mąż za alkoholika, zaufałam parę razy w istotnych sprawach bardzo nieodpowiednim ludziom, budowałam dom, mając w kieszeni 30 tysięcy złotych. Za każdym razem to było stawianie wszystkiego na jedną kartę – mogło się nie udać i często się nie udawało. Ale mogłam też wygrać i czasem wygrywałam. Spędziłam setki godzin przy stołach do gry. 10 razy dostałam pokera, na którego nałogowi gracze czekają czasem po 20 lat! Ale nie mam żadnych wątpliwości, że kasyno jest sztucznym tworem zastępującym życie. Różnica jest taka, że hazard w życiu zawiera ryzyko, ale otwiera też nowe możliwości. Ryzykiem są związki, praca, wybory, decyzje, małżeństwo. A hazard w kasynie jest tylko zamiennikiem życia; jak wygram, to coś się zmieni? Że więcej postawię?

Dla pisarki w kasynie od gry ważniejsza była obserwacja ludzkich zachowań.
Katarzyna Grochola: Grałam, obserwowałam, co się tam dzieje, notowałam. Tyle że bardziej od tego, czy wypadnie moja liczba na ruletce, interesowało mnie, jak zachowuje się ten mężczyzna, który chowa się pod stół, gdy wchodzi jego żona. Setki godzin spędziłam, rozmawiając z ludźmi uzależnionymi, którzy dzielili się swoim doświadczeniem. W tajniki oszustw samochodowych też wprowadzał mnie z specjalista i przerzucałam tony artykułów. Muszę wszystkiego dotknąć, zanim to opiszę.

Czy ona grając nigdy się nie zatraciła?
Katarzyna Grochola: Żebym nie wiedziała, co robię? W kasynie nigdy. Może dzięki zdarzeniu, które przed laty odczytałam jako znak w tej sprawie. Brakowało mi wtedy pieniędzy. Ale weszłam do sklepu indyjskiego i kupiłam sukienkę za 90 zł, na pocieszenie. A potem jeszcze drewniane rybki za 60 zł i na koniec książkę za 22,50. Dokładnie to pamiętam. Przez te zakupy uciekła mi kolejka do Milanówka. Miałam godzinę do następnej. Zostało mi 50 zł i wiedziałam, że nie zapłacę rachunku za prąd. Z tego wszystkiego poszłam do kasyna naprzeciwko dworca, bo graczom dawali za darmo herbatę. Kupiłam 50 żetonów po 50 groszy, wtedy takie były, i obstawiałam – to tu, to tam, jakieś siedem, bo szczęśliwe, albo czerwone, bo ładne. Kiedy zbliżył się czas odjazdu pociągu, zgarnęłam swoje żetony i poszłam do kasy. Okazało się, że wygrałam równo 172 zł i 50 groszy. Dokładnie tyle, ile wydałam na rybki, książkę i sukienkę! Pamiętam, że mi wtedy włosy dęba stanęły. Poczułam taki diabelski chichot, no bo żeby co do 50 groszy wygrać tyle, ile się wydało?! To było tak, jakby ktoś mi szeptał uwodzicielsko do ucha: „Zobacz, możesz. Jak lekko wraca do ciebie to, co wydałaś. Zapraszamy…”. I to było jak memento. To wydarzenie też coś we mnie zmieniło.

Polecamy też: „Miłość była, jest i będzie najważniejsza!". Czym jeszcze w życiu kieruje się Katarzyna Grochola?

Reklama

Co jeszcze pisarka powiedziała o życiu, szczęśliwych zbiegach okoliczności i miłości? Cały wywiad z Katarzyną Grocholą w najnowszym numerze „Urody Życia”.

Reklama
Reklama
Reklama